Trzech ugodzonych leżało nieruchomo na ziemi, dwóch innych trzymało się za boki, wrzeszcząc głośno. Jeden z bandytów dojrzał Kero i ruszył wprost na nią... Po czym stanął jak wryty, gdy Kero wzniósłszy swój miecz, nie przerwała szalonej szarży. To, co zobaczył, sprawiło, że jego twarz stała się biała jak mleko. Odwrócił się i uciekł w ciemności. Powtórzyło się to dwa razy, gdy to biegnąc, to zataczając się przemierzała obóz rabusiów, unikając oszalałych ze strachu koni i ogni wznieconych przez eksplodujące ognisko. Kilku pechowców zdołało stanąć Kero na drodze. Miecz nie dał im drugiej szansy. Teraz Kero nawet nie próbowała mu się opierać. Wciąż czuła dziki strach, lecz i odurzał ją animusz. Ledwie zwracała uwagę na przeciwników. Byli dla niej jedynie celem, z którym należało się uporać, tak nieosobowym jak zbiór owczych skór w zbrojowni Denta. Obiegła dookoła buchające płomieniami ognisko, przesadziła leżące ciało, uśmierciła głupca, który usiłował zagrodzić jej drogę, uzbrojony jedynie w nóż o krótkim ostrzu, zabijając go jednym z tych oburęcznych pchnięć nie do odparcia i szarpnęła się gwałtownie, stając na granicy żarzącego się kręgu. Nie była w stanie przedostać się przez niego. Istniała tam prawdziwa granica, wyznaczona purpurową linią. Cienka, karmazynowa obręcz mogłaby równie dobrze być wykuta z żelaza. Spojrzała do góry i zobaczyła, że stwór wciąż wsysa się w policzek Dierny. Światło w jego wnętrzu stawało się mocniejsze, bardziej regularne, pulsujące jak tętno. Na wargach maga zaigrał nikły uśmiech. Wykonał gest, jakby czymś rzucał. Żółtozielone światło w kształcie sztyletu oderwało się od jego dłoni. Próbowała zrobić unik, ale miecz jej nie uwolnił. Instynktownie przygotowała się więc na najgorsze. Lodowaty strach zmroził ją od stóp do głów. Ale nie wydarzyło się nic. Znalazłszy się od niej na wyciągnięcie ręki, światło sztyletu zgasło, zniknęło. Zamrugała oczami, próbując zrozumieć to, co się właśnie zdarzyło. "Cisnął we mnie magicznym przedmiotem, który do mnie w ogóle nie dotarł. Spodziewał się mnie zabić..." - pomyślała. Mag patrzył zbity z tropu; cofnął się kilka kroków. Miecz skwapliwie to wykorzystał. Pod jego wpływem Kero postąpiła krok do tyłu i potężnym ciosem rozrąbała świetlny pierścień, jakby wycinała sobie przejście. Kawałek karmazynowej bariery natychmiast pociemniał. Kero, pchnięta mocą ostrza, przesadziła tę pociemniałą część jak dziewka ognisko w noc świętojańską. Skok skończył się na dwa kroki przed płaską skałą, Dierną i tym potworem, wessanym jak pijawka w jej policzek. Dierną już nie krzyczała. Leżała rozciągnięta na skale, jęcząc cicho, tak jakby to stworzenie okradało ją z sił. Miała zamknięte oczy i wydawała się nic nie wiedzieć o obecności Kero. Miecz świsnął ponownie, ale nie zamierzył się na, przypominającego pijawkę, stwora. Przez jedną straszliwą chwilę Kero myślała, że próbuje zabić Diernę, lecz głownia przekręciła się w jej dłoni, tnąc pomiędzy dziewczyną a podobnym do pijawki obłokiem, tak blisko twarzy Dierny, że na ostrzu osiadło kilka kropelek krwi z jej zranionego policzka. Mag wykrzyknął gniewnie coś niezrozumiałego. Obłok cofnął się i gdy Dierna wracała do sił, ustąpił pola, staczając się ze skały; dziwny stwór jeszcze bardziej niż do tej pory przypominał pijawkę. Zanim zdołał ponownie wbić się w policzek Dierny, Kero wskoczyła na skałę, zasłaniając dziewczynę. Zamierzyła się mieczem, zmuszając potwora do odwrotu. Rozjarzył się gniewnie, pewny siebie, sycząc na Kero; wściekłe, wewnętrzne ruchy były oznaką zimnej, śmiercionośnej furii. Rozwścieczony mag recytował coś rytmicznie w języku niezrozumiałym dla Kero, lecz - jak coś jej podszepnęło - zrozumiałym dla miecza. Po raz pierwszy poczuła bijące od niego emocje: dziwny, z wolna narastający gniew, gorący jak kuźnia i ciężki jak żelazo. Jej lewa ręka puściła jelec i sięgnęła za pas, po sztylet. Cisnęła nim w maga. Zaatakowany podniósł do góry rękę; sztylet trafił go w dłoń... i nie wyrządzając szkody, odbił się z brzękiem od skały. Kero miała ochotę uciec, lecz nie pozwolił jej na to miecz. Mogła tylko stać, stanowiąc łatwy cel. Mag zaśmiał się szyderczo i wzniósł dłonie. Rozżarzyły się na chwilę niezdrową czerwienią, a potem żar zajaśniał i pomiędzy rękami strzeliła iskra. Mag złączył dłonie nad głową, wycelował i posłał piorun - nie, nie w jej kierunku, ale w podobny do pijawki obłok. Ten skręcił się konwulsyjnie, lecz Kero odniosła wrażenie, że nie z bólu. Nabrał większej solidności, w mgnieniu oka zwiększywszy swoje rozmiary dwukrotnie, groźnie nad nią majacząc. Pożerał ją gniew miecza. Przeniosła chwyt z rękojeści na ostrze. Balansowała swym mieczem w ten sposób, jakby był gigantycznym nożem. I wydawało się, że w tej chwili nie ważył więcej niż sztylet. Wzięła rozmach i rzuciła nim jak dzidą. Mignął w przestrzeni oddzielającej ją od maga; prosty jak strzała, z głuchym odgłosem wbił się w żołądek do połowy ostrza. Mag wydał zduszony okrzyk, przeszedł, chwiejąc się, dwa kroki do przodu i upadł, wbijając miecz w siebie aż po jelec. Krzyk obłoku-pijawki odbił się echem w mózgu Kero. Wydawał się rozłupywać jej czaszkę. Upadła na kolana i zasłoniła uszy. Wrzask przepłoszył wszelkie myśli z jej mózgu. Pozostało jedynie uczucie bólu. Nie mogła jednak oderwać wzroku od potwora. Jej oczy były spętane jakby hipnotycznym pulsowaniem wewnętrznego światła. Światło migotało gorączkowo jak oszalałe. Obłok rozciągnął się, przerzedził, wyciągnął do góry, urósł do wysokości trzech mężczyzn... a potem eksplodował, znikając z potężnym grzmotem.
|