Przedwczoraj też już nie wracał z uwagi na pogodę. Kapitan to był człowiek bardzo ludzki tych, co się nie wykręcali od roboty. Ja go dobrze znałem i poznałem jego zwyczaje. — A co dokładnie wam powiedział? — No więc… wyjrzał przez okno i powiedział: „Nie ma się co spodziewać Burnaby’ego”. A potem powiedział: „Nie dziwiłbym się, gdyby Sittaford było całkiem odcięte od świata. Nie; pamiętam takiej zimy odkąd byłem chłopcem” — tak mówił. Ten major Burnaby, o którym wspominał, to jego przyjaciel. Zawsze przychodził w piątki, w każdy piątek, i razem z kapitanem grali w szachy i rozwiązywali szarady. A we wtorki znowu kapitan chodził do majora Burnaby’ego. Kapitan zawsze bardzo się trzymał swoich zwyczajów. A potem powiedział do mnie: „Teraz możecie już iść, Evans, i nie musicie przychodzić aż do jutra rana”. — A poza tą wzmianką o majorze Burnabym nie wspomniał, że kogoś się spodziewa po południu? — Nie, proszę pana, ani słowa. — Czy nie spostrzegliście w jego zachowaniu czegoś niezwykłego, czegoś innego niż zwykle? — Nie, proszę pana, nic takiego nie zauważyłem. — Aha. A wy, Evans, jak słyszałem, niedawno się ożeniliście. — Tak, proszę pana. Ożeniłem się z siostrzenicą pani Belling spod Trzech Koron. Jakieś dwa miesiące temu, proszę pana. — A kapitan Trevelyan nie był z tego zbyt zadowolony? Na chwilę na twarzy Evansa pojawił się lekki uśmiech. — Kapitan bardzo się tym martwił, rzeczywiście. Moja Rebeka to porządna dziewczyna, proszę pana, i bardzo dobra z niej kucharka. Miałem taką nadzieję, że oboje będziemy mogli posługiwać u kapitana, ale on… nie chciał o tym słyszeć. Powiedział, że żadne baby nie będą służyć w jego domu. Prawdę mówiąc, nie wiadomo było, co z tym zrobić, kiedy zjawiła się ta pani z Afryki i zachciało jej się wynająć jego dom na zimę. Kapitan wynajął dla siebie dom tutaj, a ja przychodzę co dzień do obsługi. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się, że do końca zimy kapitan pogodzi się z tą myślą, żebyśmy oboje z Rebeką wrócili z nim do Sittaford. Ona zajęłaby się kuchnią i tak by się starała, żeby jej nigdy nie spotykał na schodach. — Nie domyślacie się, dlaczego właściwie kapitan Trevelyan tak nie lubił kobiet? — To nic takiego, proszę pana. Takie przyzwyczajenie, to wszystko. Widywałem już takich panów. Tak sobie myślę, że to nic innego, tylko nieśmiałość. Jakaś panienka daje im kosza w młodych latach i dalej już samo idzie. — Kapitan Trevelyan nie był żonaty? — O nie, proszę pana. — Czy miał jakichś krewnych? Czy coś wam o tym wiadomo? — Zdaje się, że miał siostrę w Exeter, i chyba słyszałem, jak wspominał coś o siostrzeńcu czy siostrzenicach. — I żadne z nich do niego nigdy nie przyjeżdżało? — Nie, proszę pana. Myślę, że pokłócił się z tą swoją siostrą z Exeter. — Czy wiecie, jak ona się nazywa? — Zdaje się, że Gardner, ale nie jestem pewien. — Nie znacie jej adresu? — Niestety nie, proszę pana. — No, z pewnością trafimy na jej ślad, przeglądając papiery kapitana Trevelyana. A teraz, Evans, co wy sami robiliście Wczoraj po południu, poczynając od czwartej? — Byłem w domu, proszę pana. — To znaczy gdzie? — Zaraz za rogiem, proszę pana. Fore Street osiemdziesiąt pięć. — Nie wychodziliście nigdzie? — A gdzie tam, proszę pana. Przecież śnieg walił bez przerwy. — Tak, tak. Czy ktoś może poświadczyć to, co powiedzieliście? — Przepraszam, nie rozumiem. — Czy jest ktoś, kto wie, że byliście w domu w tym czasie?
|