Jednak Goethe nie zgodził się jej przyjąć i porównanie Bettiny do bąka pozostało jego ostatnim słowem w tej historii. Co ciekawe: odkąd otrzymał szkic pomnika, przyjął zasadę, że za wszelką cenę będzie utrzymywał z nią pokój. Choć uczulony na samą jej obecność, zrobił wszystko (nawet jeśli miała czuć od niego alkohol), by spędzić z nią tamten wieczór “w zgodzie”. Jak mógł tak nagle zniweczyć cały swój wysiłek? Jak ten, który tak bardzo zważał, by nie wkroczyć do nieśmiertelności w pogniecionej koszuli, mógł napisać straszne słowa “nieznośny bąk”, słowa, które wypomną mu jeszcze sto lat później, trzysta lat później i kiedy nikt już nie będzie czytał ani “Fausta”, ani “Cierpień młodego Wertera”? Trzeba zrozumieć tarczę życia: Do pewnej chwili śmierć pozostaje czymś zbyt odległym, by się nią zajmować. Jest niewidoczna, jest niewidzialnością. To pierwszy, najszczęśliwszy okres życia. Potem dostrzegamy nagle własną śmierć przed sobą i nie możemy już usunąć jej z naszego pola widzenia. A że nieśmiertelność łączy się ze śmiercią jak Flip z Flapem, można powiedzieć, że nieśmiertelność też jest z nami. Ledwie odkryliśmy jej obecność, a już zaczynamy gorączkowo się o nią troszczyć. Zamawiamy dla niej smoking, kupujemy jej krawat, pełni obaw, żeby ubrania i krawata nie dobrali inni, i to nie dobrali źle. W takiej właśnie chwili Goethe postanawia napisać swe pamiętniki, “Z mojego życia”, i zaprasza oddanego mu Eckermanna (ciekawa zbieżność: dzieje się to w tym samym 1823 roku, w którym Bettina robi szkic pomnika), by pozwolić mu na napisanie “Rozmów z Goethem”, pięknego portretu wykonanego pod życzliwym nadzorem portretowanego. Po drugim okresie życia, gdy człowiek nie może oderwać wzroku od śmierci, przychodzi okres trzeci, najkrótszy i najbardziej tajemny, o którym wie się niewiele i nie mówi nic. Człowieka opuszczają siły i obezwładnia go zmęczenie. Zmęczenie: milczący most prowadzący z brzegu życia na brzeg śmierci. Śmierć jest tak bliska, że aż nudno na nią patrzeć. Tak jak kiedyś jest niewidoczna i niewidzialna. Niewidoczna jak przedmioty zbyt swojskie, zbyt znajome. Zmęczony człowiek spogląda przez okno i widzi liście drzew, których nazwy powtarza w myśli: kasztan, topola, klon. Nazwy te są piękne jak sam byt. Topola jest wysoka i przypomina atletę wznoszącego ramię ku niebu. Albo przypomina wysoki zastygły płomień. Topola, och, topola. Nieśmiertelność, jeśli porównać ją z pięknem topoli, którą stary zmęczony człowiek ogląda przez okno, jest żałosnym złudzeniem, słowem pustym, podmuchem wiatru, za którym uganiamy się z siatką na motyle. O nieśmiertelności stary zmęczony człowiek nie myśli już wcale. Co uczyni więc stary zmęczony człowiek patrzący na topolę, kiedy nagle anonsują mu kobietę, która chce tańczyć wokół stołu, klękać na progu i wygłaszać wymyślne mowy? Z uczuciem niewymownej radości i nagłym przypływem wigoru nazwie ją “leidige Bremse”, nieznośnym bąkiem. Myślę o chwili, w której Goethe napisał: nieznośny bąk. Myślę o przyjemności, jaką odczuł, i sądzę, że w błysku objawienia pojął: nigdy nie postępował tak, jak chciał. Uważał się za zarządcę swej nieśmiertelności i ta odpowiedzialność sprawiła, że przestał być naturalny. Bał się ekstrawaganckich wybryków, choć miał do nich upodobanie, i jeśli nawet kilka mu się przydarzyło, usiłował je później załagodzić, by nie sprzeniewierzyć się owemu pogodnemu umiarkowaniu, które niekiedy utożsamiał z pięknem. Słowa “nieznośny bąk” nie były w zgodzie ani z jego dziełem, ani z jego życiem, ani z jego nieśmiertelnością. Słowa te były czystą wolnością. Mógł je napisać jedynie człowiek, który, dotarłszy do trzeciego okresu życia, przestał kierować swą nieśmiertelnością i nie uważa jej za rzecz poważną. Rzadko dociera się do tej najdalszej granicy, lecz ten, kto ją osiąga, wie, że prawdziwa wolność jest tam i nigdzie indziej. Takie myśli przyszły Goethemu do głowy, lecz wkrótce o nich zapomniał, gdyż był starym zmęczonym człowiekiem i pamięć go zawodziła. 11.
|