Budził się i widział twarz Faile, jej ciemne oczy, które go oskarżały, kurczył się cały, odkrywając w nich ból, jaki sam jej zadał. Zasypiał i śniło mu się budowanie szubienicy, Faile, która się temu przypatrywała, albo jeszcze gorzej, próbowała temu przeciwdziałać, próbowała walczyć z lancami i mieczami Białych Płaszczy, a on krzyczał przeraźliwie, kiedy zakładali mu pętlę na szyję, krzyczał przeraźliwie, bo Białe Płaszcze mordowały Faile. Czasami przypatrywała się, jak go wieszają, z uśmiechem gniewnej satysfakcji. Nic dziwnego, że coraz to budził się gwałtownie. Raz przyśniły mu się wilki, które wybiegły z lasu, żeby ratować jego i Faile - po to, by się nadziać na lance Białych Płaszczy, by paść od ich strzał. Nie była to noc, która daje wytchnienie. Umył się i ubrał, najszybciej jak się dało, po czym natychmiast opuścił komnatę, mając nadzieję, że wspomnienia nocnych koszmarów nie pójdą za nim. Jawnych dowodów na to, że ubiegłej nocy zaatakowano Kamień, pozostało niewiele, tu przecięty mieczem gobelin, tam komoda z rogiem rozpłatanym przez topór albo jaśniejsza plama na kamiennej posadzce po usuniętym, zabrudzonym krwią dywanie. Majhere zmobilizowała całą armię odzianych w liberie służących, mimo iż wielu nosiło bandaże - zamiatali, wycierali, szorowali i układali wszystko na swoim miejscu. Ta zażywna kobieta, której siwe włosy zaczesane na kształt okrągłego czepca wystawały spod bandaża opasującego głowę, kuśtykała, wsparta na lasce, i wykrzykiwała rozkazy stanowczym głosem, z wyraźnym zamiarem usunięcia wszelkich śladów kolejnego aktu przemocy, jaki miał miejsce w Kamieniu. Na widok Perrina dygnęła nieznacznie. Sami Wysocy Lordowie niewiele więcej mogli od niej oczekiwać, nawet wówczas, kiedy była zdrowa. Mimo całego tego mycia i szorowania, w zapachu wosku, past i płynów do mycia Perrin cały czas wyczuwał niewyraźną woń krwi, ostrą metaliczną ludzi, cuchnącą trolloków, gryzącą Myrddraali, której smród palił go w nozdrzach. Z chęcią znalazłby się gdzieś daleko stąd. Drzwi do izby Loiala miały szerokość jednej piędzi i ponad dwie piędzi wysokości, wielka klamka w kształcie splecionych pędów winorośli znajdowała się na poziomie głowy Perrina. W Kamieniu było kilka rzadko używanych izb gościnnych dla ogirów. Kamień Łzy był wprawdzie starszy od epoki kamiennych budowli ogirów, niemniej jednak dla prestiżu należało zatrudniać mularzy z tego ludu, przynajmniej od czasu do czasu. Perrin zapukał i na zawołanie "Wejść!", wypowiedziane głosem, który do złudzenia przypominał grzmot leniwej lawiny, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Wnętrze izby dostosowane było wielkością do rozmiarów drzwi, a jednak Loial, stojąc na środku dywanu utkanego w liściasty wzór, w samej tylko koszuli, z długą fajką w zębach, redukował ją do pozornie normalnych wymiarów. W sięgających do ud butach z szerokimi noskami ogir był wyższy niż przeciętny trollok, mimo że nie tak barczysty. Jedno spojrzenie wystarczało jednak, by stwierdzić, że nie jest to zwyczajny człowiek w zwyczajnej izbie. Szeroki nos ogira kształtem przypominał bowiem pysk; brwi, niczym długie wąsy, pląsały obok oczu wielkości filiżanek do herbaty. Z kudłatych, czarnych włosów, które zwisały prawie do ramion, wystawały uszy porośnięte kępkami włosów. Uśmiech, którym obdarzył Perrina, niemalże rozciął mu twarz na pół. - Dzień dobry, Perrin - zagrzmiał, wyjmując fajkę z ust. - Dobrze spałeś? Po takiej nocy to niełatwe. Ja sam pół nocy byłem na nogach, spisując to, co się zdarzyło. W drugiej dłoni trzymał pióro, a grube jak kiełbaski palce miał powalane atramentem.
|