Dolinka, która miała powierzchnie może kilkuset akrów, podzielona była na liczne poletka, na których pracowało, posługując się prymitywnymi narzędziami lub nawet w ogóle bez narzędzi, gołymi rękami, wielu z tych dzikich, pierwotnych ludzi. To było rolnictwo — pierwsze z jakim zetknąłem się na Pellucidarze. Polecono mi uprawiać zagon melonów. Nigdy nie byłem farmerem, ani też nie lubiłem tego rodzaju pracy i muszę wyznać, że podczas tej godziny czy roku, które przy niej spędziłem, czas dłużył mi się jak nigdy dotąd. Nie wiem, oczywiście, ile to naprawdę trwało, ale na pewno za długo. Istoty, które pracowały wokół mnie były prostoduszne i nastawione niemal przyjaźnie. Jedna z nich okazała się być synem Gr-gr-gr, który złamał jakiś pomniejszy plemienny zakaz i odpracowywał w polu swoją karę. Powiedział mi, że jego plemię zamieszkiwało to wzgórze od niepamiętnych czasów i że podobne do nich plemiona zamieszkują szczyty wielu innych wzgórz. Nie toczyli wojen i zawsze żyli w przyjaźni i harmonii, a jedyne zagrożenie stanowiły większe drapieżniki. Było tak aż do chwili pojawienia się pod wodzą kreatury, zwanej Hooja, istot, należących do tego gatunku. Zaczęły one napadać i zabijać tych, którzy schodzili ze swych naturalnych fortec, by odwiedzić krewnych czy przyjaciół na innych wzgórzach. Teraz jeszcze się go obawiali, ale któregoś dnia zbiorą się razem, napadną na Hooje i jego bandę i wszystkich wybiją do nogi. Wyjaśniłem mu, że jestem wrogiem Hooji i prosiłem, bym mógł, gdy będą już gotowi do wyprawy, iść razem z nimi lub, co by było jeszcze lepsze, by mi pozwolili wyruszyć wcześniej i dowiedzieć się wszystkiego o wiosce, w której Hooja mieszkał. W ten sposób ich atak będzie miał większe szansę powodzenia. Wydało się, że moja propozycja zrobiła na synu Gr-gr-gr duże wrażenie. Obiecał mi, że gdy skończy się jego praca na polu, porozmawia o tym z ojcem. Niedługo potem do miejsca, w którym pracowaliśmy przyszedł Gr-gr-gr i syn opowiedział mu o mojej propozycji. Jednak stary pan najwyraźniej nie był w dobrym humorze, gdyż odepchnął młodzieńca, a mnie poinformował, iż jest przekonany, że skłamałem i w rzeczywistości jestem jednym z ludzi Hooji. — W związku z tym — zakończył — zabijemy cię natychmiast po tym, jak skończysz prace przy melonach. Pośpiesz się więc. I rzeczywiście się pospieszyłem. Z zapałem wziąłem się za pielęgnacje chwastów, które rosły między melonami — tam, gdzie wyrastał jeden niewielki i chory, sadziłem dwa zdrowe. Gdy znajdowałem jakieś szczególnie obiecujące chwasty, rosnące poza moim polem melonów, natychmiast starannie je wykopywałem i przesadzałem. Wydawało się, iż nikt nie zauważy mojej przewrotności. Zawsze widziano mnie pilnie pracującego na zagonie melonów, a ponieważ czas jest dla mieszkańców Pellucidaru pojęciem zupełnie nieznanym — nawet dla ludzi, a tym bardziej dla gatunków niższych — mógłbym dzięki temu fortelowi żyć jeszcze bardzo długo, gdyby nie zdarzyło się coś, co na zawsze uwolniło mnie od grządek z melonami. Rozdział IX Pojawiają się ludzie Hooji Zbudowałem sobie z kamieni i darni niewielkie schronienie, gdzie mogłem się wczołgać i spać, nie zwracając uwagi na nieustanny upał i promienie stojącego w zenicie słońca. Zawsze, gdy byłem głodny lub zmęczony, udawałem się do mojej niewielkiej chatki. Moi ciemiężyciele nigdy nie wyrazili co do niej najmniejszych zastrzeżeń. Prawdę mówiąc, byli dla mnie bardzo dobrzy, nie pamiętam również żadnego zdarzenia świadczącego o tym, że pozostawieni samym sobie, są czymś innym niż istotami prostymi i uprzejmymi. Ich budzące strach rozmiary, ogromna siła, potężne kły i przerażający wygląd są cechami niezbędnymi, by pomyślnie radzić sobie w ciągłej walce o przetrwanie. I rzeczywiście potrafią, jeżeli zmusza ich do tego konieczność, robić z tych atrybutów właściwy użytek. Jedyne mięso, jakie spożywają, pochodzi ze zwierząt roślinożernych i ptaków. W czasie polowań na ogromnego maga jeden mężczyzna, uzbrojony tylko w linę z łyka, potrafi złapać i zabić największego byka ze stada. No więc, jak to właśnie powiedziałem, posiadałem na skraju pola melonów niewielki szałas. Gdy pewnego razu odpoczywałem w nim po pracy, usłyszałem wielki zgiełk, dobiegający od strony odległej o ćwierć mili wioski. Chwilę później na pole przybiegł mężczyzna, krzycząc coś w podnieceniu. Wyszedłem z szałasu, by się dowiedzieć co jest przyczyną tego zamieszania, gdyż monotonne życie na polu melonów sprawiło, iż rozbudziła się we mnie ciekawość, cecha, od której zwykle jestem zadziwiająco wolny.
|