Rand przeraził się na widok ogira, który wyłonił się jak­by spod ziemi, z jednego z porośniętych trawą i kwiatami kopców, stojących między drzewami...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Ze wzgldu na rodzaj podmiotu, ktry jest zwizany terminem:- terminy wice organy procesowe;- terminy wice strony bd innych uczestnikw procesu...
»
obowizujcego w zakresie nie uregulowanym lub niedostatecznie uregulowanym przez prawamiejscowe, ktry zarazem stapia koncepcje prawa rzymskiego i prawa...
»
Złoty pierścień miał kształt węża pożerającego własny ogon, Wielkiego Węża, który stanowił symbol Aes Sedai, ale nosiły go także Przyjęte...
»
—- Widać, że wrzuciłem spory kamień do tego gniazda! — zaśmiał się Mowgli, który nieraz zabawiał się wrzucaniem dojrzałych owoców papawy do...
»
ktry to rd ze zdumiewajc zrcznoci zmienia stronnictwa,syn wielkiego rebelianta Jerzego i brat marszaka wielkiego ko-ronnego Stanisawa, zosta...
»
Drugi element, ktry bdzie mia wpyw na polsk polityk celn, to system preferencji handlowych, udzielanych przez Uni Europejsk krajom Afryki, Karaibw i Pacyfiku...
»
24) pyle kopalnianym niezabezpieczonym − rozumie się przez to pył kopalniany, który nie spełnia wymagań podanych w pkt 23, 25) wyrobisku niezagrożonym...
»
prawym przyciskiem myszy element, który ma zmieniæ miejsce, a nastêpnie z wy- œwietlonego menu wybierz polecenie Przenieœ w górê lub Przenieœ w dó³...
»
— Co cię goni? — Następny przekaz, który dotarł do niej za pośrednictwem zorsala, był przynajmniej logiczną konsekwencją słów, które padły...
»
rozmawiał?„Drugi” spostrzega bosmana, który również zjawił się na mostku:- Bosco, kto rozmawiał przez telefon podczas ma newrów?- Notre...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Po chwili dostrzegł w tych kopcach okna, a w jednym również kobietę, która wyraźnie zagniatała ciasto i pojął, że patrzy na domy ogi­rów. Ramy okien były kamienne, lecz nie dość że wyglądem przypominały twory natury, to zdawało się, iż wiatr i woda rzeźbiły je przez wiele pokoleń. .
Wielkie Drzewa, z masywnymi pniami i rozłożystymi korzeniami, grubymi jak końskie brzuchy, potrzebowały wprawdzie dużej przestrzeni, niemniej kilka rosło w samej osadzie. Zwały ziemi usypane na korzeniach służyły za ścieżki. W rzeczy samej, z wyjątkiem nich, na pierwszy rzut oka dawało się odróżnić osadę od lasu jedynie po rozległej, pustej przestrzeni w samym jej centrum, wokół pnia, jaki mógł pozostać jedynie po Wielkim Drzewie. Jego powierz­chnię, liczącą blisko sto stóp w przekroju, wypolerowano tak gładko jak posadzkę, z kilku stron wiodły do niej schody. Rand właśnie sobie wyobrażał, jakie wysokie musiało być to drzewo, gdy Erith przemówiła donośnym głosem, starając się, by wszyscy ją usłyszeli.
- A oto nadchodzą nasi pozostali goście.
Zza ogromnego pnia wyłoniły się trzy kobiety, przedsta­wicielki gatunku ludzkiego. Najmłodsza niosła drewnianą misę.
- Kobiety z Aiel - powiedział Ingtar. - Panny włó­czni. A ja kazałem Masemie zostać z resztą poza stedding.
Odsunął się jednak od Verin i Erith, po czym przełożył dłoń ponad ramieniem, by wyswobodzić miecz z pochwy.
Rand przypatrywał się pannom włóczni z niepokojem i ciekawością. Zbyt wielu było ludzi, którzy próbowali mu wmówić, że jest Aielem. Dwie osiągnęły już wiek dojrzały, trzecia zaś jeszcze niedawno była podlotkiem, wszystkie bardzo wysokie jak na kobiety. Krótko przycięte włosy wahały się w odcieniu od czerwonawego brązu nieledwie po złoto, nad karkiem pozostawione miały długie do ramion kosmyki. Luźne spodnie, włożone w miękkie, wysokie buty, ubranie w barwach brązu, szarości lub zieleni. Randowi przyszło na myśl, że taki strój z pewnością roztapia się w tle skały albo leśnego gąszczu, prawie tak skutecznie jak płaszcz strażnika. Znad ramion wystawały krótkie łuki, z pasów zwisały kołczany i długie noże, każda niosła także niewielką okrągłą tarczę wykonaną ze skóry, oraz kilka włóczni, skon­struowanych z krótkich drzewcy i długich grotów. Nawet ta najmłodsza poruszała się z gracją, sugerującą, że dziewczy­na wie, jak posługiwać się bronią.
