Folko ścisnął pod kurtką rękojeść sztyletu z błękitnymi kwiatami na klindze. Nie czuł strachu, ale każdy krok kosztował go wiele wysiłku, jakby przedzierał się przez lepką glinę, w którą nieoczekiwanie zmieniło się otaczające powietrze. Korytarz skręcał płynnie, każdy krok do przodu ukazywał nowy odcinek gładkich ścian. Przeszli niewiele, gdy Hornborin nagle zaczął chrypieć, jak gdyby brakowało mu powietrza, i stanął w miejscu. Pochodnia w jego ręku zadrżała. Wygładzona powierzchnia ścian znikła pod grubą warstwą czarnych połyskujących ni to węży, ni to macek; obrzydlistwo wiło się niezmordowanie, splatało się i rozplatało, stale wysuwając we wszystkie strony tępe bezokie głowy z ledwo widoczną kreską, zapewne pyskiem. Chyba łatwiej byłoby zrobić krok, mając przed sobą przepaść - taki koniec wydał się wstrząśniętemu hobbitowi wybawieniem! A może wycofać się, póki nie jest za późno, w uczciwej walce zabrać do grobu ileś tam orczych istnień, zanim krzywy jatagan... Byle nie do przodu, w żywe objęcia samej śmierci! Hobbit zdrętwiał z obrzydzenia i wstrętu. Tymczasem bezładna plątanina wężowatych stworów spowolniała, wyciągające się w kierunku porażonych strachem krasnoludów i ludzi macki znieruchomiały, jakby udając dziwaczne narośle na ścianach, przez które przezierały niewidoczne zimne oczy mroku. Folko nagle odczuł, że ich przeciwnik również się zawahał, a to dodało hobbitowi sił. Z osłupienia wyrwał ich tupot rozlegający się za plecami. Orkowie byli już blisko! I wtedy, nie umawiając się, drużyna ruszyła do przodu. Hornborin wysoko uniósł rękę z Pierścieniem i wszystkie macki wycelowały swe łby ku złotemu lśnieniu. Ale wystarczyło, że podeszli bliżej, gdy zimny ból w sercu, ból rozpaczy zmusił hobbita do desperackiego kroku: uchwycił krasnoluda za rękaw i powstrzymał go. Macki czekały na nich i Pierścień nie mógł ich zmusić do odstąpienia - oto co odczytał Folko w krótkim drżeniu, jakie przebiegło po niezliczonych szeregach czarnej żywej pleśni na ścianach, drżeniu słodkiego przeczucia. Wtedy jego ręka bez udziału świadomości wyjęła z pochwy bezcenny sztylet i błękitne kwiaty na stalowym ostrzu zapłonęły niczym języki magicznego płomienia. Macki zakołysały się jak smagane wiatrem pole pszenicy, pospiesznie zwijały się i przyciskały do ścian. Każda z nich usiłowała głębiej wcisnąć się w kamień, ukryć za innymi. Nie mogło być wątpliwości, macki znały podobne klingi! Jedno krótkie spojrzenie do tyłu i Hornborin cicho gwizdnął na przyjaciół; jeszcze sekunda i tupot nóg zagłuszyło wycie i pisk orków - oddział został wykryty. Krasnoludy rzuciły się do przodu i zamarły na widok obsianych czarnymi mackami ścian i sufitu, ale Folko wysoko uniósł płonący sztylet i ulatujące z niego falami światło zmusiło krasnoludy, zbite w ciasną grupkę, do wejścia pod żywe sklepienie. Hobbit nigdy nie zapomniał ich drogi między żywymi ścianami i z niczym nieporównywalnego strachu - nie o siebie, tylko o znajdujących się teraz pod jego ochroną przyjaciół. Folko nie ciął czarnych porostów - teraz macki bały się jego, ale on nie czuł w sobie mocy wojowników z przeszłości, przed których cudownymi ostrzami uciekało to obrzydlistwo, teraz znowu odżywające w podziemiach. Gdyby hobbit wdał się w otwarty bój, macki też zaczęłyby walczyć... Dziwne, nieuporządkowane myśli, napływające nie wiadomo skąd, przemykały mu przez głowę. Tymczasem za nimi prowadzący oddział orkowie wypadli zza zakrętu i znaleźli się tuż przed pierwszymi szeregami macek. Folko odwrócił się i zobaczył, jak na spotkanie orkom rzuciły się setki czarnych żywych lin. Straszliwy, do niczego niepodobny, przedśmiertny ryk wstrząsnął podziemiem. Oplatane żywymi linami trupy orków były wciągane w górę, w ciemność, a nowi, wybiegający zza załomu, stawali się zdobyczą kolejnych czarnych macek... Pochodnie zgasły, ocaleli orkowie rzucili się do tyłu, i tego, co się działo dalej, krasnoludy już nie zobaczyły. Ruchome porosty nagle ustąpiły miejsca czystemu kamieniowi; minęli straszliwe miejsce i byli bezpieczni. Folko odwrócił się, potrzasnął lśniącym sztyletem; ostatnie szeregi skurczyły się, porażone strachem! Ciężko dysząc, ocierając mokre czoła i rozglądając się dokoła, krasnoludy zwaliły się na podłogę za pierwszym zakrętem, gdy czarne porosty zniknęły im z oczu. Hobbit czuł straszliwe zmęczenie, ale rozpierała go także duma. - Co to było? - padały ze wszystkich stron niecierpliwe pytania. - Jak daliście sobie z tym radę? Malec podbiegł do hobbita i uściskał go, podejrzanie pociągając nosem. Torin, z niedowierzaniem kręcąc głową, poklepał go po ramieniu, pozostali patrzyli na Folka z szacunkiem i zdziwieniem. Nie pierwszy to raz, kiedy hobbit przewodzi tam, gdzie pasują najlepsi wojowie! Folko nie potrafił odpowiedzieć na pytania przyjaciół.
|