— Ale czy to możliwe, żeby... — Co to takiego? — pytał Rod. — Żeby to były łabędzie? — kończył Wabi. — Łabędzie! — wykrzyknął biały chłopak. — O Boże, czy sądzisz naprawdę, że mogłoby ich być tak wiele? — Łabędzie opadają nieraz na jezioro w ilości paru tysięcy — mówił Wabi. — Widziałem, jak bielały wszędzie tak daleko, jak tylko wzrok mógł sięgnąć. — Bywają stada tak wielkie, że nie zliczyłbyś ich w ciągu dwudziestu tysięcy lat! — poważnie dowodził Mukoki. Po. chwili jednak dodał: — Ale to nie są łabędzie. To lód! Gdy wymawiał te słowa, głos jego miał przykre brzmienie, i chociaż Rod nie mógł pojąć doniosłości tych wyrazów, zauważył jednak, że wywarły one na Wabim złe wrażenie. Trudno się zresztą było łudzić. Po półgodzinnej pracy przy wiosłach czółno dotarło do lodowego pola, które ciągnęło się na dobre ćwierć mili od brzegu. W prawo i w lewo biała tafla szła dalej, niż mógł sięgnąć wzrok. Wabi miał na twarzy wyraz osłupienia. Mukoki siedział milcząc, złożywszy wiosło w poprzek kolan. — Co się stało? — pytał Rod. — Czy nie można tego wyminąć? — Owszem, można! — wybuchnął Wabi. — Tylko że to potrwa dzień lub nawet dwa! — Czy nie uda się przejść po lodzie? — W tym sęk. Krawędź jest już zbyt krucha. Czółno chybotało się z wolna wzdłuż białej tafli. Rod zaczął próbować lód wiosłem. Pierwsze ćwierć metra pryskało jak szkło, dalej jednak masa była trwalsza. — Zdaje mi się, że gdyby tak przebić korytarz na długość czółna, dalej już byśmy się mogli na lodzie utrzymać.— zawyrokował. Wabi ujął w dłoń siekierę. — Spróbujemy — rzekł. Muki przecząco ruszył głową. — Nie radzę — bąknął. Lecz po raz drugi tego dnia Wabi postąpił wbrew zdaniu starego myśliwca. Metr za metrem rąbał lód zamykający drogę; aż kruche czółno wniknęło w głąb lustrzanej tafli. Wtedy stanął na dziobie łodzi, a stamtąd ostrożnie wszedł na zamarzłą powierzchnię. — Już! — krzyknął triumfalnie. — Teraz twoja kolej, Rod! Zupełnie mocny! Rod w jednej chwili znalazł się obok. To, co potem zaszło, zrobiło na nim wrażenie upiornego snu. Najpierw lód trzasnął lekko, ale zaraz dźwięk ten zamarł. Rod zbladł, a Wabi parsknął śmiechem na widok lęku przyjaciela — gdy raptem szkliwo pod ich stopami załamało się z okropnym hukiem i obaj chłopcy dali nurka w ciemną toń jeziora. Rod zobaczył jeszcze pełną grozy twarz Wabiego, znikającą wśród bryzgów lodu. Usłyszał okropny krzyk Mukiego, a potem uczuł, że chłodny nurt zamyka się nad nim, i zaczął walczyć gwałtownie, by uratować własne życie. Zaciekle bił wodę rękoma i nogami, chcąc wypłynąć na powierzchnię, a jednocześnie myślał o bezmiarze lodowego pola. A jeśli wypłynie pod lodem? Gdzie ma się wtedy zwrócić? Otworzył oczy, ale wszędzie panował ciemny chaos. Sekundy zdawały się wiekami. Czuł, że mu pęka czaszka i że musi zaraz otworzyć usta, by nabrać tchu, a wkoło zamiast powietrza była tylko woda. Raptem uderzył głową o coś twardego. Lód, Wypłynął pod lodem i rezultat zdawał się być wiadomy. Zaczął znowu opadać w dół, wolno, ale bez przerwy, jak gdyby niewidzialna dłoń ciągnęła go w głąb. Pełen rozpaczy, strasznym wysiłkiem bił wodę rękoma, wiedząc, że za chwilę musi otworzyć usta. Miał jeszcze dość przytomności, by pojąć, że stara się krzyknąć, ale wnet poczuł w gardle i płucach dławiący ciężar płynu. Nie zobaczył jednak długiego ramienia, które zanurzyło się w wodę w miejscu, gdzie ukazywały się nad nią pęcherzyki powietrza. Nie czuł, jak silna dłoń wywlekła go na lód. Później dopiero doznał wrażenia, że wielki ciężar przygniata mu brzuch, że go taczają, gniotą i kręcą nim, jakby się stał igraszką niedźwiedzia. Potem zobaczył Mukiego i wreszcie Wabigoona,
|