Poszła fama, że wicehrabia musi się bogato ożenić i stąd nagły zwrot ku moralności, chociaż liczne młodsze i starsze damy chętnie by go zaakceptowały nawet bez żadnych dodatkowych cnót. Dwadzieścia lat wcześniej ośmioletni wówczas wicehrabia został przedstawiony młodemu hrabiemu Dębskiemu przez własnego ojca, który wprowadzał w życie paryskie polskiego arystokratę, i teraz odnowienie znajomości przyszło bez trudu. Dostęp do Klementyny był otwarty. Klementyna, wychowana w kraju o skomplikowanej sytuacji politycznej, z jednej strony pełna surowych zasad, podbudowanych nieugiętym patriotyzmem, z drugiej tryskała życiem i energią, chciwa wrażeń, wytchnienia po rozmaitych okropnościach, beztroski i zabawy. Nie miała zadatków na matronę i cierpiętnicę, wręcz przeciwnie. Fakt, że osobiście, przekradając się konno i pieszo wśród lasów i ugorów, donosiła powstańcom pożywienie i nawet opatrywała rany, wcale nie dobił jej nieodwracalnie, a upadek powstania nie pozbawił optymizmu. Wszystko to razem stanowiło acz dość ponurą, to jednak wspaniałą przygodę i nauczyło ją korzystać z każdej chwili radości i ulgi, regenerować siły dla zniesienia następnych nieszczęść i wierzyć niezłomnie w tak zwane lepsze jutro. Należała do kobiet, stanowiących czyste błogosławieństwo dla całego rodzaju męskiego, wewnętrznie zaś była starsza niż wskazywał jej wiek. Świeżo minione wydarzenia historyczne obdarzyły ją dojrzałością umysłu i charakteru. I do tego była naprawdę piękna. Wicehrabia na jej punkcie oszalał do tego stopnia, że prawie zapomniał o diamencie. Klementyna, w nieco wolniejszym tempie, odpowiedziała mu wzajemnością. Na oko podobał jej się od razu, rozejrzawszy się zaś wokół siebie, doceniła zdumiewająco moralny tryb życia młodego człowieka, o którym krążyły obecnie kąśliwe opinie, jakoby pokutował za wcześniejsze grzechy. Skoro pokutował, to już nieźle, szczególnie że poddał się tej pokucie sam z siebie, dobrowolnie, bez niczyjego nacisku. Jedną miał tylko wadę nieuleczalną, mianowicie nie był bogaty. Pochodził ze zrujnowanej rodziny, nie posiadał prawie żadnego dochodu i nie czekał na niego żaden spadek. Pod tym względem prezentował się beznadziejnie. Ubóstwem wielbiciela Klementyna nie przejęła się zbytnio. Co oznacza, wiedziała dokładnie, dość się naoglądała w kraju rodzin zrujnowanych. Znała takich, którzy poddali się rezygnacji i podupadli doszczętnie, i takich, którzy umieli się podźwignąć, sama nie zagrożona żadną nędzą wyłącznie dzięki gdańskiej babce. Wpadły jej nawet w ucho jakieś rozmowy o funduszach lokowanych w Anglii, zabezpieczonych przed wszelkimi kataklizmami. Na wszelki wypadek jednakże odbyła rozmowę z ojcem. — Mój tatku — rzekła przy śniadaniu, spożywanym sam na sam, we dwoje. — Czy my jesteśmy bogaci? Hrabia Dębski, po wydarzeniach powstańczych pełen uznania, a nawet szacunku, dla własnej córki, zastanowił się. — To zależy — odparł. — Ogólnie, jako rodzina, raczej tak. Ale pozostał nam tylko majątek babci, bo moje przepadło. No i ty masz Zarzecze po matce. Dałoby się z tego wyżyć. — A gdyby nagle potrzebne nam były pieniądze, dużo pieniędzy, to co? — A cóż ty, moje dziecko, nagle zrobiłaś się taką finansistką? — Zaraz tatce powiem, ale najpierw niech tatko odpowie. Gdyby nam były potrzebne... — Dużo pieniędzy to ile, według ciebie? — Nie wiem. Milion franków. Albo dwa miliony. — Dwa miliony franków, chciałabyś, żeby ci tu położyć na stole? To nie dzisiaj. Najprędzej jutro, a może nawet pojutrze. Musiałyby nadejść przez Gdańsk i Londyn. Nadwerężyłoby nas nieco, ale rzecz jest możliwa. Dlaczego pytasz? — Powiem tatce prawdę... Hrabia łypnął okiem na córkę, nieco zaskoczony. — No, ja myślę! Jakżeby inaczej? Dotychczas kłamstw żadnych od ciebie nie słyszałem! — I nie usłyszy tatko — zapewniła Klementyna, przyzwyczajona do bezwzględnej szczerości własnej i wielkiej tolerancji ojca. — Ciągle tu wszyscy trąbią o pieniądzach, spadkach, kredytach, posagach... Posagach szczególnie. Chciałabym wiedzieć, co by było, gdyby mi się oświadczył ktoś ubogi. Czy ja muszę sobie szukać bogatego męża? — Żadnego nie musisz, sami cię znajdą. Możesz, dziecko, poślubić i ubogiego, jeśli ci do serca przypadnie, byle dobrej krwi. I nie jakiegoś szaławiłę, co wszystko przetrwoni. Ale ja wierzę, że rozumu ci nie zabraknie, tylko nic nie czyń w tajemnicy przede mną. — Nie uczynię, tatku...
|