100 M a i s o n r o u g e – tak nazywały się we Francji niektóre pułki królewskie. 209 Już widzę, jak otwierasz usta, aby zacząć prawić o obyczajach, o polityce, cnocie i występku. Ależ, drogi oblubieńcze Minotaura, czyż szczęście nie jest celem, jaki sobie zakładać winno każde społeczeństwo?... Czyż nie ten pewnik jest przyczyną, że biedni królowie muszą sobie zadawać tyle kłopotu ze swymi ludami? Otóż uczciwa kobieta nie posiada, zaprawdę, jak oni, tronów, żandarmów, trybunałów; ma do oddania tylko jedno łóżko; ale jeżeli przy pomocy tego pomysłowego przyrządu naszych czterysta tysięcy kobiet umie dać szczęście milionowi bezżennych, a ponadto jeszcze swoim czterystu tysiącom mężów, czyż nie osiągają one, w zaciszu i bez rozgłosu, owego celu, do którego dąży każdy rząd, a który polega na tym, aby dać możliwie największą sumę szczęścia masom? – Tak, ale zmartwienia, dzieci, nieszczęścia... Ach, pozwólcie mi przytoczyć tutaj owo pocieszające słówko, które jeden z naszych najdowcipniejszych karykaturzystów położył pod swoim rysunkiem: „Człowiek nie jest doskonały!" Wystarczy zatem, jeśli nasze urządzenia nie mają więcej braków niż zalet, aby je uznać za wyborne; gdyż, biorąc rzecz społecznie, rodzaj ludzki nie ma wyboru między dobrem a złem, ale między złem a gorszem. Zatem, jeżeli dzieło, które w tej chwili kończymy, zdołało złagodzić nieco klęski najgorszego z urządzeń matrymonialnych, odsłaniając błędy i niedorzeczności spowodowane przez nasze obyczaje i przesądy, będzie ono z pewnością jednym z najpiękniejszych tytułów, jakie może przedstawić człowiek, aby się znaleźć w rzędzie d o b r o c z y ń c ó w l u d z k o ś c i. Czyż autor nie starał się, uzbrajając mężów, ograniczyć swobodę kobiecą, tym samym zaś dać namiętnościom większą siłę, skarbowi więcej pieniędzy, więcej życia handlowi i rolnictwu? Dzięki temu ostatniemu rozmyślaniu może sobie pochlebiać, iż osiągnął w zupełności eklektyzm, który założył sobie rozpoczynając dzieło, i mniema, że, jak bezstronny sędzia, zgromadził wszystkie dokumenty, nie wyciągając jednak żadnych stanowczych wniosków. W istocie, na cóż byście mieli żądać tu jakiegoś uogólnienia? Czy chcecie widzieć w tej książce rozwinięcie ostatniego poglądu, do którego doszedł na schyłku życia Tronchet101, a mianowicie: iż prawodawca miał w małżeństwie na względzie o wiele mniej małżonków niż dzieci? Owszem, zgoda. Czy chcecie widzieć w mym dziele tezę owego kapucyna, który, każąc w obecności Anny Austriackiej i widząc, że zarówno królowa jak i jej damy wzburzone są jego zbyt dotkliwymi argumentami o ułomności kobiecej, rzekł schodząc z kazalnicy Prawdy: „Wy wszystkie jesteście uczciwe kobiety, tylko my mężczyźni jesteśmy, na nieszczęście, synami... Samarytanek..." Niech i tak będzie. Pozwalam wam wyciągać z mej książki wszystkie wnioski, jakie chcecie, sądzę bowiem, iż trudno zestawić dwie sprzeczne myśli o małżeństwie, z których każda nie zawierałaby części prawdy. Jednakże książki tej nie napisano ani za, ani przeciw małżeństwu; obowiązkiem jej było dać jedynie jego opis, możliwie najdoskonalszy. Jeżeli zbadanie machiny może nas doprowadzić do udoskonalenia jakiejś części składowej, jeżeli, czyszcząc zardzewiałe kółka, odświeżyliśmy sprawność mechanizmu, wówczas nagródźcie robotnika. Jeśli autor pozwolił sobie w swym zuchwalstwie na wygłaszanie zbyt twardych prawd, jeśli zbyt często uogólniał oderwane fakty, jeśli zbyt daleko odbiegał od komunałów, którymi od niepamiętnych czasów pali się kadzidła przed kobietą, och! w takim razie ukrzyżować go! Ale nie podsuwajcie mu wrogich zamiarów dla samej instytucji; zarzuty jego odnoszą się tylko do mężczyzn i kobiet. Zdaje on sobie sprawę, że z chwilą, gdy małżeństwo nie zdołało podkopać samo siebie, jest ono nietykalne i że, ostatecznie, jeśli słyszymy tyle skarg na tę instytucję, to może dlatego, że człowiek pamięta tylko swoje cierpienia i skarży się na żonę, jak się skarży na życie, bo wszak małżeństwo jest niejako życiem w życiu. Jednak osoby, które przywykły urabiać sobie przekonania z dziennika, potępiłyby może książkę, która by zbyt daleko posunęła manię eklektyzmu; zatem, jeśli trzeba im koniecznie czegoś, co by wyglądało na konkluzję, można im, ostatecznie, jakąś
|