- Zawsze jakichś paru reporterów waruje przed gmachem. Mogą nie rozpoznać detektywa Schiffa, ale jeśli poznają, to z pewnością wywęszą, w jakiej sprawie tu przybył. Dorfrichter zasępił się. - Taki z niego uczciwy drań, że z ochotą wszystko im rozpowie. - Nie jestem w stanie temu zaradzić. Osobiście przekazuję informacje reporterom w minimalnych ilościach. Z tego powodu stałem się obiektem ataków prasy i krytyki w Parlamencie, za mój, jak to nazwali, „brak współpracy”. Nie ma pan pojęcia, jakimi obrzucano mnie wyzwiskami. Dorfrichter rzucił w jego stronę chytre spojrzenie. - Są po mojej stronie. - I nie powiedział tego w formie pytania, ale stwierdził jako fakt. Kunze pokiwał głową. - Tak, na to wygląda. - Ucieszą się, kiedy w końcu będzie mnie pan musiał uwolnić - rzekł porucznik, uśmiechając się złośliwie. - Co oczywiście opóźni pański awans na majora. „Nie robię tego ze względu na awans” - chciał tu odpowiedzieć Kunze, ale się powstrzymał. Jakże tu tłumaczyć się z motywów przed człowiekiem, który był gotów zgładzić dziesięciu kolegów, właśnie z powodu awansu. „Czy naprawdę był do tego zdolny? - zastanowił się raptem kapitan. - Czy tylko on, Emil Kunze, jest jedyną osobą, która uparcie wierzy w winą Dorfrichtera? Każdy, kto miał styczność z tym śledztwem, przeżywał od czasu do czasu wątpliwości co do winy porucznika. Można było wyczytać to z oczu Stoklaski i Heinricha przy kilku okazjach”. Patrzył na twarz Dorfrichtera, uśmiechającą się do niego zza biurka, i żałował gorzko, że nie potrafi czytać w myślach ukrytych za tym gładkim czołem. W epoce, kiedy człowiek potrafi już badać dno oceanów i strefy atmosfery, najbardziej nieprzeniknioną dziedziną pozostaje nadal umysł drugiego człowieka. - Uparty z pana człowiek, Dorfrichter - zauważył Kunze. - Nie chce się pan jednak przyznać do przegranej. - Prędzej wolałbym stracić jedną lub obie ręce niż przegrać. Mam wielki szacunek dla pana wybitnego umysłu, ale odnoszę wrażenie, iż kieruje się pan przestarzałymi już przesłankami. Wyznaje pan pogląd Josepha de Maistre, który powiada, iż „przegraną jest ta bitwa, o której myśli się, że się ją już przegrało, ponieważ bitwy w sensie fizycznym przegrać nie można”. Usiłuje pan złamać moje morale trzymając mnie w ścisłym odosobnieniu, nękając upiorami z przeszłości, z jakimiś błahymi romansami włącznie. Taka metoda walki była może skuteczna w epoce Napoleona, ale nie w dzisiejszych czasach, kiedy Skoda konstruuje moździerz kaliber 305, a Krupp działo kaliber 420. Jeśli więc chce pan mnie pokonać, proszę wytoczyć największą armatę: dowieść, że posiadałem cyjanek i odbiłem na hektografie ulotki, i że to wszystko wysłałem pocztą. Bez tego nie ma pan najmniejszej szansy przeciwko mnie. - Zamilkł. - Teraz, skoro wyjaśniliśmy sobie wszystko, pozwoli pan, że usiądę? - Naturalnie - zgodził się kapitan, speszony tym, że pozwolił więźniowi stać przez cały ten czas. Wyjął papierośnicę. - Zapali pan? Dorfrichter skorzystał z propozycji, po czym Kunze podsunął papierośnicę Stoklasce, który potarł zapałkę i przypalił nią wszystkie trzy papierosy. - To podobno przynosi pecha, kiedy się jedną zapałką przypala trzy papierosy - zauważył Dorfrichter. - Ale jeśli tak nawet jest, mnie to już nie grozi. Jestem na samym dnie. Jedyne wyjście to odbić się w górę. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
|