Szesnastego września w niedzielę, nabożeństwo zgromadziło wszystkich na pokładzie. Niebo było pogodne, a gdy okręty zbliżyły się do siebie, tworząc jakby świątynię na bezgranicznej przestrzeni oceanu, majtkowie jednym głosem zanucili pieśń wieczorną. Po modlitwie wesołość i nadzieja wstąpiły w serca wszystkich. Kolumb miał właśnie powrócić do kajuty, gdy straż masztowa dała znak, że spostrzegła coś niezwykłego; po chwili ujrzano gęste zarośla morskich krzewów, i głośny wybuch radości powitał tę pozorną zapowiedź bliskości lądu. Rośliny pokrywające nieograniczony okiem obszar, rzeczywiście usprawiedliwiały nadzieję podróżników, bo większa ich część była jeszcze zielona, jak gdyby świeżo wyrwana z gruntu. Ujrzano także kilkanaście tuńczyków, z których jednego złowiono. Majtkowie ze łzami w oczach rzucili się sobie w objęcia; nawet nieprzyjaciele w tej uroczystej chwili podali sobie dłonie. — Czy podzielasz ich nadzieję, senior? zapytał Luis. Miałyżby te rośliny zapowiadać, że jesteśmy niedaleko Indii? — Majtkowie mylą się, jeśli przypuszczają, że dobiegamy kresu podróży; Indie muszą być jeszcze bardzo daleko. Zrobiliśmy około trzystu sześćdziesięciu mil od Ferro, a to podług mojej rachuby stanowi zaledwie trzecią część drogi. Arystoteles opowiada, że kilka okrętów z Kadyksu gwałtowna burza zapędziła na zachód, gdzie napotkali morze pokryte zielskiem i mnóstwo tuńczyków. O tej rybie, Luis, starożytni mniemali, że lepiej widzi na prawe oko niż na lewe; zauważono bowiem, iż przepływając przez Bosfor ku Morzu Czarnemu, trzymała się brzegu prawego, a wracając lewego. - Na św. Franciszka! trzeba być ślepym na jedno oko, aby zabłądzić tak daleko od brzegu. Czy Arystoteles przypisuje tym stworzeniom skłonności tułackie? - Filozof grecki mówi tylko o napotkaniu ich w miejscu pokrytym krzewami morskimi. Marynarze Kadyksu mniemali, że się znajdują w pobliżu zatopionej wyspy i z wielką biedą trafili przecież do domu. Był to zapewne ten sam obszar, który obecnie przebywamy. Ziemia co wydała te krzewy bez wątpienia jest niedaleko, ale jej szukać nie myślę. Celem moim, powtarzam, jest odkrycie Indii, a nie wysp rozpierzchłych po drodze. Wiadomo dziś, że jeśli Kolumb słusznie określał odległość stałego lądu, mylił się utrzymując jakby w tych stronach znajdowały się wyspy. Nie rozstrzygnięto dotąd pytania czy prądy spławiają te zielska z oddalonych pobrzeży, czy siła wody wyrywa je z głębi morza; to ostatnie przypuszczenie bardziej jest prawdy podobne. Starożytni żeglarze Kadyksu bliżsi byli prawdy, bowiem rafa podwodna różni się od zatopionej wyspy jedynie tylko sposobem formacji. Okręty, prując zarośle z szybkością kilku mil na godzinę, ciągle posuwały się naprzód i po upływie doby eskadra znajdowała się mniej więcej w połowie drogi, chociaż bliżej jeszcze Afryki nie Ameryki. Morze było spokojne, statki więc płynęły obok siebie. Marcin Alonzo Pinzon doniósł sternikowi admiralskiemu, iż pragnie zmierzyć równikowość słońca; postanowiono wykonać tę czynność jednocześnie na trzech okrętach i sprawdzić potem wyniki. Było to w poniedziałek 17 września nad wieczorem. Kolumb i Luis spoczywali po nocy prawie bezsennie strawionej, gdy Sancho wszedł do kajuty. — Senior admirale, rzekł, sternicy chcą zmierzyć równikowość słońca. Właśnie stosowna nadeszła pora, bo gwiazda dzienna już się chyli ku zachodowi. Admirał obudził Luisa i po chwili obaj byli na pokładzie. Kolumb obawiając się o skutki mogące wyniknąć z odkrycia zboczeń igiełki magnesowej, nie wziął z sobą busoli, i zostawił doświadczenie zręczności swoich ludzi. W oddaleniu stu sążni tylko od statku „Pinta", widział dokładnie jak Marcin Alonzo przechodził niespokojnie od jednej busoli do drugiej. W parę minut później spuszczono szalupę, i Pinzon przybył na okręt admiralski, podczas gdy z innej strony przedzierał się ku niemu Wincenty Yanez, dowódca „Niny". - Co znaczy ten pośpiech, senior Marcinie? rzucacie się ku mnie, jak gdybyście ujrzeli Indie. - Bóg raczy wiedzieć, senior admirale, czy kiedykolwiek dosięgniemy tego kraju, ku jakiej bądź ziemi, do której poprowadzić może użycie busoli, odrzekł starszy Pinzon widocznie zmieszany. Porównaliśmy najsumienniej narzędzie, i wszystkie bez wyjątku zbaczają od prawej północy o całą przedziałkę kompasową. - Musieliście popełnić błąd jakiś w rachubie.
|