Bez wątpienia Charles i Rebecca pomyślą, że miała z nim randkę w saloniku... Czuła, jak ciemnieje rumieniec na jej policzkach. Tymczasem Daniel spokojnym, pewnym krokiem podszedł do siostry. - Rachel szukała książki, którą gdzieś tu wcześniej zostawiła - wyjaśnił z niezmąconym spokojem. Znowu gładko opanował trudną sytuację. - Idziesz już na górę, Rebecco? Czy zobaczymy się dopiero jutro rano? W jego słowach krył się cień insynuacji, cienki jak ostrze brzytwy, a ton głosu nadawał tej uwadze niemiły wydźwięk. - Nie rozumiem, co to ma oznaczać - rzekł Charles o wiele za szybko. - Co chcesz przez to powiedzieć, Danielu? - Ależ mówię tylko, że idę spać i pytałem, czy Rebecca ma podobne zamiary. O cóż innego mogłoby mi chodzić? - zadrwił z Charlesa, zastawiając nań słowną zasadzkę. - Dobranoc. - Chwileczkę! Charles nagle zdał sobie sprawę, że świadkiem tej sceny jest Rachel, i urwał. Znów zapadła niezręczna cisza. - Proszę wybaczyć... - wyszeptała Rachel i z oczyma wbitymi w ziemię pośpiesznie przeszła obok zebranych w holu osób. Wbiegła na schody, czując na sobie ich wzrok. Gdy wreszcie potykając się dobrnęła do swojego pokoju, z ulgą zatrzasnęła drzwi. Usiadła, z trudem łapiąc oddech, lecz niebawem, gdy się trochę uspokoiła, znowu wysunęła się na korytarz. Musi opowiedzieć Decimie o rozmowie między Charlesem i Rebeccą, którą przypadkowo podsłuchała. Posuwając się ostrożnie wzdłuż korytarza, Rachel przystanęła przed drzwiami pokoju Decimy, po czym, gdy posłyszała dźwięk głosów, przeszła do galerii. W holu nie było nikogo, lecz dobiegły ją odgłosy kłótni. Musieli powrócić do gabinetu albo do biblioteki, bo choć nadal dochodził do niej szmer rozmowy, Rachel była zbyt oddalona, by rozróżnić poszczególne słowa. Zawahała się, po czym zdając sobie sprawę, iż ma teraz okazję porozmawiania z Decimą bez ryzyka, że ktoś ją wyśledzi, wróciła pod zamknięte drzwi. - Decimo! Decimo, śpisz? - zapukała pośpiesznie. - Decimo, obudź się! W środku dało się słyszeć poruszenie, a w szparze pod drzwiami zamigotało światło. - To ty, Rachel? - zapytała nerwowo Decima. - Tak - mogę wejść? - Chwileczkę. Rachel posłyszała jakieś hałasy, miękkie kłapanie pantofli, obrót klucza w zamku, a potem na progu pojawiła się Decima. - O co chodzi? - Głos jej brzmiał nieomal wrogo. - Czego chcesz? Nie takiego powitania spodziewała się Rachel. - Mogę na chwilę wejść? - sptała speszona. - Trudno tu rozmawiać. Decima bez słowa otworzyła drzwi. - Czy coś się stało, Decimo? - Ależ nic. - Odwróciła się i wróciła do łóżka. - Postanowiłam nie otwierać nikomu drzwi ani dzisiejszego wieczoru, ani jutrzejszego przed przyjęciem. - Nawet mnie? - Nawet tobie. - To znaczy, że już mi nie ufasz? - Rachel poczuła zdumienie i gniew. - Daj spokój, Decimo! Tylko dlatego, że Daniel... - Więc powiedz, że ci się nie podoba! - wybuchnęła Decima, obracając się twarzą do niej. - No powiedz! Ale nie możesz, bo to nieprawda! A jeśli on ci się podoba, nie mogę ci wierzyć! - Bzdura - rzekła chłodno Rachel. - Na miłość boską, Decimo, weź się w garść. Niepotrzebnie wpadasz w histerię i robisz z tego dramat. - I kto tu dramatyzuje - wykrzyknęła rozwścieczona Decima. - To ty straciłaś głowę jak nastolatka. Jesteś na niego napalona jak jakaś smarkula. Rachel obróciła się raptownie. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - Zdaje mi się, że mogę mieć zaufanie tylko do Rohana - wybuchnęła Decima, drżąc jeszcze, a jej zwężone, błękitne oczy twardo wpatrywały się w Rachel. - On przynajmniej nienawidzi Daniela. Rachel nie słuchała. Była tak rozzłoszczona, że wyszła trzasnąwszy drzwiami i dopiero gdy znalazła się w swoim pokoju, uświadomiła sobie, że ani słowem nie wspomniała Decimie o rozmowie Rebecci z Charlesem, którą niechcący usłyszała. A rozmyślając o Charlesie i Rebecce przypomniała sobie odgłosy kłótni, które dobiegły ją przed paroma minutami. Zaczęła się zastanawiać, co też się dzieje w bibliotece, dokąd Charles udał się ze swymi gośćmi. Rachel znowu zbudziła się wcześnie i długo leżała, wsłuchując się w ciszę domu. Kiedy miała już tego dość, wstała i podeszła do okna, by odsunąć zasłony. Poranek był blady i chłodny, a słońce widoczne, lecz dalekie. Niebawem nadciągną chmury znad Atlantyku, tworząc szarą ścianę z nieba i morza, lecz na razie słońce było na tyle silne, że nadało zielonkawy odcień wrzosowiskom, a granatowy rozkołysanemu morzu.
|