Kobiety zauważyły nagle nowo przybyłych ludzi ­mimo że wyraźnie zbite z tropu tym, że dały się zaskoczyć widokiem Randa i innych członków jego grupy, poruszały się z chyżością błyskawicy. Najmłodsza krzyknęła: "Shie­naranie!" i odwróciła się, by ostrożnie ustawić misę na zie­mi. Pozostałe dwie błyskawicznie uniosły brązowe płachty okrywające im ramiona i owinęły nimi głowy. Starsze ko­biety nasunęły czarne woale na twarze, zakrywając wszystko prócz oczu, młodsza wyprostowała się, by pójść w ich ślady. Przybliżały się zdecydowanym krokiem, na nisko ugiętych kolanach, tarcze wysunięte do przodu trzymały w tej samej ręce co włócznie, z wyjątkiem jednej, gotowej do rzutu w drugiej dłoni.
Miecz Ingtara opuścił pochwę.
- Zejdź z drogi, Aes Sedai. Erith, odsuń się.
Hurin dobył łamacza mieczy, druga dłoń wahała się mię­dzy pałką a mieczem; zerknąwszy raz jeszcze na włócznie panien, porwał się do miecza.
- Nie wolno wam - zaprotestowała Erith. Załamując ręce, przeniosła wzrok z Ingtara na trzy wojowniczki i zno­wu spojrzała na niego. - Nie wolno wam.
Rand zorientował się, że w dłoniach ściska już miecz ze znakiem czapli. Perrin wyciągnął do połowy topór z pętli przy pasie i teraz wahał się, kręcąc głową.
- Czy wyście obaj zwariowali? - spytał ostrym to­nem Mat. Swój łuk miał nadal przewieszony przez plecy. - Mnie nie obchodzi, że one pochodzą z Aiel. To kobiety.
- Przestańcie! - rozkazała Verin. - Przestańcie na­tychmiast!
Trzy kobiety nawet nie zmyliły kroku, więc Aes Sedai zacisnęła pięści z rozpaczy.
Mat cofnął się, by włożyć stopę w strzemiono.
- Wyjeżdżam - oznajmił. - Słyszycie mnie? Nie zostanę tu, pozwalając, by mnie naszpikowały tymi patyka­mi, a nie mam zamiaru strzelać do kobiet!
- Pakt! - krzyknął Loial. - Przypomnijcie sobie o pakcie!
Nie przyniosło to większego skutku niż nieustające pro­śby Verin i Erith.
Rand spostrzegł, że zarówno Aes Sedai, jak i dziewczyna z plemienia ogirów stanęły jak mogły najdalej od kroczą­cych w ich stronę kobiet. Nie wiedział, czy Mat rozumuje właściwie. Sam nie był pewien, czy umiałby zranić kobietę, nawet gdyby ona naprawdę próbowała go zabić. Zadecydo­wała za niego myśl, że nawet jeśli uda mu się dotrzeć do siodła Rudego, to kobiety dzieli od niego nie więcej niż trzydzieści kroków. Podejrzewał, że krótkie włócznie można ciskać z takiej odległości. Gdy kobiety podeszły jeszcze bli­żej, wciąż jakby czając się do skoku, z wystawionymi włó­czniami, przestał się zadręczać, że zrobi im krzywdę, a za­czął się w zamian trapić, jak teraz nie dopuścić, by one zrobiły krzywdę jemu.
Zdenerwowany zaczął szukać pustki. Przybyła. A poza jej skorupą uniosła się mglista myśl, że oprócz pustki nic więcej nie ma. Nie towarzyszyła jej łuna saidara. Nie pa­miętał, by kiedykolwiek była równie jałowa, przepastna, po­dobna do głodu tak wielkiego, że mógłby go do cna strawić. Głodu czegoś więcej - czegoś, co przecież miało tam być.
Nagle między dwie grupy ludzi wkroczył jakiś ogir, jego mała bródka drżała.
- Co to ma wszystko znaczyć? Schowajcie broń. ­Sądząc z tonu jego głosu, był oburzony. - Dla was ­objął groźnym spojrzeniem Ingtara z Hurmem, Randa i Per­rina, nie szczędząc nawet Mata, mimo że ten miał puste ręce - można znaleźć jakieś wytłumaczenie, ale dla was... ­zaatakował panny włóczni, które przerwały już swój marsz. - Czyżbyście zapomniały o pakcie?
Kobiety odkryły głowy i twarze tak pośpiesznie, jakby chciały udawać, że w ogóle ich nie zakrywały. Twarz jednej dziewczyny przyoblekł jaskrawy rumieniec, a pozostałe dwie wyraźnie się zmieszały. Jedna ze starszych, ta o ruda­wych włosach, powiedziała:

Powered by MyScript