zdewastowane, samo sobą takiej wartości nie mogło wszak przedstawiać! Rozum chyba straciła w trakcie tych poszukiwań, skoro uwierzyła w truciznę, jakaż...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Mimo tych problemów oraz mimo braku zgodnoÅ›ci miÄ™dzy wÅ‚asno­Å›ciami czÄ…stek przewidywanych w teoriach supergrawitacji a wÅ‚asnoÅ›ciami czÄ…stek...
»
Z jednej strony na Ziemię startowały obiekty latające z tych kosmicznych habitatów, z drugiej zaś strony takie latające pojazdy budowano też na Ziemi...
»
Regulator temperatury w akwarium M I N I P R O J E K T Y Regulator temperatury w akwarium Przedstawiamy jeden Schemat elektryczny...
»
Ścigała ich wrzawa, dalekie okrzyki z innych ulic i często miała wrażenie, że z któregoś z tych pustych, pozbawionych szyb okien śledzą ich czyjeś oczy...
»
Oczyszczenie zewnętrznej powierzchni dzwonu zajęło mu prawie cały dzień, a potem nadeszła pora, żeby używając tych samych narzędzi zabrać się do wnętrza...
»
Przyznaję, że w tych opisach życia w kosmicznych habitatach puściłem wodze fantazji, lecz miało to być jedynie impulsem do następnych konstatacji: dotychczas...
»
- Czy słyszałeś coś o Melnibonéańskim zdrajcy, który zawojował Oin i Yu i zaczął uczyć tych wieśniaków, jak prowadzić wojnę? - Dyvim Tvar oparł się o...
»
Don Kichot zdawał się nie słyszeć tych rozpaczliwych wezwań i ostro pracował mieczem, niszcząc wszystkie dekoracje i kukiełki, nie tylko te, które...
»
Na jednym biegunie mo¿na by umieœciæ badaczy oceniaj¹cych rozmiaryprzemocy na 2-4% populacji, na drugim zaœ tych, którzy s¹ zdania ¿e70-90% dzieci doœwiadcza...
»
W zaproponowanych w Planie dziaÅ‚ania na koÅ„cu rozdziaÅ‚u ćwicze­niach przedstawiÄ™ ci kilka praktycznych, ciekawych sposobów utrwale­nia nowych technik...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

. . ?!
Zdała babce relację ze swojej podróży. Słuchając, jak zwykle, w milczeniu,
Klementyna zastanawiała się, czy wyznać wnuczce całą prawdę. Wciąż kołata-
ła się w niej ta sama myśl, skoro diament przepadł, po cóż ujawniać tajemnice, być może kompromitujące? Z drugiej strony, gdyby jednak istniała szansa na od-zyskanie klejnotu. . . Należałoby go poszukać, a nie sposób szukać, nie wiedząc, czego się szuka. Do jutra. . . Przemyśli kwestię do jutra, Justyna i tak na razie mu-si odpocząć, młoda jest wprawdzie, ale nawet młodość potrzebuje bodaj z jednej spokojnej nocy na sen. . .
Justyna ochłonęła po wydarzeniach, ale gryzła ją niecierpliwość. Węszyła tu
jakąś sensację, nie czuła się zmęczona, a rozbudzona ciekawość dodawała jej sił.
Usłyszawszy, że na wyjaśnienie osobliwej sprawy ma czekać do jutra, zbunto-
wała się i pozwoliła sobie na protest, usiłowała namówić babkę, żeby uchyliła 89
bodaj rąbka już dziś, od razu, ale Klementyna wykazała kamienny upór z bardzo prostego powodu, którego wcale nie zamierzała kryć.
— Ja ci nie robiÄ™ na zÅ‚ość, moje dziecko — rzekÅ‚a smÄ™tnie. — Najzwyczajniej
w świecie sama nie wiem, co zrobić, i muszę się nad tym zastanowić. Nie mogę
na poczekaniu podjąć takiej decyzji, ważnej, być może, nie tylko dla mnie i dla ciebie, ale nawet dla całych pokoleń. Nie szarga się bez potrzeby dobrego imienia własnej rodziny. . .
Zrozumieć, Justyna zrozumiała, ale na stan emocji zrozumienie żadnego wpły-
wu nie miało. Bezczynne oczekiwanie jutrzejszego dnia stanowiłoby udrękę nie
do zniesienia, o pójściu spać w ogóle nie było mowy, musiała coś robić, czymś się zająć, czymś zmęczyć. Przypomniała sobie złożoną babce przysięgę, dotyczą-
cą owej rozproszonej po bibliotece wiedzy o ziołach, zdecydowała się zacząć od razu. Klementyna zamknęła się w gabinecie, niegdyś hrabiego, obecnie swoim,
jej wnuczka zatem bibliotekę miała do dyspozycji nawet na całą noc.
