Wejście do niej zagrodzono murem, przed którym tkwiła na pozycjach nieduża armia. – Wejść – dobiegło ze środka w odpowiedzi na pukanie Rogera, więc nacisnął klamkę i znalazł się w jedynym w tym budynku pomieszczeniu. Było tam trzech strażników i dwóch nieuzbrojonych, pogrążonych w rozmowie Mardukan. Na widok księcia większy z nich roześmiał się pogardliwie. – Widzę, że basik dowiedział się o naszych kłopotach – parsknął, ale drugi przesunął górną dłonią po klatce piersiowej w geście zaprzeczenia. – Nie mamy z czego się śmiać. Zwłaszcza ty – powiedział uszczypliwie. Większy Mardukanin syknął i zamilkł. – Jestem Deb Tar. A ty? – Kapitan Sergei – odparł Roger, kłaniając się lekko. – Do usług. – Co możemy dla was zrobić? – zapytał Deb Tar. – To my możemy zrobić coś dla was – uśmiechnął się książę. – Wiemy, że macie problem. – W rzeczy samej – zgodził się Mardukanin, podkreślając swoje słowa klaśnięciem rąk. – Ale wątpię, czy będziecie mogli nam pomóc. – Nie byłbym taki pewien – powiedział Roger. – Innym razem, basik – chrząknął drugi Mardukanin. – Sami rozwiążemy nasz problem. – Wnioskuję więc, że macie już chętnych do pomocy? – podniósł brew książę. – Za miesięczny urobek z mojej kopalni? – niemal wykrzyknął Deb Tar. – Oczywiście, że mamy. Włącznie z moim byłym zarządcą – dodał, machnąwszy z obrzydzeniem ręką w stronę drugiego cywila. – Nor Tob uważa, że odbicie doliny będzie łatwe. Może ma rację – ostatecznie jemu odebrano ją bez trudu. – To nie była moja wina – mruknął były zarządca. – Przecież to nie ja dowodziłem strażą. – Nie, nie ty – zgodził się właściciel. – W przeciwnym razie twoje rogi wisiałyby już nad moim kominkiem. Ale ciągle jest tam dla nich miejsce. Oszczędziłbym połowę kosztów, gdybyś nie namówił mnie do przeniesienia tam rafinerii! – Zarabiałeś na tym krocie! – wypalił zarządca, po czym odwrócił się do Rogera i Corda. – Chodź, basik – prychnął. – Pokażemy wam, jak prawdziwi Mardukanie radzą sobie z taką hołotą! – Och, z przyjemnością popatrzymy. Prowadź, proszę. – Roger wskazał drzwi. – Nie możemy przepuścić takiej okazji. ROZDZIAŁ CZWARTY – Ta dolina to forteca – powiedział Roger i upił łyk wina. – Mam wszystko na nagraniu hełmu, ale w skrócie mogę powiedzieć, że ta cała walka to była farsa. Kosutic spojrzała na szkic doliny i pokręciła głową. – Nie widzę w tej sytuacji nic specjalnie zabawnego. Dolinę można by zdobyć falą Kranolta, to jedyny sposób, jaki przychodzi mi do głowy, by przedostać się przez ten mur. – I to właśnie próbował zrobić nasz przyjaciel Nor Tob. Zebrał kilka setek pozbawionych pracy górników i jakichś niedorobionych najemników, obiecał im łupy po zdobyciu kopalni i rzucił ich naprzód. Książę roześmiał się. – Zaczęli wspinać się na mur po drabinach, ale jest tak cholernie wysoki, że drabiny połamały się pod ich ciężarem. Nie zbliżyli się na więcej niż pięć metrów do szczytu. – Ilu zabitych? – spytała sierżant Lai. Stała obok Kosutic i patrzyła na mapę. – Ani jednego – roześmiał się znów Roger. – Było kilka złamanych rąk i poturbowanych ciał, ale żadnych strat militarnych. Najemnicy barbarzyńców nawet nie strzelali. Odpychali tylko drabiny i rzucali różnymi śmierdzącymi rzeczami, głównie zawartością swoich nocników.
|