W drodze do instytutu opowiedziałem mu nieco o swojej pracy. Wydawało mi się, że wzbudziłem tym zainteresowanie chłopaka.
Jednak reakcja pani Agaty była całkiem odmienna.
- Kim pan jest?! - krzyknęła, gdy się przedstawiłem w pracowni instytutu, mieszczącej się w pomieszczeniach piwnicznych. Pani Agata w fartuchu ślęczała nad obrazami, ale na mój widok odskoczyła od nich.
- Chce pan powiedzieć, że pan Tomasz przyjechał tutaj z kimś jeszcze?
- Tak. To właśnie ja.
- Skąd ta konspiracja? Czy pański szef nie naczytał się za dużo kryminałów?
- On wcale ich nie czyta.
- Wcale? - prychnęła z pobłażaniem. - Ja uwielbiam kryminały. Pasjami. Wyrabiają we mnie zdolność dedukcyjnego myślenia i wyostrzają zmysł obserwacji.
- Jakoś nie zauważyła mnie pani w samolocie podczas lotu do Nowego Jorku i wczoraj na lotnisku.
- Śledził mnie pan? - syknęła.
I opowiedziałem o wydarzeniach wczorajszego dnia, gdyż nie było najmniejszego sensu udawania. Gra była skończona. Na wspomnienie człowieka z francuskim warkoczem wzdrygnęła się.
- Niech mi pan go nie przypomina - rzekła zdenerwowana i spojrzała na Stasia. -
Mądra Głowo, wyjdź na chwilę na korytarz. Muszę z panem porozmawiać w cztery oczy.
Chłopiec wyszedł posłusznie na korytarz, a pani Agata opowiedziała mi w skrócie nieszczęśliwą historię jej romansu ze zdolnym grafikiem, który nie dorósł do małżeństwa i
ojcostwa. Nie mówiąc nikomu, ów artysta jeszcze przed urodzeniem Stasia wyjechał za Atlantyk i jedynym śladem jego istnienia były przesyłane nieregularnie na adres pani Agaty pieniądze. Przedwczoraj ojciec Stasia zadzwonił przypadkowo do domu Wielowieyskich seniorów pod Warszawą i tam powiedziano mu, że Agata przebywa w Nowym Jorku na zaproszenie Polskiego Instytutu Naukowego. Szybko zdobył adres i przybył tutaj. Wczoraj wieczorem zaproponował telefonicznie spotkanie z panią Agatą i synem. Niestety, kobieta odmówiła, chociaż zgodziła się, aby ojciec mógł zobaczyć syna. Umówili się w Bryant Parku niedaleko hotelu pani Wielowieyskiej. Spotkanie wywołało w młodym Stasiu szok. A resztę już znacie.
- I mówi pan, że ktoś interesował się obrazami jeszcze w Warszawie? - zmieniła temat pani Agata, gdy do pracowni wszedł nieśmiało Staś. - Wejdź, Stasiu, wejdź.
- Tak - rzekłem. - Doniesiono także do prasy o przyjeździe szefa do Nowego Jorku.
Ktoś porwał pannę Katarzynę w...
Tutaj ugryzłem się w język, gdyż obiecałem szefowi nie nagłaśniać sprawy porwania dziewczyny.
- A to ładne rzeczy - założyła ręce na biodra i popatrzyła na mnie wściekle.
- Przepraszam panią - zacząłem się tłumaczyć - ale pani jest od ekspertyzy obrazów, a my z panem Tomaszem od działań terenowych. Takie były ustalenia.
- I myśli pan pewnie, że narwana Wielowieyska przyjechała tutaj na wycieczkę i nic nie robi? - zdenerwowała się, aż chuda, zgarbiona sylwetka Stasia skurczyła się, a twarz zrobiła blada.
- Ależ... - chciałem zaprotestować, gdy niespodziewanie do sali weszła kobieta w wieku około trzydziestu lat z zawiązanymi z tyłu w koński ogon prostymi, kasztanowymi włosami. Ubrana była w żakiet. Miała spokojne, szare oczy i lubiła się uśmiechać w sposób delikatny i dystyngowany. W ręku ściskała podręczną skórzaną torbę, jakiej używają lekarze.
- Doktor Maria Fallstone z laboratorium Uniwersytetu Columbia - przedstawiła się nowo przybyła.
- Tak wcześnie? - okazała zdziwienie pani Agata. - Mieliście przyjść po próbki po południu.
- Skoro wam się spieszy - rzekła z uśmiechem pani Fallstone i sięgnęła po szklane pojemniki znajdujące się na stole.
- Cała przyjemność po naszej stronie. Pobrałam wiele próbek bezpośrednio z obrazów i doktor Fallstone osobiście wykona analizę w laboratorium uniwersyteckim. Być może na podstawie wyników uda się coś powiedzieć na temat ostatnich właścicieli obrazów. Polski
Instytut Naukowy utrzymuje z Uniwersytetem Columbia kontakty i czasami korzysta z ich pracowni.
- Laboratorium Wydziału Biologii dysponuje najnowocześniejszym sprzętem analitycznym, jakiego nie powstydziłaby się pracownia analiz kryminalistycznych - dodała pani Fallstone miłym i ujmującym głosem. - Pójdę tam natychmiast i rozpocznę analizę. Jeśli zabierzemy się zaraz do roboty, to jutro będziecie mieć wyniki.
Wyszedłem z instytutu razem z panią Fallstone i Stasiem, o opiekę, nad którym poprosiła mnie pani Agata. Pożegnaliśmy doktor Fallstone, która wsiadła natychmiast do samochodu i odjechała w dół Manhattanu, i ruszyliśmy na przechadzkę po tłocznej już ulicy.
Po pewnym czasie Staś wyjął zakupioną nie tak dawno mapę Nowego Jorku.
- Dziwne - mruknął do siebie.
- Co takiego?
- Ta Fallstone powiedziała, że idzie prosto do Columbia University, a pojechała na południe. Przecież uczelnia znajduje się na górnym Manhattanie przy 116. ulicy w zachodniej części. Zobacz pan.
Pochyliłem się nad mapą i stwierdziłem, ze chłopak miał rację. Inna sprawa, że niektóre jego odżywki “odziedziczone” po matce zaczęły mnie irytować.
- To moje przekleństwo - rzekł z goryczą. - Ta dokładność. Mam pamięć encyklopedyczną. Słuchową i wzrokową. Pewnie zostanę naukowcem. To przykre, że w takim wieku już o tym wiem. To dlatego zostałem “Mądrą Głową”.
Mówił jak świadomy pewnych spraw dorosły człowiek, a na czole miał wypisane:
“TRACĘ DZIECIŃSTWO”. Szkoda mi się go zrobiło, ale najgorzej byłoby współczuć mu.
|