Nie zobowiązał się do niczego poza powstrzymaniem się od prowadzenia wojny przeciwko Teksarkanie i od kradzieży bydła na wschodniej granicy, ale tylko tak długo, jak długo Hannegan będzie dostarczał mu broń i zaopatrzenie. Umowa co do wojny przeciwko Laredo była nie ujętą w słowa obietnicą, ale nie kłóciła się zgoła z naturalnymi skłonnościami Szalonego Niedźwiedzia, i nie zachodziła najmniejsza potrzeba zawierania formalnego paktu, Przymierze z jednym z wrogów pozwoli mu prowadzić walkę na jednym froncie i w końcu może odzyska pastwiska, które w ubiegłym wieku zostały zdobyte i zasiedlone przez rolników. Zapadła noc, zanim wódz klanów wjechał do obozu i chłód ogarnął równiny. Jego goście ze Wschodu siedzieli, opatuleni w pledy, wokół ogniska narad razem z trzema starcami, podczas gdy, jak zwykle, krąg ciekawskich dzieci gapił się z cienia i odchylał płachty namiotowe, żeby popatrzeć na cudzoziemców. Cudzoziemców było dwunastu, ale podzielili się na dwie osobne grupy, które wprawdzie podróżowały razem, ale nie zabiegały nawzajem o swoje towarzystwo. Przywódcą jednej z grup był najwyraźniej wariat. Szalony Niedźwiedź nie miał nic przeciwko pomieszaniu zmysłów (przeciwnie, jego szamani cenili to jako najintensywniejsze z nadprzyrodzonych nawiedzeń), ale nie spodziewał się, że rzekomi mędrcy rolników uważają szaleństwo za cnotę pożądaną u przywódcy. Ten szaleniec połowę swojego czasu spędzał na ryciu ziemi w wyschłym korycie rzeki, a drugą na tkwieniu nosem w małej książce. Najwidoczniej jest czarownikiem i nie należy mu za bardzo ufać. Szalony Niedźwiedź przystanął, żeby przywdziać swoje uroczyste szaty wilka i żeby szaman namalował znak totemu na jego czole, i zaraz podszedł do grupy przy ogniu. - Lękajcie się! - wykrzyknął ceremonialnie zawodzącym głosem stary wojownik, kiedy wódz klanowy stanął w blasku ognia. - Lękajcie się, bo Mocarz wszedł pomiędzy swoje dzieci. Padnijcie na twarz, plemiona, gdyż jego imię brzmi Szalony Niedźwiedź, a zasłużył na nie, albowiem jako młodzik powalił bez broni rozwścieczonego niedźwiedzia, zadusił go gołymi rękami, zaiste, w krainie północnej... Hongan Os nie zwrócił uwagi na pochwały i wziął czarkę krwi z rąk starej kobiety, która usługiwała przy ognisku narad. Krew zebrano od zarżniętego wołu i była jeszcze ciepła. Wypił ją, a dopiero potem zwrócił się w stronę ludzi Wschodu, którzy z widocznym niepokojem przyglądali się krótkiemu toastowi. - Aaaach! - krzyknął wódz. - Aaaach! - zawyli w odpowiedzi trzej starcy razem z jednym ze zjadaczy trawy, który ośmielił się dostroić do nich. Ludzie przez chwilę przypatrywali się z odrazą zjadaczom trawy. Ten pomylony próbował zatrzeć gafę swojego towarzysza. - Powiedz mi - rzekł, kiedy wielki wódz usiadł. - Jak to się dzieje, że twoi ludzie nie piją wody? Czy zabraniają tego wasi bogowie? - Kto wie, co piją bogowie? - burknął Szalony Niedźwiedź. - Powiedziano, że woda jest dla rolników i bydła, mleko dla dzieci, a krew dla mężczyzn. Czy powinno być inaczej? Pomyleniec nie poczuł się urażony. Przez chwilę przyglądał się wodzowi badawczymi, szarymi oczyma, a następnie skinął na jednego ze swoich towarzyszy. - Powiada, że woda jest dla bydła - oznajmił - Stąd bierze się siła przetrwania. Ludy pasterskie oszczędzają resztki wody dla zwierząt. Zastanawiałem się, czy wspierają to jakimś zakazem religijnym. Jego towarzysz wykrzywił twarz i ozwał się w języku teksarkańskim: - Woda! O Boże, dlaczego my nie możemy pić wody, thonie Taddeo? Za daleko posuwamy nasze dostosowanie. - Splunął zeschłymi wargami. - Krew! Gadanie! Oblepia krtań. Dlaczego nie moglibyśmy wypić łyczka wody? - Nie możemy, dopóki od nich nie odłączymy! - Ale, thonie... - Nie - warknął uczony, a kiedy uświadomił sobie, że ludzie plemienni przyglądają się im, znowu przemówił do Szalonego Niedźwiedzia w języku równin. - Mój towarzysz zwrócił mi uwagę na męskość i zdrowie twojego ludu - rzekł. - Może to dzięki waszemu sposobowi odżywiania się. - Ha! - szczeknął wódz, ale potem prawie z radością przywołał starą kobietę: - Daj temu barbarzyńcy czarkę czerwonego. Towarzysz thona Taddeo zadrżał, ale nie zaprotestował. - Chciałbym, o wodzu, odwołać się do twojej szczodrobliwości - oznajmił uczony. -Jutro mamy ruszyć dalej na zachód. Bylibyśmy zaszczyceni, gdyby kilku z twoich wojowników mogło nam towarzyszyć. - Po co? Thon Taddeo milczał przez chwilę. - No, jako przewodnicy... - przerwał i nagle uśmiechnął się. - Nie, wyjawię ci całą prawdę. Niektórzy z twoich ludzi nie są zadowoleni z naszej obecności tutaj. Chociaż twoja gościnność była... Hongan Os odrzucił do tyłu głowę i zarechotał. - Boją się mniejszych rodów - powiedział, zwracając się do starców. - Boją się, że wpadną w zasadzkę, gdy tylko opuszczą moje namioty. Zjadają trawę i boją się walki. Uczony lekko się zarumienił. - Nic lękaj się niczego, cudzoziemcze! - zarechotał wódz plemienia. - Będą ci towarzyszyć prawdziwi mężczyźni. Thon Taddeo skłonił głowę w szyderczym podziękowaniu. - Powiedz nam - spytał Szalony Niedźwiedź - czego szukacie w zachodniej suchej krainie? Nowych miejsc na pola? Mogę wam powiedzieć, że nic tam nie znajdziecie. Poza miejscami w pobliżu źródeł nie rośnie tam nic, co zechciałyby jeść nawet bydlęta. - Nie szukamy nowych ziem - odpowiedział gość. - Nie jesteśmy rolnikami. Szukamy... - przerwał. W języku nomadów nie dawało się wytłumaczyć celu podróży do opactwa świętego
|