- Nigdy nie widziałem tam psów, mimo że niemal codziennie bywam w zamku. Wówczas Wala pojęła, że matka wymyślała historię ze złymi psami, aby ją odstraszyć od chodzenia tą drogą. Co też mogło być przyczyną zmieszania i zniecierpliwienia Hartmannowej, kiedy pytała ją o zamek i jego właścicieli? Swoje wątpliwości zachowała jednak dla siebie. - Widocznie się przesłyszałam. Zdawało mi się, iż ktoś mówił, że zamku strzegą złe psy. Pożegnawszy swych uprzejmych rozmówców, podążyła szybko cienistą drogą leśną. Co pewien czas zatrzymywała się, zachwycona jakimś szczególnie pięknym widokiem. W dole rozpościerała się wioska, z dali wyzierał malowniczy łańcuch gór. Gdy doszła do połowy drogi, przystanęła znowu. Stąd widać było szczególnie urokliwy pejzaż. Ponieważ znajdowała się tu również wygodna ławeczka, Waleria usiadła. Zamyślona, wodziła wokół rozmarzonym spojrzeniem. Oto jej piękna, czarująca ojcowizna! Dziwne, ale tutaj na górze czuła się bardziej u siebie niż w rodzinnej chacie. Naraz owładnęło nią przemożne uczucie przygnębienia. Do tej pory nie miała czasu na zastanowienienie, teraz dopiero po raz pierwszy uświadomiła sobie, jak bardzo zmieniło się jej życie od chwili śmierci ukochanej opiekunki, jak bolesnego doznała zawodu, wracając pod dach rodziców. Jakkolwiek obecna matka i rodzeństwo odnosili się do niej znacznie życzliwiej niż na początku, to ojciec parokrotnie dał Walerii wyraźnie do zrozumienia, że byłby rad, gdyby nareszcie wyjechała. Wprawdzie nie liczyła nigdy na wdzięczność z jego strony, mimo to choćby parę słów uznania sprawiłoby jej przyjemność. Próżno starała się uspokoić myślą o wojnie, która ojca wykoleiła, bo to pocieszenie nie trafiało jej jakoś do przekonania. Jeszcze bardziej bolała nad tym, że sama nie potrafi pokochać swoich krewnych. Użalała się nad dolą Hartmannowej, lecz czuła, że nie jest to bynajmniej głębokie przywiązanie dziecka do matki, jakie żywiła względem zmarłej opiekunki. Jeżeli czyniła tak wiele dla swej rodziny, to nie z potrzeby serca, a jedynie z silnie zakorzenionego poczucia obowiązku. Musiała również przyznać, że właściwie marzy o dniu, w którym opuści na zawsze tę wioskę... Ów wymarzony dzień wkrótce nastąpi. Tylko co dalej? Waleria wyruszy w świat, jeszcze bardziej samotna i opuszczona. Po raz pierwszy od chwili przyjazdu była sama i miała czas na rozmyślanie o tych smutnych sprawach. W ostatnim czasie zużyła tak dużo sił oraz energii, że nagle poczuła się całkowicie wyczerpana. Nerwy odmówiły jej posłuszeństwa i zapłakała gorzko. Była sama, nikt nie mógł zobaczyć jej i dowiedzieć się, jak bardzo jest zrozpaczona. Widok pięknego krajobrazu, roztaczającego się przed jej pełnymi łez oczyma, sprawiał jej teraz po prostu przykrość. Wstrząsana łkaniem, odwróciła się, ukrywając twarz w dłoniach. Płakała tak mocno i boleśnie, jak płakać może tylko człowiek naprawdę nieszczęśliwy. Nie zauważyła, że drogą z zamku zmierza w jej stronę wysoki, szczupły mężczyzna. Zbliżywszy się do ławki przystanął, zaskoczony niepohamowanym szlochaniem dziewczyny. Nie bardzo wiedział, jak powinien postąpić. Cóż mogło być przyczyną takiego wybuchu rozpaczy? Może ktoś skrzywdził tę młodą osóbkę, może upadła, uderzyła się i teraz płacze z bólu? O, nie, najwidoczniej było to wyrazem duchowego cierpienia! Zakłopotany, zmieszany i pełen wahania, nie mógł jednak oddalić się obojętnie, gdyż kłóciłoby się to z jego poczuciem rycerskości. Ruszył więc zdecydowanym krokiem, a zbliżając się do płaczącej nieznajomej, zorientował się natychmiast, że to ktoś z lepszej sfery towarzyskiej - prawdopodobnie jakaś dama, która wynajęła na wsi letnisko. Zauważył też, że jest w żałobie. Znów ogarnęły go wątpliwości: a może to sprawa, do jakiej w żadnym razie nie powinny się mieszać osoby postronne? Już, już miał zawrócić, gdy coś go jednak wstrzymało. Schylona postać dziewczyny wyrażała tak beznadziejną boleść, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Zdobył się wreszcie na odwagę i rzekł: - Przepraszam najmocniej, jeśli przeszkadzam, ale może pani potrzebuje pomocy? Waleria drgnęła i podniosła ku niemu zalaną łzami twarz, na której malował się przestrach. Przez chwilę patrzyli na siebie z bezgranicznym zdumieniem. Mężczyzna opanował się pierwszy. - To pani, panno Lorbach? Tutaj, na zamkowej górze? Czy podobna? - zapytał.
|