Stał on u podnóża stromego zbocza wąskiej doliny...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Watażka przerwał, bo mu głos urwał się w gardle i stał się prawie jęczący, a twarz Heleny to rumieniła się, to bladła...
»
Z dachów, zakuci w stal i plexon gwardziści zrzucają ludzi kopniakami, w ośmiopiętrową przepaść...
»
Gdy stał, zaglądając do środka, zza rogu wyłoniła się jakaś znajoma postać...
»
- A wi c to stal - powiedział McKie, z uwag przypatruj c si całej operacji...
»
Niecałe trzy godziny później olbrzymie ciało Szardika, z łbem okrytym kapturem z pozszywanych płaszczy, zawleczono linami do stóp zbocza, a następnie...
»
Wystarczy zastanowić się nieco dokładniej nad tym, jak w nasze życie wkraczają ludzkie dzieła, a zobaczymy, że dzieje się to na dwa sposoby, lub, mówiąc inaczej,...
»
politycznych i parlamentu...
»
życia, ważniejszym może niż rodzące się powoli uczucie...
»
produkcji przem...
»
jednokomórkowych (lub złożonych zaledwie z paru komórek) glonów, niektóre pierwotniaki wydzielają na zewnątrzusztywniające struktury, tworzące skorupki...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wejście do niej zagrodzono murem, przed którym tkwiła na pozycjach nieduża armia.
– Wejść – dobiegło ze środka w odpowiedzi na pukanie Rogera, więc nacisnął klamkę i znalazł się w jedynym w tym budynku pomieszczeniu. Było tam trzech strażników i dwóch nieuzbrojonych, pogrążonych w rozmowie Mardukan. Na widok księcia większy z nich roześmiał się pogardliwie.
– Widzę, że basik dowiedział się o naszych kłopotach – parsknął, ale drugi przesunął górną dłonią po klatce piersiowej w geście zaprzeczenia.
– Nie mamy z czego się śmiać. Zwłaszcza ty – powiedział uszczypliwie. Większy Mardukanin syknął i zamilkł. – Jestem Deb Tar. A ty?
– Kapitan Sergei – odparł Roger, kłaniając się lekko. – Do usług.
– Co możemy dla was zrobić? – zapytał Deb Tar.
– To my możemy zrobić coś dla was – uśmiechnął się książę. – Wiemy, że macie problem.
– W rzeczy samej – zgodził się Mardukanin, podkreślając swoje słowa klaśnięciem rąk. – Ale wątpię, czy będziecie mogli nam pomóc.
– Nie byłbym taki pewien – powiedział Roger.
– Innym razem, basik – chrząknął drugi Mardukanin. – Sami rozwiążemy nasz problem.
– Wnioskuję więc, że macie już chętnych do pomocy? – podniósł brew książę.
– Za miesięczny urobek z mojej kopalni? – niemal wykrzyknął Deb Tar. – Oczywiście, że mamy. Włącznie z moim byłym zarządcą – dodał, machnąwszy z obrzydzeniem ręką w stronę drugiego cywila. – Nor Tob uważa, że odbicie doliny będzie łatwe. Może ma rację – ostatecznie jemu odebrano ją bez trudu.
– To nie była moja wina – mruknął były zarządca. – Przecież to nie ja dowodziłem strażą.
– Nie, nie ty – zgodził się właściciel. – W przeciwnym razie twoje rogi wisiałyby już nad moim kominkiem. Ale ciągle jest tam dla nich miejsce. Oszczędziłbym połowę kosztów, gdybyś nie namówił mnie do przeniesienia tam rafinerii!
– Zarabiałeś na tym krocie! – wypalił zarządca, po czym odwrócił się do Rogera i Corda. – Chodź, basik – prychnął. – Pokażemy wam, jak prawdziwi Mardukanie radzą sobie z taką hołotą!
– Och, z przyjemnością popatrzymy. Prowadź, proszę. – Roger wskazał drzwi. – Nie możemy przepuścić takiej okazji.
ROZDZIAŁ CZWARTY
 
– Ta dolina to forteca – powiedział Roger i upił łyk wina. – Mam wszystko na nagraniu hełmu, ale w skrócie mogę powiedzieć, że ta cała walka to była farsa.
Kosutic spojrzała na szkic doliny i pokręciła głową. – Nie widzę w tej sytuacji nic specjalnie zabawnego. Dolinę można by zdobyć falą Kranolta, to jedyny sposób, jaki przychodzi mi do głowy, by przedostać się przez ten mur.
– I to właśnie próbował zrobić nasz przyjaciel Nor Tob. Zebrał kilka setek pozbawionych pracy górników i jakichś niedorobionych najemników, obiecał im łupy po zdobyciu kopalni i rzucił ich naprzód.
Książę roześmiał się.
– Zaczęli wspinać się na mur po drabinach, ale jest tak cholernie wysoki, że drabiny połamały się pod ich ciężarem. Nie zbliżyli się na więcej niż pięć metrów do szczytu.
– Ilu zabitych? – spytała sierżant Lai.
Stała obok Kosutic i patrzyła na mapę.
– Ani jednego – roześmiał się znów Roger. – Było kilka złamanych rąk i poturbowanych ciał, ale żadnych strat militarnych. Najemnicy barbarzyńców nawet nie strzelali. Odpychali tylko drabiny i rzucali różnymi śmierdzącymi rzeczami, głównie zawartością swoich nocników.

Powered by MyScript