- Trafiony! - zawołał i roześmiał się. Jego twarz przybrała szczęśliwy, niemal chłopięcy wyraz. Zjadłam zupę ze smakiem. Zwróciłam mu uwagę, że nie powiedział w końcu, co mi właściwie radzi. - Ach tak. Na twoim miejscu zostałbym tutaj, dopóki zupełnie nie wydobrzejesz. Twoi wrogowie są przekonani, że nie żyjesz. Nie dziwi ich, że nie odnaleziono ciała. Spodziewają się, że prąd roztrzaskał je o skały. Zadrżałam. - To by oznaczało, że się poddaję - sprzeciwiłam się przekornie. - Mówisz jak głupi angielski podlotek. - Nie jestem podlotkiem! - krzyknęłam z oburzeniem. - Jestem kobietą. Usiadłam zaczerwieniona. Harry popatrzył na mnie dziwnie. Nie mogłam zrozumieć tego spojrzenia. - Boże, pomóż mi, jesteś - wymamrotał i wyszedł raptownie. Mój powrót do zdrowia postępował bardzo szybko. Głównymi obrażeniami, jakich doznałam, było stłuczenie głowy i silnie wykręcone ramię. Harry początkowo obawiał się nawet złamania, jednak dokładne oględziny wykazały, że to tylko zwichnięcie. Aczkolwiek długo jeszcze odczuwałam ból w ramieniu, dość szybko odzyskałam władzę w ręce. To był dziwny okres. Żyliśmy odcięci od całego świata. Byliśmy tylko we dwoje, niczym Adam i Ewa - ale jakaż była różnica! Stara Batani mieszkała wprawdzie z nami, ale ona przecież zupełnie się nie liczyła. Nalegałam, że będę gotować, przynajmniej na tyle, na ile pozwoli moja ręka. Harry sporo przebywał poza domem, jednak długie godziny spędzaliśmy razem, wylegując się w cieniu palm, rozmawiając i sprzeczając się. Dyskutowaliśmy na wszystkie możliwe tematy, kłócąc się i godząc na nowo. Wiedliśmy ciągłe spory, a jednak narodziła się między nami przyjaźń - prawdziwa i trwała przyjaźń, o jakiej nigdy nie sądziłam, że jest w ogóle możliwa. Przyjaźń - i coś więcej. Zbliżał się czas, kiedy powinnam odjechać. Uświadamiałam to sobie z ciężkim sercem. Czy Harry pozwoli mi tak odejść bez jednego słowa, bez jednego znaku? Często popadał w długie, posępne milczenie. Czasami zrywał się gwałtownie i gdzieś znikał. Pewnego wieczoru nastąpił kryzys. Siedzieliśmy przed drzwiami chaty, skończywszy nasz niewyszukany posiłek. Słońce właśnie zachodziło. Szpilki do włosów stanowiły jedną z tych niezbędnych rzeczy, których Harry nie był w stanie mi zapewnić. Gdy siedziałam z podbródkiem wspartym na złożonych dłoniach, pogrążona w myślach, moje czarne i proste włosy sięgały aż do kolan. Czułam raczej, niż widziałam, że Harry mi się przygląda. - Anno, wyglądasz jak czarownica - powiedział w końcu. W jego głosie brzmiała jakaś nowa nuta, której nigdy przedtem nie udało mi się uchwycić. Wyciągnął rękę i dotknął moich włosów. Zadrżałam. Nagle zerwał się na równe nogi, z głośnym przekleństwem na ustach. - Musisz stąd wyjechać. Jutro, słyszysz? - zawołał. - Ja... ja już tego dłużej nie zniosę. W końcu jestem tylko mężczyzną. Musisz stąd odejść, Anno, po prostu musisz. Przecież nie jesteś głupia. Sama wiesz, że tak dalej być nie może. - Wiem - odparłam wolno. - Ale czyż to właśnie nie jest szczęście? - Szczęście? To jest piekło! - Aż tak źle? - Czemu mnie dręczysz? Dlaczego kpisz sobie ze mnie? Dlaczego tak mówisz, kryjąc śmiech pod zasłoną włosów? - Nie śmiałam się i nie kpiłam sobie z ciebie. Jeśli chcesz, abym odeszła, odejdę. Ale jeśli pragniesz, abym została - zostanę. - Tylko nie to! - zawołał porywczo. - Tylko nie to. Nie kuś mnie, Anno. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, kim ja naprawdę jestem? Zwykłym kryminalistą, człowiekiem poszukiwanym przez policję. Tutaj znany jestem pod nazwiskiem Harry Parker i wszyscy sądzą, że odbywałem wędrówkę w głąb kraju. Jednak pewnego dnia ktoś może dodać dwa do dwóch i wtedy wszystko się skończy. Anno, ty jesteś taka młoda i taka piękna. Twoja uroda może przyprawić mężczyznę o szaleństwo. Wszystko jeszcze przed tobą - życie, miłość, wszystko. Moje życie jest skończone, obrócone w gruzy, pozostał po nim tylko osad goryczy. - Jeśli mnie nie chcesz...
|