- Nie przejmuj się, Williamie - rzekł...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Jeżeli zawsze żebrzesz w taki sposób — rzekł pan Ralf — dobrze wystudiowałeś rolę...
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
— Zdaje się poruszać — rzekł do Mukiego...
»
Dziadek rzekł pół żartem, pół serio, iż Waleria na pewno wkrótce go opuści, ponieważ Fred mu ją zabierze...
»
— Lepiej się złożyło, niż przypuszczałem — rzekł siadając na fotelu i spoglądając na nią z wyraźnym zachwytem...
»
- Wszyscy odchodzą, bo muszą, ale wszyscy kochamy babcię - rzekł Szot...
»
Zawezwawszy go więc na rozmowę rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą: – Trudno! każdy sam najlepiej rozumie, co mu czynić przystoi, nie będę ja cię...
»
13 - A mówiłeś, że nie piszesz wierszy - rzekł Winicjusz zaglądając do środka - tu zaś widzę prozę gęsto nimi przeplataną...
»
Kapitan Giles milczał przez chwilę, po czym rzekł z powagą:- On w gruncie rzeczy nie jest złym gospodarzem...
»
„Nie ukrywam, że z trudem przychodzi mi uwierzyć we wszystko, o czym mi tu mówicie, — rzekł...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- To nic wielkiego. William wyglądał tak, jakby lada moment miał się rozpłakać.
- Nic wielkiego, akurat. Wy, dobrzy ludzie, wynajęliście mnie do kon­kretnej roboty, i ja staram sieją wykonywać, dzień w dzień. Patrzę, co się dzieje, przeganiam różnych łobuzów, a teraz tego nie zrobiłem.
Wyjął z kieszeni przybrudzoną chusteczkę ze związanymi czterema rogami.
- Co to jest? - zaciekawił się Carl.
- Pieniądze z ostatnich miesięcy. - Dwutonowiec podniósł zawiniątko. -Zbieram tu ćwierćdolarówki, które od ciebie dostaję. Mam je wszystkie, co do jednej, i teraz chcę ci je oddać, Carl. Nie zasługuję na nie.
Carl przyjął od niego paczuszkę i delikatnie położył ją z powrotem na pobliźnionej dłoni Dwutonowca.
- Zasługuje pan na nie bardziej niż wszyscy inni ludzie, jakich znam, kapita­nie. Proszę je przyjąć i o nic się nie martwić, dobrze? Świetnie się pan spisał.
- Przecież wiesz, Carl, że to nie w porządku. Powinienem był...
- Nie ma pan racji, kapitanie - przerwał mu Carl, podnosząc głos. - I do­brze pan o tym wie. Pamięta pan szkolenie w piechocie, prawda? Co należy zrobić w przypadku napotkania przeważających sił wroga? Wycofać się i ob­serwować. I to właśnie pan zrobił, kapitanie; tak należało postąpić. Zapraco­wał pan rzetelnie na swój dzisiejszy żołd. Proszę się tego nie wypierać.
Dwutonowiec zastanowił się chwilę nad tymi słowami.
- Zgadza się, tego mnie właśnie uczono. Wiedziałem o tym; cały czas to pamiętam. - Zmusił się do uśmiechu, odsłaniając pożółkłe zepsute zęby. - Stare nawyki wciąż są silne i przydają się, nawet gdy człowiek o nich nie myśli.
- Chyba tak właśnie jest.
Dwutonowiec schował zawiniątko do kieszeni i ruszył w swoją stronę.
- Będę dalej wypełniał swoje obowiązki, Carl - rzucił na odchodnym. - Ale uważaj na siebie. Jacyś goście się tobą interesują, a ja naprawdę bym nie chciał, żeby coś ci się stało. Pamiętaj: jak zawyją syreny, wyjdź przed dom, a ja cię zabiorę do siebie. Następną wojnę przetrwamy razem. Dobrze mówię?
- Pewnie - przytaknął Carl.
Niespiesznie wszedł po schodach; serce waliło mu jak młotem - nie da­wała mu spokoju myśl, że Dwutonowiec w którymś momencie pomylił się w rachunkach. Może wszechpotężni „oni” czekali na niego w pokoju, z kaj­dankami albo powołaniem do wojska. Całkiem możliwe, że tak właśnie bę­dzie. Otworzył drzwi, wszedł do mieszkania i już po chwili poczuł się trochę lepiej: był sam. Może Dwutonowiec po prostu miał halucynacje.
Pomyszkował trochę po mieszkaniu i szybko przekonał się, że bezdomny weteran wcale się nie pomylił: ktoś był u niego w mieszkaniu i je przeszukał. Ci ludzie znali się na robocie; nie zostawili po sobie żadnych ewidentnych śladów, ale zdradziły ich drobiazgi - niedomknięta szuflada, poprzekładane papiery na biurku... Ktoś złożył Carlowi wizytę. Jeśli szukali czegoś, za co można by go zapuszkować, to... Pomacał się po kieszeni: zaproszenie, identy­fikator i wizytówka tajemniczego Stewarta Thompsona były na swoim miej­scu. Podobnie jak lista nazwisk, opatrzona teraz wycinkami z gazet.
W pokoju panował ciężki zaduch, Carl otworzył więc okno i przysiadł na kanapce. Co powinien zrobić? Objął się rękoma za kolana i wbił wzrok w pustą ścianę naprzeciwko. Z pewnością zwrócił na siebie uwagę bardzo ważnych osobistości, których silne ręce sięgaj ą bardzo, bardzo daleko. Tak daleko, że mogą sobie pozwolić na włamanie w biały dzień, zawiesić go w pracy, a może nawet nasłać na niego gang sierocy - wtedy pod konsula­tem, po pierwszym spotkaniu z Sandy. Wyglądało to na działanie Sekcji Z, jak zwykle skrytej w cieniu.
Co w takim razie mu pozostało? Ma zostać przez tydzień w Bostonie i pro­wadzić prywatne śledztwo? Wcale mu się ten pomysł nie podobał, chociaż tyle już wiedział o losie nieszczęsnego Merla Sawsona. Zewsząd otaczali go potencjalni włamywacze i obserwatorzy, o których nie wiedział nawet, co ro­bią. Z różnych szeptanych rozmów wiedział, że Sekcja Z ma w zwyczaju skła­dać niezapowiedziane wizyty w domach swych przyszłych ofiar: po rozpo­znaniu terenu, dzień czy dwa później zjawiali się z nakazem aresztowania.
Wrócił myślami do spotkania z George'em. Co on takiego powiedział?
Żeby zapomniał i wyjechał na wycieczkę...
- A czemu by nie? - rzekł na głos Carl i wyjął z portfela wizytówkę. Wykręcił podany na niej bostoński numer. Od razu ktoś się zgłosił, a wów­czas Carl poprosił o przełączenie do jednego z pokojów. Kiedy po trzecim dzwonku podniosła słuchawkę, przeszedł prosto do rzeczy:
- Sandy, mówi Carl. Dalej szukasz fotografa?
12
Nie tak miało to wyglądać, myślał Carl, stojąc na chodniku przed swoim domem. Ale Sandy nalegała.
- Tak się cieszę, że jedziesz ze mną, Carl - powiedziała przez telefon. -Uczcijmy to jakoś... Już wiem: za godzinę będę u ciebie, z kolacją pod pa­chą. Co ty na to?
Pomysł ani trochę mu się nie podobał, ale nie mógł jej tego powiedzieć.

Powered by MyScript