Mam
przy sobie list od tego mojego przyjaciela. Poświeć mi latarką, to ci jeszcze raz
powiem, co on jeszcze pisze na ten temat...
Usłyszeliśmy szelest papieru i zaraz potem odezwał się meżczyzna:
- On pisze, że w ich archiwach zachowała się część korespondencji między
Feuchtwangenem i de Molayem na temat zbudowania stolicy krzyżackiej na
terenie Prus. I tu cytuje dosłownie, co Feuchtwangen pisał o przyszłej siedzibie:
Chciałbym, aby ta stolica stała się sercem naszego zakonu, była wielka i
wspaniała, budziła zachwyt i podziw. Nazwę także damy jej piękną, choć może
osobliwą. Chciałbym, aby stolica zakonu nazywała się: Serce Twoje. Każdy z
rycerzy myśląc o niej będzie wiedział, że to nie tylko serce zakonu, ale i jego
serce...
- Boże drogi - szepnąłem - że też nie przyszło mi na myśl coś takiego...
Słyszałem obok siebie przyśpieszone oddechy chłopców. Oni także pojęli,
że oto została rozwiązana zagadka zdania: „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”.
Głos kobiecy powiedział:
- „Serce Twoje” to Malbork, stolica Zakonu. Tu więc należy szukać skarbu,
jeśli dosłownie rozumieć to hasło.
- Owszem - zgodził się mężczyzna. - Tylko że właśnie nie wiadomo, co w
Malborku budował Piotr z Awinionu. Bo tylko tam szukać trzeba skrytki ze
skarbami. Nasz przyjaciel przecież zaznacza w swoim liście, poświeć no mi lepiej
latarką...
Usłyszeliśmy cichy okrzyk. Jak gdyby kobieta przestraszyła się czegoś. A
potem w „aparaturze podsłuchowej” rozległ się stłumiony, ale groźny męski głos:
- Ręce do góry! Podnieść ręce, bo będe strzelał. . Połóżcie list na podłodze
i cofnijcie się pod ścianę... O, tak. Dobrze. A teraz odwróćcie się twarzą do
ściany...
- Proszę pana, niech pan nas nie zabija - błagała kobieta.
- Cicho! Nic wam nie zrobię, jeśli nie podniesiecie wrzasku - rzekł
półgłosem mężczyzna. - zabieram list. A wy jakiś czas siedźcie spokojnie, to
nie stanie się wam nic złego...
I nastała cisza. Groźna, przygnębiająca cisza,
- Ewa! Gdzie oni są? Gdzie to się dzieje - chwyciłem dziewczynę za ramię.
- Nie mam pojęcia. Oni są chyba gdzieś w podziemniach...
Doznawałem nieprzyjemnego uczucia bezsiły. Gdzieś obok nas tajemniczy
bandyta odbierał list, w którym była informacja dotycząca położenia skarbu
templariuszy, a ja słyszałem każde słowo bandyty i nie potrafiłem
przeciwdziałać.
- Na podworzec! Chodźmy na podworzec - rozkazałem szeptem. - Bandyta
będzie musiał tamtędy uciekać z podziemi.
Zbiegliśmy po schodach na wypełnione mrokiem podwórze Zamku
Średniego. Ale przybyliśmy chyba za późno. Usłyszeliśmy już tylko kroki
oddalające sią do zwodzonego mostu na Zamek Wysoki.
Rzuciliśmy się biegiem za bandytą. Za nami, gdzieś daleko w tyle, ktoś coś
wołał groźnym głosem. Zapewne był to dozorca zamkowy, który usłyszał kroki
uciekającego.
W kilku ogromnych susach rabuś wbiegł na pierwsze piętro Zamku
Wysokiego i zniknął w korytarzu, prowadzącym do wieży zwanej Gdanisko.
Wówczas to, gdy dopadł schodów, widzieliśmy przez chwilę jego szczupłą
sylwetkę.
