– ZaprowadzÄ… ciÄ™ do twoich apartamentów – rzekÅ‚ Banichi. – ZostanÄ… ci przydzieleni. Już zapomniaÅ‚ ich imion. Ale, już miaÅ‚ na koÅ„cu jÄ™zyka, co z Alginim i Tano jadÄ…cym z lotniska? Po co mi ktoÅ› inny? – Przepraszam – powiedziaÅ‚ z peÅ‚nym zakÅ‚opotania ukÅ‚onem. – Nie zapamiÄ™taÅ‚em imion. Paidhi byÅ‚ dyplomatÄ…, paidhi nie pozwalaÅ‚ sobie na takie rozluźnienie uwagi, nawet jeÅ›li chodziÅ‚o o imiona sÅ‚użących. Jeszcze nie byÅ‚ w peÅ‚ni skupiony, zadawaÅ‚ sobie pytanie, czy Banichi albo Jago znajÄ… tych sÅ‚użących, albo jak mogÄ… im ufać? Oni jednak zÅ‚ożyli ukÅ‚on i cierpliwie oraz uprzejmie jeszcze raz siÄ™ przedstawili: Maigi i Djinana, zaszczyceni sÅ‚użbÄ… dla niego. Okropny poczÄ…tek – atevi starajÄ… siÄ™ być dla niego uprzejmi. Wpychano go do miejsc, których nie znaÅ‚, w kulturze i tak już wystarczajÄ…co dziwnej, i Bren byÅ‚ tym wszystkim przytÅ‚oczony. – Idź z nimi – rzekÅ‚ Å‚agodnie Banichi i dodaÅ‚ coÅ› w jednym z regionalnych dialektów, na co sÅ‚użący skinÄ™li gÅ‚owami i ukÅ‚onili siÄ™, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ mu z twarzami równie pozbawionymi wyrazu, jak twarze Banichiego i Jago. – Nand’ paidhi – odezwaÅ‚ siÄ™ jeden z nich. Maigi. Musi nauczyć siÄ™ ich rozpoznawać. Maigi i Djinana, powtarzaÅ‚ sobie w kółko, idÄ…c za nimi przez hol i pod sklepionym przejÅ›ciem do kamiennych schodów z balustradÄ… z brÄ…zu. Nagle zdaÅ‚ sobie sprawÄ™, że wÅ‚aÅ›nie straciÅ‚ kontakt wzrokowy z Jago i Banichim, ale Banichi kazaÅ‚ mu iść, Banichi najwyraźniej uznaÅ‚, że sÅ‚użący sÄ… godni zaufania. Nie miaÅ‚ zamiaru obrazić ich po raz drugi brakiem ufnoÅ›ci. RuszyÅ‚ zatem schodami na piÄ™tro dziwnego domu, rzÄ…dzonego przez jeszcze dziwniejszÄ… starÄ… kobietÄ™. SÅ‚użący, za którymi szedÅ‚, rozmawiali ze sobÄ… w jÄ™zyku, którego paidhi nie znaÅ‚, a w powietrzu unosiÅ‚ siÄ™ zapach kamienia i starożytnoÅ›ci. Sale o drewnianych podÅ‚ogach na piÄ™trze nie byÅ‚y tynkowane – Bren przypuszczaÅ‚, że sÄ… przeznaczone dla pomniejszych goÅ›ci. Pod wyraźnie starymi sufitami biegÅ‚y rury i przewody, a nagie wolframowe żarówki zwieszaÅ‚y siÄ™ z kinkietów oplecionych zakurzonymi, wiekowymi przewodami z izolowanej miedzi. To jest goÅ›cinność Tabiniego? zapytaÅ‚ siÄ™ w duchu Bren. To tak mieszka jego babka? Nie do wiary. ByÅ‚ obrażony, naprawdÄ™ obrażony i nieco urażony, że Tabini wysÅ‚aÅ‚ go do tego obskurnego, przygnÄ™biajÄ…cego domostwa z przestarzaÅ‚Ä… kanalizacjÄ… i, Bóg wie, jakimi łóżkami. Korytarz siÄ™ koÅ„czyÅ‚. ZamykaÅ‚o go dwoje ogromnych drzwi. NastÄ™pna wÄ™drówka, pomyÅ›laÅ‚ ponuro, do jakiegoÅ› zatÄ™chÅ‚ego kÄ…ta oddalonego od wdowy i jej personelu. To prawdopodobnie nie byÅ‚a wina Tabiniego. Może to wdowa zmieniÅ‚a jego polecenia. Być może babka nie chce goÅ›cić u siebie czÅ‚owieka i umieÅ›ci go pod schodami czy w jakimÅ› skÅ‚adziku. Banichi i Jago zaprotestujÄ…, kiedy siÄ™ o tym dowiedzÄ…. Babka siÄ™ obrazi, Tabini siÄ™ obrazi... SÅ‚użący otworzyli drzwi: dywan, przestronny salon i meble... Boże, caÅ‚e pozÅ‚acane i rzeźbione, a dywany, jak nagle uÅ›wiadomiÅ‚ sobie Bren, nie byÅ‚y fabryczne. MiÄ™kkie, blade Å›wiatÅ‚o padaÅ‚o z dużego, ostroÅ‚ukowego okna o maÅ‚ych, prostokÄ…tnych szybkach, obramowanego szybkami koloru bursztynu i nieba – piÄ™kna rama dla szarej, spryskanej deszczem nicoÅ›ci. – To pokój przyjęć paidhiego – rzekÅ‚ Maigi, a Djinana otworzyÅ‚ boczne drzwi i wprowadziÅ‚ Brena do równie bogatego pokoju z ogniem pÅ‚onÄ…cym na kominku – nielegalne źródÅ‚o ciepÅ‚a, zauważyÅ‚ odizolowanÄ…, obserwujÄ…cÄ… częściÄ… mózgu, lecz przodomózgowie miaÅ‚ zajÄ™te innymi szczegółami, gÅ‚owami, skórami i broniÄ… na Å›cianach, rzeźbionymi meblami z drewna, antycznym dywanem z powtarzajÄ…cymi siÄ™ w nieskoÅ„czoność medalionami baji-naji, oknami identycznymi jak w poprzednim pokoju, od którego ten, choć mniejszy, wcale nie byÅ‚ mniej bogato urzÄ…dzony.
|