No dobra, Jacky...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Tak samo było wtedy, myśli, tak było, kiedy Jacky miał sześć lat...
»
Danish, Swedish, Norwegian, Icelandic, Spanish, Italian, Portuguese, Greek, Romanian...
»
Wprawdzie w tym przypadku nie było żadnej sprawy...
»
kartki
»
463 Jakie znasz rodzaje zapalenia tarczycy'? 464 Opisz cechy kliniczne wola Hashimoto...
»
Przez następne dwa dni dwieście mil blisko odbyto, lecz admirał część drogi dziennej ukrywał przed załogą...
»
Wenn die Schaltung nicht funktioniert: Bitte sofort von der Stromversorgung trennen und nochmal auf KurzschlĂźsse zwischen den Leiterbahnen, falsche Polung...
»
– Pieprzony pożar nie był żadną tajemnicą...
»
– Mmm – mruknęła...
»
74|10|dla niewiernych - nie bedzie on latwy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Zróbmy to, do cholery.
Drzwi kaplicy gładko ustąpiły pod pchnięciem, rozchylając się do tyłu na hydraulicznych zawiasach, i odsłoniły przed nim dwa rzędy ławek, również z genotekowca. Meble przycupnęły niczym wyspy na lśniącej gładzi podłogi z topionego szkła. Wystrój wnętrza stanowił skromne odbicie nowoczesnego kościoła. Łagodne kąty nadawały blasku ołtarzowi i pulpitowi. W przestrzeni między balaskami i pierwszym rzędem ławek stał Jack Dudeck z kolejnym masywnym arianinem u boku. Obaj mieli na sobie niebieskie korporacyjne kombinezony więzienne zwinięte do pasa i zawiązane rękawami. Torsy osłaniały im szare koszulki bez rękawów. Trzeci, podobnie ubrany mięśniak z ogoloną głową podniósł się z ławki w połowie rzędu po prawej. Żuł gumę.
- Cześć, czarnuchu - głośno rzucił Dudeck.
Marsalis kiwnął głową.
- Potrzebujesz pomocy, co?
- Nie trzeba mi pieprzonej pomocy, żeby odciąć ci kawał dupy, chłopcze. Marty i Roy chcieli się po prostu upewnić, że nikt nie będzie nam przeszkadzał.
- Zgadza się, czarnuchu. - Żujący gumę przecisnął się między ławkami, oczy mocno akcentowały obelgę, usta wykrzywione w ponurym uśmiechu. Carl stłumił wybuch furii i pomyślał o wydłubaniu tych oczu kciukami.
Zablokuj to. Wchłaniaj.
To było dołujące - to samo poczucie bezsensu wszystkich jego działań. Potrafił prześledzić zachodzące w ciągu ostatnich kilku miesięcy zmiany w podejściu do antycznych epitetów rasowych, wciąż powszechnie używanych w Republice. Czarnuch. Przez pierwszych kilka razy było to obojętne i prawie staroświeckie, jak uderzenie w twarz rękawiczką w charakterze wyzwania do pojedynku. Z czasem coraz bardziej stało się słownym splunięciem, jakim miało być. Fakt, że używali go wobec siebie jego czarnoskórzy pobratymcy, w żaden sposób nie tłumił rosnącego gniewu. Był to przejaw lokalnie zrodzonej obrony, a on nie był stąd. Pieprzyć tych republikanów i ich społeczeństwo na poziomie bonobo.
Zablokuj to.
Ten z gumą ruszył w jego stronę przejściem między rzędami ławek. Carl przesunął się do rzędu po prawej i czekał, patrząc w oczy zbliżającemu się arianinowi, szukając w nich ostrzeżenia przed atakiem. Zdecydował, że jeśli będzie musiał, kopnie w piszczel i walnie łokciem w szczękę z lewej strony. Nie chciał przed czasem pokazywać Dudeckowi kosy.
Jednak tamten trzymał się słów Dudecka. Przeszedł obok z pogardliwym parsknięciem i ustawił się przy drzwiach. Carl ruszył dalej przejściem, czując siatkę jak pobudzenie, jak trzepanie kiepskich hamulców. Nie była doskonała, ale jej moc musiała wystarczyć. Wyszedł spomiędzy dwóch ostatnich ławek i stanął oddzielony od Dudecka pięcioma metrami stopionego szkła. Uniósł lewą rękę w luźnym geście mającym odwrócić uwagę arianina od prawej i uradował się potajemnie, gdy wzrok przeciwnika podążył za jego gestem.
- To co, ty ptasie gówno? Chcesz mnie teraz przelecieć? - Carl sparodiował komediowy akcent z Jezusowa. - Południe znów powstanie.
- Południe już powstało, czarnuchu - warknął duży arianin obok Dudecka. - Skonfederowana Republika jest Ameryką białych ludzi.
Carl przeniósł na chwilę spojrzenie na mówiącego.
- Tak, wygląda na to, że nieźle wam to wyszło.
Duży arianin zjeżył się i spiął do skoku. Dudeck uniósł rękę i zatrzymał go, nie spuszczając wzroku z Carla.
- Nie ma powodu się wściekać, Lee - powiedział cicho. - Ten tu...
- Jack! - Napięty więzienny szept od strony drzwi. Czujka, gestykulująca energicznie. - Jack! Strażnicy idą.

Powered by MyScript