Ogromna sala, prawie pod sufit zabudowana półkami i szafami, zawierała
w sobie kilkanaście tysięcy książek w ośmiu językach: francuskim, angielskim, niemieckim, włoskim, polskim, greckim i łacińskim. W rodzinie hrabiów de Noirmont co drugie lub trzecie pokolenie obfitowało w jednostki wykształcone, które lubiły czytać, i jeszcze przed wynalezieniem druku zbiór liczył sobie kilkadzie-siąt pięknie iluminowanych dzieł. Więcej niż niejedno opactwo. Mimo upadku
finansowego nigdy jakoś tych walorów nie sprzedawano, trwały spokojnie przez
całe stulecia i, być może, zaszkodziłby im dopiero wiek XIX, gdyby nie posag
Klementyny, który na nowo przywrócił rodowi odrobinę świetności. W dodatku,
w czasie rewolucji, młodszy braciszek aktualnego wówczas przodka w prostej linii, zmarły bezżennie i bezdzietnie, wzbogacił rodzinną bibliotekę wszystkim, co udało mu się w panującym ogólnie zamieszaniu tanio odkupić, uratować od po-
żogi, względnie ukraść. O polskie książki zaś postarała się już sama Klementyna.
Dowiedziawszy się od babki, że wiedza o ziołach znajduje się gdzieś w książ-
kach, Justyna ujrzała przed sobą galerniczą pracę. Stałego bibliotekarza nie za-trudniano już co najmniej od stu pięćdziesięciu lat, dzieła stały na półkach jak popadło, wymieszane tematycznie, chronologicznie i językowo, katalogi istniały, ale gdzieś poutykane i od dawna nieaktualne. Przeszukanie tego całego naboju
wymagało ciężkich fizycznych wysiłków.
Przy obecnym stanie ducha Justynie w pełni to odpowiadało. Nie spróbowała
nawet zapukać do babki i poprosić o jakąkolwiek wskazówkę. Zaczęła po prostu
od jednego narożnika i postanowiła ruszyć w prawo. Równie dobrze mogła zde-
cydować się na kierunek w lewo i odkrycia dokonać po paru miesiącach, a może
nawet latach.
Ten akurat fragment biblioteki zawierał głównie francuskie wydania sprzed
dwustu i dwustu pięćdziesięciu lat, rzecz jasna poprzetykane chaotycznie Ario-stem, Cervantesem i Fieldingiem w oryginale, wszystko wielokrotnie czytane
90
przez całe pokolenia. Justyna nie wdawała się w lekturę, wyobraziwszy sobie, zresztą słusznie, że owe zapiski o ziołach zawarte są nie w druku, tylko mają postać luźnych kartek, względnie notatek na marginesach. A może zeszycików,
ugniecionych między tomami w przypadkowych miejscach. Wyjmowała zatem
każdą książkę, przeglądała ją, potrząsała i sprawdzała, czy nie ma czegoś pod okładką.
Zaczęła od najniższej półki i pchała się ku górze. Przy półce czwartej, kie-
dy mogła się już prawie wyprostować, pomyślała, że należało włożyć na siebie
jakąś warstwę ochronną, fartuch na przykład, bo mimo iż grzebała w zamykanej, oszklonej szafie, zakurzona już była, jakby się tarzała na starym strychu. Sił wciąż jeszcze miała za dużo, ale uczucia zaczynały już w niej łagodnieć.
Szósta półka wymagała już drabinki. W bibliotece znajdowały się nawet dwie
schodkowe drabinki, wyższa i niższa, i być może ten narożnik Justyna wybrała
sobie na początek właśnie dlatego, że wyższa drabinka stała obok. Wyjęła teraz z piątej półki ostatni tom, przesunęła drabinkę bliżej i usiadła na niej na najniż-
szym stopniu, przeglądając komedie Corneille’a.
Od razu na pierwszej stronie, tytułowej, zatem prawie pustej, ujrzała ręcznie pisany, słabo widoczny, trochę niewyraźny tekst.
Mandragora, przeczytała. Człek w korzenia zaklęty. . .
Ucieszona znaleziskiem, postanowiła przepisać to natychmiast, z góry prze-

Powered by MyScript