wymowny

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Szalony Niedźwiedź był słusznie dumny z tego, że dobił targu...
»
Potomek Stefana Vukana ?Krewni „parentes” Urosza I wzmiankowani 1126Ich potomkowie: „PRIMISLAV”; Zavida żupan;Potomkowie Zavidy: TIHOMIR ok...
»
Przepełniona gorącą miłością do Freda, złożyła ręce w żarliwej modlitwie...
»
Wyswobodziłem się z jego uścisku...
»
WYKAZ SKROTÓWI...
»
ostrożnością, przekazując je sobie kolejno w krótkich odstępach czasu, czyli stosując metodę sztafetową...
»
identyfikowanej przez argument (co moż na wykorzystać w przypadku duż ych struktur!)...
»
Mimo iż ekran ukazywał jedynie drobny ułamek całkowitego promieniowania czarnej dziury, nie mogła dostrzec, co leży w jej skrytym jądrze...
»
Od października 1908 r...
»
Futur simple Present du subjonctifje saurai nous saurons gue je sache que nous sachionstu sauras vous saurez que tu saches que vous sachiezil...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Dodała: — Twój ojciec nie zawsze tu będzie... Odjedzie znowu do majątków
na Północy. A wtedy — zobaczymy.
— Satipy...
Satipy roześmiała się szorstko i poszła z powrotem i do domu.
II
Nad jeziorem biegały i bawiły się dzieci. Dwaj chłopcy Jahmosego, ładni i zgrabni,
bardziej byli podobni do Satipy niż do ojca. Była tam trójka Sobka — najmłodsze z nich
było zaledwie niepewnie chodzącym berbeciem. I była tam też Teti — poważna, ładna,
czteroletnia dziewczynka. Dzieci śmiały się i krzyczały, rzucały piłkami, czasami wybu-
chała kłótnia i wysokie piskliwe głosy unosiły się złością.
Siedząc i popijając piwo, z Nofret u boku, Imhotep mruczał:
— Ależ dzieci lubią bawić się nad wodą. Zawsze tak było, pamiętam. Ale, na Hathor,
ileż robią hałasu!
— Tak — rzekła szybko Nofret — a mogłoby być tak spokojnie... Dlaczego nie po-
wiesz im, żeby sobie poszły, kiedy ty tutaj jesteś? W końcu kiedy pan domu chce odpo-
cząć, powinno okazać się właściwy szacunek. Czy nie uważasz?
— Ja... cóż — Imhotep zawahał się. Myśl ta była dla niego nowa, ale przyjemna.
— Właściwie nie przeszkadzają mi — rzekł niepewnie. — Są przyzwyczajone bawić się
tu, kiedy zechcą.
— Tak, kiedy ciebie nie ma — powiedziała Nofret prędko. — Ale myślę, Imhotepie,
zważywszy wszystko co robisz dla twojej rodziny, że powinni okazywać ci więcej sza-
cunku. Jesteś za delikatny, za łagodny.
Imhotep westchnął spokojnie.
— To zawsze było moją słabością. Nigdy nie kładłem nacisku na formy zewnętrzne.
— I dlatego te kobiety, żony twoich synów, wykorzystują cię. Powinno być jasne, że
kiedy przychodzisz tu wypocząć, musi być cisza i spokój. Wiesz, pójdę do Kait i każę jej
zabrać wszystkie dzieci. Wtedy będziesz mógł się tutaj cieszyć spokojem.
— Jesteś troskliwą dziewczyną, Nofret... tak, dobrą dziewczyną. Zawsze myślisz
o mojej wygodzie.
— Twoja przyjemność jest moją przyjemnością — powiedziała półgłosem.
Wstała i poszła tam, gdzie Kait klęczała nad wodą bawiąc się małym modelem stat-
ku ze średnim dzieckiem, trochę rozpieszczonym chłopcem.
28
— Zabierz stąd dzieci, Kait — poleciła sucho Nofret.
Kait spojrzała na nią nie rozumiejąc.
