Co teraz? Właściwie po tym, co zrobiłam, milicja rzeczna powinna wyłowić z Wisły moje zwłoki, bo nie ma żadnego powodu, dla którego mogłabym mieć ochotę do życia. Pani mu się ciągnie... półtora miesiąca... pani z mało intelektualnym głosem... Ach, niech się ciągnie, niech się zaciągnie na śmierć! I pomyśleć, że przez cały czas miałam głupią nadzieję, głupią, cudowną nadzieję... Zadzwonił telefon. Powoli, niechętnie podniosłam słuchawkę. — Halo, tu Szkorbut... — Mam tego dość — powiedziałam zmęczonym, smutnym głosem. — Mam tego wszystkiego zupełnie dość... — Wszyscy mają dość — odparł gniewnie głos w telefonie. — Dziwię się, że jeszcze to w ogóle wytrzymują. Noc po nocy, dzień po dniu z tym ustawicznym ukrywaniem się i nie wiadomo, kto wróg, kto przyjaciel. Cholery można dostać! A do tego jeszcze te pioruńskie wyścigi... — Mnie już jest wszystko jedno... — Niech pani nie zniechęca ludzi! Do diabła, my mamy na pewno gorszą robotę! B-3 prawdopodobnie jutro, w rejonie sto trzy. Jeszcze trzeba sprawdzić czas... Wyścigi w rejonie sto trzy? Niech im będzie, co mi za różnica. Co mi do głowy strzeliło, żeby się tak idiotycznie zachować, Boże drogi, masochizm czy co? Co teraz? Co ja mam teraz zrobić? Tak okropnie, tak rozpaczliwie nienawidzę być nieszczęśliwa! I nagle zbuntowałam się. Nie będę nieszczęśliwa! Dość tego. Dość tej rozpaczy, tych głupich tragedii i groteskowych nieszczęść! Od dziś kończę na wieki z lirycznymi uczuciami! Żadnych nadziei, precz z nadzieją, jedno się kończy, drugie zaczyna, klin klinem, ale już! O Boże, natychmiast ześlij klina!... Nagle przypomniałam sobie tego klina i poczułam, jak zaczyna mnie ogarniać nieopanowana nienawiść do człowieka, który stał się przyczyną wszystkiego, który mnie nie uratował od sercowego nieszczęścia i który, na domiar złego, wystawił mnie rufą do wiatru. I dokonawszy tego wszystkiego zdematerializował się, unikając mojej zemsty. Ach, dzika nienawiść to jest uczucie, które znakomicie dodaje wigoru... Zapaliłam papierosa i ożywiona nagle tą nienawiścią pogrążyłam się w ponurych rozpamiętywaniach... Wbrew znalezieniu się w stanie skrajnej nędzy, następnego dnia do Rady Narodowej na Woli jechałam taksówką. Nie miałam ani czasu, ani nastroju zawracać sobie głowy komunikacją miejską. Rezultatem nocnych rozmyślań było podłe i nieszlachetne postanowienie: będę piękna, będę zła, będę łamać serce, komu tylko zdołam, a w szczególności niektórym osobnikom. Ja mam złamane, to i oni wszyscy też niech mają połamane. Siedziałam obok kierowcy, mściwie rozmyślając o tym łamaniu. Wgłębi duszy kłębiły mi się plany i zamiary mrożące krew w żyłach. Byłam kontra świat! Przed skrzyżowaniem Nowego Światu ze Świętokrzyską wpadł mi w oko przechodzący przez ulicę bardzo wysoki facet. Ciemne włosy, znajoma sylwetka... Szedł z kobietą i natychmiast pomyślałam, że teraz wykorzystam okazję i przyjrzę się mojej byłej rzekomej rywalce. Spojrzałam i zdziwiłam się nadzwyczajnie. Jak to, wiek, strój, ogólny wygląd tej pani zupełnie nie to, czego się mogłam spodziewać! Przecież to wręcz nie ta sfera! O ile wiem, ten człowiek uznaje towarzystwo wyłącznie pięknych kobiet, co mu się stało, że z czymś takim idzie po ulicy? Szybko wróciłam wzrokiem do faceta. Byliśmy akurat tuż przy mm i bardzo wyraźnie dojrzałam twarz. Ach, wielki Boże!!!... Piorunujący widok oszołomił mnie i pozbawił refleksu. Siedziałam jak słup soli, nie będąc nawet w stanie odwrócić głowy i obejrzeć się za człowiekiem, w którego istnienie przestałam już wierzyć. Tym razem nie mogło być mowy o pomyłce. To był on, to była twarz, która na zawsze utkwiła mi w pamięć którą miałam przed oczami, oświetloną blaskiem nastrojowej lampki w dramatycznym momencie w moim własnym domu! Ach, nie mogło być bardziej sprzyjającej chwili, w której powinnam go spotkać! Mowę, zmysły oraz zdolność ruchu odzyskałam dopiero na Świętokrzyskiej, po skomplikowanym skręcie w lewo Zdolności myślenia nie, więc jeszcze przez chwilę nie wiedziałam, co mam zrobić. — Niech pan zawróci! — krzyknęłam z rozpaczą do kierowcy i w tym momencie przypomniałam sobie, że nie mam pieniędzy. — Nie, niech pan zatrzyma! Nie, no jakie zatrzyma, bzdura, przecież piechotą za nim nie będę leciała... — Nie, jedź pan, jedź pan! Co zrobić?! Zajechać mu drogę?... — Niech pan skręci w lewo, w byle którą ulicę! Prędzej! Nie, też źle, bez sensu, dojadę do Wareckiej, tam jest jeden kierunek ruchu w przeciwną stronę... — Nie, niech pan nie skręca! — Niech się pani zdecyduje, co ja mam robić — powiedział zdenerwowany kierowca, który na zmianę hamował, zrywał i wyrzucał oba kierunkowskazy, zależnie od moich sprzecznych okrzyków. — Już się glina na nas patrzy. Beznadziejne, zginie mi... Kretynka bez refleksu! Świadomość braku pieniędzy ogłupiła mnie do reszty. — Jedź pan — powiedziałam ponuro i z wściekłością. — Zaraz mnie szlag trafi. — To w końcu dokąd? — Jak to dokąd! Na Wolę... Równie dobrze mogłam jechać do Chin albo do piekła, cel podróży stał mi się absolutnie obojętny. Straciłam zainteresowanie dla wszystkiego, co nie było tym człowiekiem. Jak to, więc on żyje, istnieje, chodzi sobie beztrosko po świecie! A ja już przestałam w to wierzyć, zaniechałam poszukiwań! Jak mogłam! Ucieleśniona tajemnica, kurczę blade!
|