- To nic wielkiego. William wyglądał tak, jakby lada moment miał się rozpłakać. - Nic wielkiego, akurat. Wy, dobrzy ludzie, wynajęliście mnie do konkretnej roboty, i ja staram sieją wykonywać, dzień w dzień. Patrzę, co się dzieje, przeganiam różnych łobuzów, a teraz tego nie zrobiłem. Wyjął z kieszeni przybrudzoną chusteczkę ze związanymi czterema rogami. - Co to jest? - zaciekawił się Carl. - Pieniądze z ostatnich miesięcy. - Dwutonowiec podniósł zawiniątko. -Zbieram tu ćwierćdolarówki, które od ciebie dostaję. Mam je wszystkie, co do jednej, i teraz chcę ci je oddać, Carl. Nie zasługuję na nie. Carl przyjął od niego paczuszkę i delikatnie położył ją z powrotem na pobliźnionej dłoni Dwutonowca. - Zasługuje pan na nie bardziej niż wszyscy inni ludzie, jakich znam, kapitanie. Proszę je przyjąć i o nic się nie martwić, dobrze? Świetnie się pan spisał. - Przecież wiesz, Carl, że to nie w porządku. Powinienem był... - Nie ma pan racji, kapitanie - przerwał mu Carl, podnosząc głos. - I dobrze pan o tym wie. Pamięta pan szkolenie w piechocie, prawda? Co należy zrobić w przypadku napotkania przeważających sił wroga? Wycofać się i obserwować. I to właśnie pan zrobił, kapitanie; tak należało postąpić. Zapracował pan rzetelnie na swój dzisiejszy żołd. Proszę się tego nie wypierać. Dwutonowiec zastanowił się chwilę nad tymi słowami. - Zgadza się, tego mnie właśnie uczono. Wiedziałem o tym; cały czas to pamiętam. - Zmusił się do uśmiechu, odsłaniając pożółkłe zepsute zęby. - Stare nawyki wciąż są silne i przydają się, nawet gdy człowiek o nich nie myśli. - Chyba tak właśnie jest. Dwutonowiec schował zawiniątko do kieszeni i ruszył w swoją stronę. - Będę dalej wypełniał swoje obowiązki, Carl - rzucił na odchodnym. - Ale uważaj na siebie. Jacyś goście się tobą interesują, a ja naprawdę bym nie chciał, żeby coś ci się stało. Pamiętaj: jak zawyją syreny, wyjdź przed dom, a ja cię zabiorę do siebie. Następną wojnę przetrwamy razem. Dobrze mówię? - Pewnie - przytaknął Carl. Niespiesznie wszedł po schodach; serce waliło mu jak młotem - nie dawała mu spokoju myśl, że Dwutonowiec w którymś momencie pomylił się w rachunkach. Może wszechpotężni „oni” czekali na niego w pokoju, z kajdankami albo powołaniem do wojska. Całkiem możliwe, że tak właśnie będzie. Otworzył drzwi, wszedł do mieszkania i już po chwili poczuł się trochę lepiej: był sam. Może Dwutonowiec po prostu miał halucynacje. Pomyszkował trochę po mieszkaniu i szybko przekonał się, że bezdomny weteran wcale się nie pomylił: ktoś był u niego w mieszkaniu i je przeszukał. Ci ludzie znali się na robocie; nie zostawili po sobie żadnych ewidentnych śladów, ale zdradziły ich drobiazgi - niedomknięta szuflada, poprzekładane papiery na biurku... Ktoś złożył Carlowi wizytę. Jeśli szukali czegoś, za co można by go zapuszkować, to... Pomacał się po kieszeni: zaproszenie, identyfikator i wizytówka tajemniczego Stewarta Thompsona były na swoim miejscu. Podobnie jak lista nazwisk, opatrzona teraz wycinkami z gazet. W pokoju panował ciężki zaduch, Carl otworzył więc okno i przysiadł na kanapce. Co powinien zrobić? Objął się rękoma za kolana i wbił wzrok w pustą ścianę naprzeciwko. Z pewnością zwrócił na siebie uwagę bardzo ważnych osobistości, których silne ręce sięgaj ą bardzo, bardzo daleko. Tak daleko, że mogą sobie pozwolić na włamanie w biały dzień, zawiesić go w pracy, a może nawet nasłać na niego gang sierocy - wtedy pod konsulatem, po pierwszym spotkaniu z Sandy. Wyglądało to na działanie Sekcji Z, jak zwykle skrytej w cieniu. Co w takim razie mu pozostało? Ma zostać przez tydzień w Bostonie i prowadzić prywatne śledztwo? Wcale mu się ten pomysł nie podobał, chociaż tyle już wiedział o losie nieszczęsnego Merla Sawsona. Zewsząd otaczali go potencjalni włamywacze i obserwatorzy, o których nie wiedział nawet, co robią. Z różnych szeptanych rozmów wiedział, że Sekcja Z ma w zwyczaju składać niezapowiedziane wizyty w domach swych przyszłych ofiar: po rozpoznaniu terenu, dzień czy dwa później zjawiali się z nakazem aresztowania. Wrócił myślami do spotkania z George'em. Co on takiego powiedział? Żeby zapomniał i wyjechał na wycieczkę... - A czemu by nie? - rzekł na głos Carl i wyjął z portfela wizytówkę. Wykręcił podany na niej bostoński numer. Od razu ktoś się zgłosił, a wówczas Carl poprosił o przełączenie do jednego z pokojów. Kiedy po trzecim dzwonku podniosła słuchawkę, przeszedł prosto do rzeczy: - Sandy, mówi Carl. Dalej szukasz fotografa? 12 Nie tak miało to wyglądać, myślał Carl, stojąc na chodniku przed swoim domem. Ale Sandy nalegała. - Tak się cieszę, że jedziesz ze mną, Carl - powiedziała przez telefon. -Uczcijmy to jakoś... Już wiem: za godzinę będę u ciebie, z kolacją pod pachą. Co ty na to? Pomysł ani trochę mu się nie podobał, ale nie mógł jej tego powiedzieć.
|