— Zabrać? Co masz na myśli? Zawsze się tutaj bawią.
— Nie dzisiaj. Imhotep chce spokoju. Te twoje dzieci są hałaśliwe.
Na ciężką twarz Kait wypłynął rumieniec.
— Powinnaś zmienić ton, Nofret! Imhotep lubi patrzeć, jak bawią się dzieci jego sy-
nów. Zawsze to powtarza.
— Nie dzisiaj — odparła Nofret. — Wysłał mnie, żeby ci kazać zabrać to całe hałaśli-
we stado do domu. Chce posiedzieć w ciszy... ze mną.
— Z tobą... — Kait nagle urwała, wstała i podeszła do odpoczywającego Imhotepa.
Nofret podążyła za nią.
— Twoja konkubina mówi — przemówiła bez ogródek Kait — że mam stąd zabrać
dzieci. Dlaczego? Co takiego złego robią? Z jakiego powodu mają być przegnane?
— Sądzę, że wola pana domu jest wystarczającym powodem — powiedziała Nofret
cicho.
— Właśnie, właśnie — odrzekł Imhotep w rozdrażnieniu. — Dlaczego muszę poda-
wać powody, czyj to jest dom?
— Myślę, że to ona chce, żeby je zabrać — Kait odwróciła się i zmierzyła Nofret spoj-
rzeniem.
— Nofret dba o moją wygodę, o moje zadowolenie. Nikt inny w tym domu nie przej-
muje się mną... może jeszcze biedna Henet.
— Więc dzieci mają się tu więcej nie bawić?
— Nie, kiedy przychodzę tu odpoczywać.
Kait zawrzała gniewem:
— Dlaczego pozwalasz, żeby ta kobieta nastawiała cię przeciw twojej własnej krwi?
Dlaczego ma przychodzić i wtrącać się w sprawy tego domu?
Imhotep poczuł, że musi się bronić.
— To ja decyduję, co się tutaj robi, nie ty! — krzyczał wściekły. — Wszyscy robicie
to, co chcecie, urządzacie wszystko według waszego uznania. A kiedy ja, pan tego domu,
wracam, nikt nie przywiązuje należytej uwagi do moich życzeń. Ale to ja jestem tutaj
panem, pozwól sobie powiedzieć! Ciągle pracuję dla waszego dobra, a czyż otrzymu-
ję wdzięczność, czy moje życzenia są respektowane? Nie. Najpierw Sobek jest bezczelny
i lekceważący, a teraz ty, Kait, próbujesz mnie zastraszyć! Po co was wszystkich utrzy-
muję? Uważaj, bo przestanę was utrzymywać. Sobek mówi o odejściu, więc niech idzie
i zabierze ze sobą ciebie i dzieci.
Przez chwilę Kait stała całkiem nieruchomo. Na jej ciężkiej, raczej tępej twarzy nie
było żadnego wyrazu. Na końcu powiedziała głosem pozbawionym wszelkich emocji:
— Zabiorę dzieci do domu...
Odchodząc zatrzymała się koło Nofret i powiedziała niskim głosem:
— To twoja sprawka, Nofret. Nie zapomnę. Nie, nie zapomnę...
28
Rozdział piąty
Czwarty miesiąc wylewu — dzień piąty
I
Kończąc swoje ceremonialne obowiązki kapłana grobowego, Imhotep odetchnął
z zadowoleniem. Rytuał został wypełniony skrupulatnie, ponieważ Imhotep był pod
każdym względem człowiekiem obowiązkowym. Rozlał ofiarne wino, zapalił kadzidło
i złożył zwyczajowe dary z pokarmu i napoju.
Teraz, w chłodnym cieniu sąsiedniej kamiennej komnaty, gdzie oczekiwał go Hori,
Imhotep stał się znowu właścicielem ziemskim i człowiekiem interesu. Obaj mężczyźni
omawiali ceny i zyski otrzymane ze zbiorów, bydła i drewna.

Powered by MyScript