Tak upłynął dzień; nad wieczorem usłyszałem
dźwięki orkiestry. Była to niedzielna zabawa; posłałem służącego, aby zajrzał i dowiedział
się, czy pani Pierson tam jest. Nie zastał jej; wysłałem go do jej domu. Okiennice były za-
mknięte; służąca oznajmiła, iż pani wyjechała wraz z ciotką i że mają spędzić kilka dni u
krewnego w N***, miasteczku dość odległym. Zarazem przyniósł mi list skreślony w tych
słowach:
„Od trzech miesięcy znam pana, od miesiąca zaś spostrzegłam, iż budzi się w panu to, co,
w twoim wieku, nazywa się miłością. Miałam wrażenie, że pan postanowił ukryć przede mną
to uczucie i zwyciężyć je. Ceniłam pana już wprzódy, to pomnożyło jeszcze mój szacunek.
Nie czynię żadnych wymówek za to, co się stało, ani za to, że wola nie dopisała panu.
To, co pan bierze za miłość, to tylko pragnienie. Wiem, że wiele kobiet sili się je obudzić;
byłoby z ich strony lepiej zrozumianą ambicją sprawić, aby nie było im trzeba tego środka dla
zyskania czyjejś sympatii; ale nawet i ta próżność jest snadź niebezpieczna, skoro przychodzi
mi żałować, iż dopuściłam jej w stosunku do pana.
Jestem starsza od pana o kilka lat i proszę, abyś nie starał się mnie już widzieć. Próżno si-
liłby się pan zapomnieć chwilę słabości; to, co zaszło między nami, nie może się ani powtó-
rzyć, ani też nie da się zupełnie zapomnieć.
Opuszczam pana nie bez smutku; oddalam się na kilka dni; jeżeli za powrotem nie zastanę
już pana, zachowam wdzięczność za tę ostatnią oznakę przyjaźni i szacunku.
Brygida Pierson.”
ROZDZIAŁ VIII
70
Gorączka zatrzymała mnie tydzień w łóżku. Gdy byłem zdolny pisać, odpowiedziałem pa-
ni Pierson, że wola jej będzie spełniona, że wyjadę. Przyrzekłem z dobrą wiarą, bez zamiaru
oszukiwania, ale nie przyszło zgoła do spełniania obietnicy. Ledwie zrobiwszy dwie mile,
krzyknąłem na woźnicę, aby stanął, i wysiadłem. Zacząłem się przechadzać po gościńcu. Nie
mogłem oderwać oczu od wioski majaczącej w oddali. Wreszcie po chwili straszliwego wa-
hania uczułem, iż niepodobna mi jechać dalej i że raczej skonam na miejscu, niżbym siadł z
powrotem do powozu. Kazałem nawracać i miast jechać do Paryża, jak to oznajmiłem, pu-
ściłem się wprost do N***.
Przybyłem o dziesiątej wieczór. Wysiadłszy w gospodzie, kazałem sobie wskazać dom
owego krewniaka i nie zastanawiając się, co czynię, udałem się tam bezzwłocznie. Otwarła
mi służąca: spytałem o panią Pierson każąc oznajmić, iż ktoś pragnie ją widzieć na zlecenie
X. Desprez. Było to nazwisko naszego proboszcza.
Gdy służąca odeszła, czekałem w dość ciemnym dziedzińcu; ponieważ padał deszcz, po-
sunąłem się aż do sionki koło schodów, również nie oświetlonej. Niebawem zjawiła się pani
Pierson wyprzedzając służącą. Zeszła szybko i nie dojrzała mnie w ciemności; postąpiłem
parę kroków i dotknąłem jej ramienia. Rzuciła się w tył ze zgrozą i krzyknęła: „Czego pan
chce ode mnie?”
Głos jej drżał: Kiedy służąca przyniosła lampę, ujrzałem panią Pierson tak bladą, że nie
wiedziałem, co myśleć. Czy podobna, aby moja niespodziana obecność zmieszała ją do tego
stopnia? Myśl ta przeszła mi przez głowę, ale rzekłem sobie, iż jest to bez wątpienia jedynie
odruch przestrachu, naturalny u kobiety.
Spokojniejszym już głosem powtórzyła pytanie.
„Trzeba − rzekłem − aby mi pani jeszcze raz pozwoliła pomówić z sobą. Wyjadę, opuszczę
te strony; będę posłuszny, przysięgam, i to ponad pani życzenia; sprzedam ojcowiznę,
wszystko, i przeniosę się za granicę. Ale tylko pod tym warunkiem, że zobaczę się z panią
jeszcze raz; inaczej zostaję. Niech się pani nie lęka niczego z mej strony, ale postanowienie
moje jest nieodwołalne.”
Zmarszczyła brew i powiodła wkoło oczyma z dziwnym wyrazem; po czym odpowiedziała
niemal łaskawie: „Niech pan przyjdzie jutro, przyjmę pana.” Z tym odeszła.
Przybyłem nazajutrz w południe. Wprowadzono mnie do pokoju pełnego staroświeckich
mebli i dywanów. Zastałem panią Pierson samą, siedzącą na sofie. Siadłem na wprost niej.
„Pani − rzekłem − nie przychodzę ani mówić o tym, co cierpię, ani zapierać się swej miło-
ści. Napisałaś mi, że tego, co zaszło między nami, nie da się zapomnieć; i to jest prawda. Ale
powiada pani, iż z tej przyczyny nie możemy się widywać jak wprzódy, i w tym się mylisz.
Kocham cię, ale cię nie obraziłem; nic nie zmieniło się dla pani, skoro mnie nie kochasz. O ile
bym tedy panią widywał, chodzi tylko o gwarancje z mej strony, ręczy zaś pani za mnie wła-
śnie moja miłość.”
Chciała przerwać.
„Pozwól mi pani skończyć, jeśli łaska. Nikt lepiej ode mnie nie wie, iż mimo całego sza-
cunku i na przekór wszystkim zaklęciom miłość jest silniejsza. Powtarzam, nie myślę się za-
pierać tego, co czuję. Ale jak sama powiadasz, nie od dzisiaj pani wie, że ją kocham. Cóż mi
broniło tedy wyznać to dotychczas? Obawa, aby cię nie stracić; bałem się, iż nie zechcesz
|