Ściśle mówiąc, pożarłem się z kimś, kto później nasłał bandę wilkołaków, żeby mnie ubili na steki. Amiranda podumała chwilkę i podjęła decyzję. Opowiedziała o porwaniu. Zrobiła to tak dobrze, że zgłupiałem. Powiedziała Morleyowi dokładnie to samo, co wiedziałem, i ani krzty więcej. - To nie robota zawodowca - stwierdził Morley. - A może wplątałeś się w coś politycznego, co, Garrett? - Dlaczego tak mówisz? - zapytała, wyraźnie zaskoczona. - Z dwóch powodów. Po pierwsze, to nie sezon porywaczy, a po drugie, żaden zawodowiec nie podniósłby małego palca na tą rodzinę. Raver Styx może nie wygląda na takie wredne ścierwo jak jej ojciec i Molahlu Crest, ale dorównuje im w każdym calu na swój cichy sposób. Nikt z podziemia TunFaire nie podjąłby się tej roboty za żadną cenę. - Amatorzy - mruknąłem. - Amatorzy, którzy mieli dość forsy, żeby wynająć zabijaków i kapusiów, Garrett. A to oznacza górną cześć miasta. A kiedy Góra macza łapy w brudnej robocie, to zawsze ma polityczne reperkusje. - Może. Nie jestem tego pewien. Nie pasuje mi to. Muszę chwilę pomyśleć, zanim się zdecyduję. Coś mi tu śmierdzi w tej całej aferze. Nie mam pojęcia, gdzie tu jest jakikolwiek zysk. To by wiele wyjaśniło. No, ale nie jestem w pracy i na tropie. Chcę tylko ujść cało i ochronić Amirandę. - Powęszę po szafach, pozaglądam pod łóżka i jutro zjawię się u ciebie - zaproponował Morley. - Przynajmniej tyle mogę zrobić po tym fikołku z wampirami. Wciąż mieszkasz z Truposzem? - Aha. - Dziwak z ciebie. Muszę wracać do pracy. - Chwycił koniec rury wiodącej do baru. - Wedge? Przyślij tu Alana, Sarge'a i Puddle'a. Pociągnąłem Amirandę w stronę drzwi. - No to cześć. Wyszliśmy na schody, przeciskając się koło trójki wysokiej klasy łamignatów. którzy szli na górę. “Wysokiej klasy” to znaczy, że wyglądali na nieco bardziej inteligentnych, niż jest to wymagane przy rozłupywaniu czaszek. W czasie, kiedy byliśmy na górze, w knajpie pojawił się mój stary kumpel Saucerhead Tharpe. Zapraszał mnie, abym wypił z nim szklaneczkę krwi z marchwi i powspominał nieco stare czasy, ale się wykręciłem. Jeśli Morley ma nam pomóc, musimy się ruszać. - Jeślibyś kiedyś uznała, że potrzebna ci ochrona, wal do Saucerheada Tharpe - mruknąłem do Amirandy. - Jest najlepszy. - A ten drugi, Morley? Ufasz mu? - Powierzyłbym mu całe życie i wszystkie pieniądze, ale nie kobietę. Robi się późno. Lepiej odprowadzę cię do domu. - Nie mam ochoty iść do domu, Garrett. Chyba że nalegasz. - Dobra. - Lubię kobiety, które potrafią się zdecydować, nawet, jeśli tej decyzji nie rozumiem. Truposz dostanie konwulsji. No i dobrze mu tak. Wierzcie mi, to całkiem wykonalne. Był to pod każdym względem mój szczęśliwy dzień. Poczułem smrodek tytoniu i to mnie zaciekawiło. Niewielu z moich sąsiadów pali to świństwo, a obłoczek, który spostrzegłem, przypominał raczej burzową chmurę. Zacząłem szukać jej źródła. Źródło składało się z piątki kundli z dużą ilością wilkołaczej krwi. Wilkołaki w najlepszych czasach nie bywają szybkie, a ci tutaj najwyraźniej spędzili młodość wyłącznie na nabywaniu centymetrów, tak, że ich spiczaste głowy sięgały teraz samego nieba. Imię ich grzechów zawodowych było: legion, nie mówiąc już o tym, że po prostu nie przyłożyli się do zadania. - Nazywasz się Garrett? - zapytał jeden z nich. - Kto chce wiedzieć? -Ja. - To on. Załatwmy sprawę. Zrobiłem to pierwszy. Kopnąłem najbliższego w jego rodowe klejnoty, okręciłem się i pchnąłem drugiego w krtań, po czym potknąłem się o własne cholerne łapy. Pierwszy facet złożył się wpół i zaczął wywracać się na lewo. Drugi stracił entuzjazm i odkulał na bok, trzymając się za gardło i walcząc o oddech. Przetoczyłem się i podciąłem nogi kolejnemu. Zaskoczyłem go tak bardzo, że upadł na plecy, nawet nie próbując się podeprzeć. Rąbnął łbem w bruk. Koniec, kropka. Dobry początek. Zacząłem mieć nadzieję na wyjście z tego bez dodatkowych obrażeń. Pozostali dwaj stali obok, usiłując rozplatać zamotane zwoje mózgowe. Ja tymczasem uzupełniłem brakujące ciosy w odniesieniu do tych, których już pobiłem. Wokół nas zaczął zbierać się tłum. Moja dwójka stwierdziła nagle, że musi wykonać zadanie. Zbliżyli się. Teraz zachowywali się nieco ostrożniej. Byłem szybszy, ale oni skorzystali z tego, że mieli więcej rąk i nóg do zadawania ciosów. Przez chwilę tańcowaliśmy w miejscu. Zadałem kilka solidnych prostych, ale trudno uszkodzić takich przeciwników, jeśli nie jesteś w stanie uderzyć raz, a dobrze. Sam też co nieco oberwałem. Trzecie uderzenie zmiażdżyło mój optymizm. Nagie zacząłem widzieć podwójnie, a mój wysublimowany intelekt zajął się wyszukiwaniem odpowiedzi na pytanie stare jak świat: gdzie góra, gdzie dół? Jeden z nich zaczął przebąkiwać coś o tym, żebym trzymał się z dala od rodziny Strażniczki, a drugi tymczasem zamierzył się, żeby mnie dokończyć. Wyrwałem wielką, sękatą laskę od jakiegoś podstarzałego gapia i walnąłem napastnika miedzy oczy, zanim zdążył się ruszyć. Kiedy bojowy chłoptyś oglądał gwiazdy i piastował obwisłe ramię, zająłem się mówcą. Kłapaty bronił się długo i skutecznie, póki jednym dobrym ciosem nie złamałem mu ramienia.
|