ByÅ‚em niewiarygodnie szczęśliwy. Ach, ta Acanthis Rubra Willinsoniana! Nie widziaÅ‚em jej w życiu, nie wiedziaÅ‚em, jak wyglÄ…da, ale moje serce wyÅ›piewywaÅ‚o jej hymny wdziÄ™cznoÅ›ci. Po powrocie do domu rzuciÅ‚em siÄ™ na moje skrypty jak szaleniec. Ten ogieÅ„, tu, w piersi, ten bolesny ogieÅ„ szczęścia, kiedy siÄ™ ma dwadzieÅ›cia osiem lat i pewność, że jest siÄ™ na wÅ‚aÅ›ciwej drodze… już poza Å›wiatem zdobytym, zbadanym, już na terenie, którego nie tknęła nawet myÅ›l ludzka ani przeczucie — nie, nie do opisania… ProszÄ™ pana, pracowaÅ‚em tak, że mrok czy jasność za szybami nie dochodziÅ‚a do mnie; nie wiedziaÅ‚em, czy jest noc, czy dzieÅ„, miaÅ‚em szufladÄ™ peÅ‚nÄ… cukru w kostkach, sÅ‚użący przynosiÅ‚ mi kawÄ™ caÅ‚ymi termosami, chrupaÅ‚em ten cukier, nie odrywajÄ…c oczu od liter, i czytaÅ‚em, notowaÅ‚em, pisaÅ‚em, nie ruszajÄ…c siÄ™ z krzesÅ‚a, bo zasypiaÅ‚em z gÅ‚owÄ… na biurku, otwieraÅ‚em oczy i od razu podejmowaÅ‚em tok w porzuconym miejscu, a caÅ‚y czas byÅ‚o to, jakbym leciaÅ‚ gdzieÅ› — ku memu celowi, z niezwykÅ‚Ä… szybkoÅ›cią… ByÅ‚em jak rzemieÅ„, proszÄ… pana, żem to wytrzymaÅ‚ miesiÄ…cami — jak rzemień… Trzy tygodnie pracowaÅ‚em wÅ‚aÅ›ciwie bez przerwy. ByÅ‚y wakacje i miaÅ‚em’ caÅ‚y czas dla siebie. I powiadam panu: wykorzystaÅ‚em ten czas. Dwa stosy książek — które, wedÅ‚ug listy, jakÄ… sporzÄ…dziÅ‚em, przynosiÅ‚ mi sÅ‚użący, jeden po lewej, drugi po prawej — przeczytane i te, co jeszcze czekaÅ‚y na swojÄ… kolejkÄ™. Rozumowanie moje biegÅ‚o tak: Wiedza aprioryczna? Nie. Bez poÅ›rednictwa zmysłów? SkÄ…dże. Nihil est in intellectu… wie pan. Ale, z drugiej strony — ta mrówka. Jak to jest, u diabÅ‚a? Chyba tak, że ona potrafi — w swoim systemie nerwowym — momentalnie czy w ciÄ…gu sekund, co na jedno wychodzi — stworzyć model nowej zewnÄ™trznej sytuacji, i przystosować siÄ™ do niej. Czy wyrażam siÄ™ jasno? Nie jestem pewien. Mózg nasz buduje zawsze schematy zdarzeÅ„; prawa natury, które wykrywamy, to też takie schematy, a jeÅ›li ktoÅ› zastanawia siÄ™ nad tym, kogo kocha, komu zazdroÅ›ci, kogo nienawidzi w obrÄ™bie jakiejÅ› rodziny — jest to w gruncie rzeczy tym samym, różnica tylko | w stopniu abstrakcji, uogólnienia. Ale pierwej musi— | my siÄ™ dowiedzieć o faktach, to znaczy zobaczyć, usÅ‚yszeć, w jaki sposób — bez poÅ›rednictwa zmysłów?! WyglÄ…daÅ‚o, że ta maleÅ„ka mrówka to potrafi. Dobrze, pomyÅ›laÅ‚em, jeżeli tak jest, to czemu my tego nie umiemy, my, ludzie? Ewolucja wypróbowaÅ‚a miliony rozwiÄ…zaÅ„, a tego jednego, najdoskonalszego, nie zastosowaÅ‚a? Jak to jest możliwe? I siadÅ‚em wtedy, proszÄ™ pana, żeby roztrzÄ…sać — jak to jest możliwe. PomyÅ›laÅ‚em: musi być to coÅ› takiego — konstrukcja — system nerwowy, oczywiÅ›cie — takiego typu, takiego rodzaju, że ewolucja w żaden sposób nie mogÅ‚a go zbudować. To byÅ‚ orzech do zgryzienia. MusiaÅ‚em wymyÅ›lić, czego nie potrafiÅ‚a ewolucja. Nie domyÅ›la siÄ™ pan co? Ale przecież ona nie stworzyÅ‚a bardzo wielu rzeczy, które stworzyÅ‚ czÅ‚owiek. Ot, na przykÅ‚ad koÅ‚a. Å»adne zwierzÄ… nie porusza siÄ™ na koÅ‚ach. Tak, ja wiem, że to Å›miesznie brzmi, ale można siÄ™ i nad tym zastanowić. Dlaczego nie stworzyÅ‚a kół? To proste. To już naprawdÄ™ proste. Ewolucja nie może stwarzać narzÄ…dów, które w swym zalążku sÄ… caÅ‚kowicie nieużyteczne. SkrzydÅ‚o, zanim staÅ‚o siÄ™ narzÄ…dem do latania, byÅ‚o koÅ„czynÄ…, Å‚apÄ…, pÅ‚etwÄ…. PrzeksztaÅ‚caÅ‚o siÄ™, i jakiÅ› czas sÅ‚użyÅ‚o dwóm celom naraz. Potem wyspecjalizowaÅ‚o siÄ™ w nowym kierunku. To samo jest z każdym narzÄ…dem. KoÅ‚o jednak nie może powstać zalążkowe — albo jest koÅ‚o, albo go nie ma. Najmniejsze nawet od razu jest koÅ‚em; musi posiadać oÅ›, tarczÄ™, obrzeże — nic poÅ›redniego nie istnieje. Dlatego w tym miejscu jest ewolucyjne milczenie, cezura. No, a z systemem nerwowym? PomyÅ›laÅ‚em tak: to musi być coÅ› analogicznego — oczywiÅ›cie tÄ™ analogiÄ™ trzeba szeroko rozumieć — do koÅ‚a. CoÅ›, co mogÅ‚o powstać tylko skokiem. Od razu. Na zasadzie: wszystko albo nic.
|