Szkoda, że nie można wysłać pocztą swoich wspomnień, łez, utraconego czasu...
Parasol... Gdzie go zostawiła? Ocknęła się po kilku godzinach niezdrowego,
kłębiącego myśli snu i zastanowiła się, co stało się z jej parasolem. Przecież wczoraj zabrała
go, bo padał deszcz, a potem... Pojechała z Michałem, chciała pokazać mu miasto nocą, widać
- zostawiła parasol w jego aucie.
Została sama. Nie będzie już żoną Ludwika. Oddała pierścionek. Zamknęła kolejny
rozdział swojego życia. Teraz ma czas na podsumowanie wszystkiego. Lekka duszność
zapchała ją jak gruda gliniastego chleba.
Dopiero pod prysznicem orzeźwiła się na tyle, by pomyśleć o śniadaniu. Niedzielne
ranki zwykle spędzali wspólnie, Ludwik robił na wielkiej patelni jajecznicę, którą czasem
posypywał szczypiorem lub utartym żółtym serem. Odruchowo chciała sięgnąć do lodówki po
jajka, jednak przypomniało jej się, że nie będzie tamtych śniadań.
Mówi się, że samotność może być inspirująca, jednak wtedy dla Ingi była
przyciężkawym bagażem, od przenoszenia którego kręciło jej się w głowie, bolał brzuch i
znękane nerwami nadgarstki.
Usiadła przy stole, opierając głowę o bambusową podkładkę. Rozpłakała się znów,
choć wiedziała przecież, że Ludwik nie jest wart jej łez. Ale chyba nie nad nim płakała, ale
nad sobą, całkowicie rozczulona własnymi łzami, co sprawiało, że miała ich jeszcze więcej,
że spod jej powiek płynęły całe potoki słonej żałości.
Zadzwonił telefon. Radosny głos matki w żaden sposób nie pasował do tej
rozpoczynającej się właśnie niedzieli.
- Prawda, że miły był wczorajszy wieczór? Dziękuję, że byłaś! Ach, zostawiłaś, córuś,
parasol. Wpadnij po niego.
Parasol... Tak, zostawiła go u niej, a nie w samochodzie Michała. Może to i lepiej, bo
nie będzie musiała do niego dzwonić. Czuła coś w rodzaju wstydu za swoje życie, zdradę
Ludwika i całe zamieszanie w hotelu.
- Mamo, przyjdę na pewno, ale potem, dobrze? - Inga starała się, bY jej głos brzmiał
normalnie. Chyba się udało, bo matka pożegnała się i rozłączyła.
Inga odłożyła na bok telefon i wstała. Sięgnęła do szafki po pojemnik z kawą,
wyciągnęła kafeterkę. Czy będzie umiała zaparzyć kawę dla jednej osoby? Jej świat - po tylu
latach wspólnego bycia razem - nagle zmieni! Proporcje. Czy będzie umiała wszystko
podzielić na pół? Mieć połowę mniej myśli i wypowiadanych słów, połowę marzeń, masła,
mleka, snu, Proszku do prania? Coś musi ze sobą zrobić, tu i teraz, bo nie da rady tyc w tym
stanie, ze świadomością tego podziału. Żałowała, że nie ma przy n’ej osoby, której mogłaby o
tym wszystkim powiedzieć, a własny sejf myśli, mimo że bezpieczny, stał się nagle pełen.
Inga czuła, że wkrótce przestanie nad tym panować. A tymczasem w życiu istnieją zwroty,
przypływy i odpływy, imperia powstają i upadają, wszystko zaczyna się i kończy, a
świadomość możliwości czyjegoś odejścia powinna towarzyszyć każdemu poznaniu. Owo
pulsowanie zmienności świata przypomina nieco sinusoidalną łodygę powoju, pnącą się
zakrętami ku nowym miejscom. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele może zależeć od jednej
sekundy. Może od niej zależeć całe życie.
Inga sięgnęła po telefon. Musiała powiedzieć mamie o czymś, na co się właśnie
zdecydowała, zanim się rozmyśli, bo pomysł był iście szalony.
- Mamo, to ja, Inga!
- Czy coś się stało?
- Chcę ci powiedzieć, że pojedziemy na te twoje Mazury.
- Wiem przecież, umówiłyśmy się już na wiosnę.
- Ale zmienił się termin. Pojedziemy tam choćby jutro!
Milczenie w słuchawce nazbyt się przedłużało, a Inga nie chciała nawet słyszeć, że
|