StaliÅ›my twarzÄ… w twarz, przeszywajÄ…c siÄ™ wzrokiem. To on jakoÅ› nie potrafiÅ‚ dostrzec piÄ™kna wokół nas. Może po prostu nie chciaÅ‚ widzieć, lub byÅ‚ zazdrosny, bo ona wybraÅ‚a mnie... — Zwiewaj wiÄ™c, jeÅ›li siÄ™ boisz... — WzruszyÅ‚em ramionami i usiadÅ‚em na jednej z Å‚aw. — Nie... — powiedziaÅ‚ ponuro. — PoszedÅ‚eÅ› za mnÄ…. Nie zostawiÄ™ ciÄ™ teraz. — UsiadÅ‚ niezgrabnie, wciąż patrzÄ…c spode Å‚ba. ZesztywniaÅ‚em, podejrzewajÄ…c, że traktuje mnie protekcjonalnie, ale w tej chwili kaganki wokół nas rozbÅ‚ysÅ‚y i do komnaty wszedÅ‚ korowód panien. Każda trzymaÅ‚a potrawÄ™, której moja matka nie powstydziÅ‚aby siÄ™ przed gośćmi. Lady Deraa weszÅ‚a w Å›lad za nimi, uÅ›miechajÄ…c siÄ™, a ja zapomniaÅ‚em o gÅ‚odzie. — Nie jedz tego... — Szept Medroca byÅ‚ przykry dla mych uszu. UsÅ‚yszaÅ‚em sÅ‚owa, ale nie zrozumiaÅ‚em ich. Spojrzawszy w dół, zobaczyÅ‚em przed sobÄ… tacÄ™z jakÄ…Å› dziwnÄ… pieczenia, owocami, które czerwieniÅ‚y siÄ™ jak dziewczÄ™ce policzki, i biaÅ‚ym chlebem. Ale nie dbaÅ‚em o strawÄ™, gdy moja pani staÅ‚a przede mnÄ…. — Jedz — powiedziaÅ‚a Å‚agodnie, wycinajÄ…c z owocu trójkÄ…cik, który ociekaÅ‚ sÅ‚odyczÄ…, kiedy ugryzÅ‚a go, a potem wyciÄ…gnęła w mojÄ… stronÄ™. Nie mogÅ‚em oderwać oczu od jej karmazynowych ust, wilgotnych teraz od soku. Na oÅ›lep siÄ™gnÄ…Å‚em po owoc. — Nie! Krzyk Medroca byÅ‚ wystarczajÄ…co gÅ‚oÅ›ny, by wybiÅ‚ mnie z nastroju. Z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… odwróciÅ‚em siÄ™ do niego. UderzyÅ‚ laskÄ…, wytrÄ…cajÄ…c mi owoc z rÄ™ki. — Spójrz, Aelvanie, spójrz na to teraz, widzisz? — ChwyciÅ‚ mnie jednÄ… rÄ™kÄ… za ramiÄ™, a laskÄ… szturchnÄ…Å‚ coÅ›, co nagle siÄ™ skurczyÅ‚o i zadymiÅ‚o na kamieniach. Kamienie? Przecież podÅ‚oga przykryta byÅ‚a cennymi dywanami. Wciąż nie mogÄ…c zrozumieć, podniosÅ‚em wzrok i zobaczyÅ‚em Medroca, który wymachiwaÅ‚ laskÄ…. ZawadziÅ‚ niÄ… o rÄ™kaw pani. Nie byÅ‚o nic melodyjnego w jej krzyku. Cofnęła siÄ™ przed uderzeniem kija. Tam, gdzie dotknęło drewno, materiaÅ‚ wydawaÅ‚ siÄ™ przypalony i zÅ‚uszczony, jakby trawiÅ‚ go niewidzialny pÅ‚omieÅ„. Wciąż krzyczÄ…c, zaczęła zdzierać z siebie szaty. Medroc stanÄ…Å‚ w pozycji Å‚ucznika, trzymajÄ…c kij w pogotowiu. — Pozwól mu odejść — powiedziaÅ‚ chrapliwie. — Ukaż mu swÄ… prawdziwÄ… twarz albo przypalÄ™ twe ciaÅ‚o. ZamrugaÅ‚em i zÅ‚apaÅ‚em siÄ™ krawÄ™dzi stoÅ‚u, by nie stracić równowagi, ale stół zaczÄ…Å‚ siÄ™ ruszać, kurczyć — i w koÅ„cu zniknÄ…Å‚! PotknÄ…Å‚em siÄ™, poczuÅ‚em zawrót gÅ‚owy, gdy komnata rozpadaÅ‚a siÄ™ na moich oczach. Moja rÄ™ka natrafiÅ‚a na ramiÄ™ Medroca. WsparÅ‚em siÄ™ na nim, patrzÄ…c na to, czym staÅ‚a siÄ™ lady Deraa. Jej rÄ™ce i nogi wciąż jeszcze spowite byÅ‚y materiaÅ‚em, lecz tym razem nie miaÅ‚em ochoty zgÅ‚Ä™biać jej tajemnicy. To, co widziaÅ‚em teraz, byÅ‚o włóknami mięśni i skrawkami zniszczonej skóry. Usta, które mnie uwodziÅ‚y, okazaÅ‚y siÄ™ pyskiem rozwartym w przewrotnym uÅ›miechu, ukazujÄ…cym kÅ‚y. Monstrum uÅ›miechnęło siÄ™ jeszcze bardziej, ryknęło i zaczęło siÄ™ do mnie zbliżać. — Uciekaj! — Medroc zaciÄ…Å‚ ciÄ…gnąć mnie w stronÄ™ drzwi. Komnata staÅ‚a siÄ™ peÅ‚na cieni. Dziewczyny zmieniÅ‚y siÄ™ w stworzenia nie mniej okropne niż ich pani. PodÅ‚oga byÅ‚a rumowiskiem kamieni i caÅ‚y czas potykaÅ‚em siÄ™, próbujÄ…c iść za swym towarzyszem. — To ludzie nadali mi takÄ… postać! ZawdziÄ™czam jÄ… waszej wojnie z magiÄ…! To Czarownice z waszej rasy tak okrutnie mnie ukaraÅ‚y. Teraz wy za to zapÅ‚acicie! O maÅ‚o nie ogÅ‚uchÅ‚em od tego krzyku, a sÅ‚owa, które sÅ‚yszaÅ‚em, przepeÅ‚niaÅ‚y bólem mojÄ… duszÄ™. — MogÅ‚eÅ› mnie uratować! MogÅ‚eÅ› uczynić mnie piÄ™knÄ…! ZawahaÅ‚em siÄ™. — Medroc, sÅ‚yszaÅ‚eÅ›?
|