Biegliśmy za nim wzdłuż wąskiego korytarza. Lecz on nagle zboczył na
drewnianą galeryjkę. Wiodły z niej schodki w dół aż do stóp zamku, gdzie
dawniej znajdowało się miejsce spacerów i wypoczynku rycerzy zakonnych.
Skacząc na drewnianych schodach widzieliśmy złoczyńcę, który dopadł muru i
uchwycił się zwisającego z blanku grubego sznura. Był to chyba człowiek bardzo
wysportowany, gdyż wspiął się po sznurze zręcznie jak linoskoczek. Okrakiem
usiadł na murze, wciągnął sznur z węzłami i spuścił go na drugą stronę. Znowu
chwycił się liny i zniknął nam z oczu po drugiej stronie.
Bezradnie zatrzymaliśmy się u podnóża wysokiego muru, przez który
rabuś przeszedł z taką łatwością.
Wysoko na drewnianej galeryjce zabłysnęło światełko i usłyszeliśmy tupot
kroków dozorcy.
- Trzeba zmykać - powiedziała Ewa. - Zamiast my złapać tego typka, to
dozorca nas złapie. Nie wiem, czy potrafilibyśmy wytłumaczyć naszą wizytę w
zamku.
Tak jest - przytaknąłem. - Zmykajmy stąd jak najprędzej. Niech dozorca
łapie Bahometa i jego małżonkę. Przydałby się im odpoczynek w areszcie.
Ewa zaprowadziła nas do tej samej furty w murze, którędy wraz z chłopcami
dostała się do zamku. Znowu wiodła nas wśród krzewów i zarośli sobie tylko
znanymi drożynami i wreszcie znaleźliśmy się na brzegu Nogatu.
Zziajani gonitwą i szybkim marszem przez krzak i , na chwilę usiedliśmy,
aby odpocząć i porozmawiać.
- Strasznie ciekaw jestem, jaką informację zawierał list, który porwał
tamten - westchnął Wilhelm Tell. - Może trzeba go było dalej ścigać?
Ewa wzruszyła ramionami:
- Kto ci bronił? Zanim okólną drogą dostalibyśmy się do miejsca, gdzie
zeskoczył z rnuru, on zapewne znajdował się już daleko od zamku. Szukaj wiatru w
polu.
Ewa ma rację - powiedziałem. - Dalsza gonitwa rzeczywiście nie miała
sensu. Zresztą Bahomet chyba na pamięć zna wszystkie informacje, jakie były w
liście. Jutro postaram się odnaleźć Bahometa i szczerze z nim porozmawiać. Mimo
wszystko dzisiejsza noc przyniosła nam wielki sukces: wiemy, jak rozumieć
słowa: „Tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Skarb jest schowany w stolicy
Krzyżaków, Malborku. Wiemy także o architekcie templariuszy, Piotrze z
Awinionu. O czym tak pilnie rozmyślasz? — zagadnąłem Sokole Oko, który
pocierał swój długi, wścibski nochal.
- Zastnnawiam się, proszę pana, dlaczego bandyta porwał list?
- Och, to przecież bardzo proste - zawołał Wiewiórka. - On chciał zdobyć
informacje zawarte w liście.
- No pewnie. Nad czym się tu zastanawiać? - przytaknął Wilhelm Tell.
Ale Sokole Oko ciągle pocierał swój nos.
- Powiadam wam, że to wcale nie takie proste. Podobnie jak i my, ukryty w
jakimś zakamarku, słyszał rozmowę Bahometa z żoną. Zamiast wkraczać z bronią
w ręku i porywać list, mógł przecież spokojnie czekać, aż Bahomet zdradzi swej
żonie wszystkie informacje. Przecież nie sam list jest ważny, ale to, co w nim
napisano. A właśnie tego mógł bez żadnych trudności dowiedzieć się od
Bahometa. Dlaczego więc porwał list?
|