— Więc nie zdziwiliście się wczoraj, kiedy wam powiedział, że już nie musicie przychodzić?— Nie, proszę pana...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...
»
– Zajm? si? tym – powiedzia? Orlan...
»
y chorób, bez tego iżby ów nicpotem ze śrzodka od nich cirpiał; owo panie nazbyt gorące w tey rzeczy staią się hnet siwe, iako powiedaią lekarze...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...
»
raz bd, powiedziaa, nie zdejmuj tylko marynarki, mczynie nie przystoizdejmowa marynarki, chyba e na ce...
»
Nie mając pojęcia, jakie warunki napotkam w hotelu, na wszelki wypadek zabrałam ze sobą najwytworniejszą koszulę nocną, można powiedzieć wielofunkcyjną...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Przedwczoraj też już nie wracał z uwagi na pogodę. Kapitan to był człowiek bardzo ludzki tych, co się nie wykręcali od roboty. Ja go dobrze znałem i poznałem jego zwyczaje.
— A co dokładnie wam powiedział?
— No więc… wyjrzał przez okno i powiedział: „Nie ma się co spodziewać Burnaby’ego”. A potem powiedział: „Nie dziwiłbym się, gdyby Sittaford było całkiem odcięte od świata. Nie; pamiętam takiej zimy odkąd byłem chłopcem” — tak mówił. Ten major Burnaby, o którym wspominał, to jego przyjaciel. Zawsze przychodził w piątki, w każdy piątek, i razem z kapitanem grali w szachy i rozwiązywali szarady. A we wtorki znowu kapitan chodził do majora Burnaby’ego. Kapitan zawsze bardzo się trzymał swoich zwyczajów. A potem powiedział do mnie: „Teraz możecie już iść, Evans, i nie musicie przychodzić aż do jutra rana”.
— A poza tą wzmianką o majorze Burnabym nie wspomniał, że kogoś się spodziewa po południu?
— Nie, proszę pana, ani słowa.
— Czy nie spostrzegliście w jego zachowaniu czegoś niezwykłego, czegoś innego niż zwykle?
— Nie, proszę pana, nic takiego nie zauważyłem.
— Aha. A wy, Evans, jak słyszałem, niedawno się ożeniliście.
— Tak, proszę pana. Ożeniłem się z siostrzenicą pani Belling spod Trzech Koron. Jakieś dwa miesiące temu, proszę pana.
— A kapitan Trevelyan nie był z tego zbyt zadowolony? Na chwilę na twarzy Evansa pojawił się lekki uśmiech.
— Kapitan bardzo się tym martwił, rzeczywiście. Moja Rebeka to porządna dziewczyna, proszę pana, i bardzo dobra z niej kucharka. Miałem taką nadzieję, że oboje będziemy mogli posługiwać u kapitana, ale on… nie chciał o tym słyszeć. Powiedział, że żadne baby nie będą służyć w jego domu. Prawdę mówiąc, nie wiadomo było, co z tym zrobić, kiedy zjawiła się ta pani z Afryki i zachciało jej się wynająć jego dom na zimę. Kapitan wynajął dla siebie dom tutaj, a ja przychodzę co dzień do obsługi. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się, że do końca zimy kapitan pogodzi się z tą myślą, żebyśmy oboje z Rebeką wrócili z nim do Sittaford. Ona zajęłaby się kuchnią i tak by się starała, żeby jej nigdy nie spotykał na schodach.
— Nie domyślacie się, dlaczego właściwie kapitan Trevelyan tak nie lubił kobiet?
— To nic takiego, proszę pana. Takie przyzwyczajenie, to wszystko. Widywałem już takich panów. Tak sobie myślę, że to nic innego, tylko nieśmiałość. Jakaś panienka daje im kosza w młodych latach i dalej już samo idzie.
— Kapitan Trevelyan nie był żonaty?
— O nie, proszę pana.
— Czy miał jakichś krewnych? Czy coś wam o tym wiadomo?
— Zdaje się, że miał siostrę w Exeter, i chyba słyszałem, jak wspominał coś o siostrzeńcu czy siostrzenicach.
— I żadne z nich do niego nigdy nie przyjeżdżało?
— Nie, proszę pana. Myślę, że pokłócił się z tą swoją siostrą z Exeter.
— Czy wiecie, jak ona się nazywa?
— Zdaje się, że Gardner, ale nie jestem pewien.
— Nie znacie jej adresu?
— Niestety nie, proszę pana.
— No, z pewnością trafimy na jej ślad, przeglądając papiery kapitana Trevelyana. A teraz, Evans, co wy sami robiliście Wczoraj po południu, poczynając od czwartej?
— Byłem w domu, proszę pana.
— To znaczy gdzie?
— Zaraz za rogiem, proszę pana. Fore Street osiemdziesiąt pięć.
— Nie wychodziliście nigdzie?
— A gdzie tam, proszę pana. Przecież śnieg walił bez przerwy.
— Tak, tak. Czy ktoś może poświadczyć to, co powiedzieliście?
— Przepraszam, nie rozumiem.
— Czy jest ktoś, kto wie, że byliście w domu w tym czasie?

Powered by MyScript