Wyskoczył z samochodu, zanim zdołałem zareagować...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
 XVIRano Tanner brnąc w błocie i omijając leżące na ziemi gałęzie, głazy oraz zdechłe ryby obszedł samochód dookoła, otworzył tylne...
»
Zakopanego rozbił się samochodem ferrari 410 Super Ameryka i wrak rozbitego samochodu, w którym na szczęście ocalał silnik i skrzynia biegów, kupił mój...
»
Hastings musiał kilkakrotnie pomachać ręką tuż przed moim nosem, zanim go spostrzegłem i rozpoznałem...
»
działań pozwala wyeliminować problemy, zanim jeszcze wymkną się nam z rąk...
»
Andrew szybko zareagował, Ŝeby zmienić ponury nastrój, który nagle ogarnął całą grupę...
»
Z najwyższym wysiłkiem zdołał pogodzić się z myślą, że gdyby miał na sobie coś innego, całkiem możliwe, że by go nie ścigali...
»
Kiedy tak mówiła do siebie, ujrzała samochód wyjeżdżający z podjazdu...
»
– Sukinsyny – mruknął Adam i wyskoczył zza osłony...
»
Włoch zareagował gniewem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Patrzyłem, jak wsiada do toyoty i odjeżdża.
Prowadził, trzymając obie ręce na kierownicy.
„Zobaczy pan, ten chłopak daleko zajdzie.” Uprzejmy, zgodny, pracowity, bardzo otwarty.
Na swój sposób męski odpowiednik Melissy – niby brat bliźniak. Coś ich przyciągało do siebie.
Czy ona odwzajemnia jego uczucia?
W każdym razie to dobry chłopak.
A może zbyt dobry, żeby w to naprawdę uwierzyć?
Rozmowa z nim obudziła we mnie instynkt terapeuty. W chłopcu tym było coś, co mnie zaniepokoiło.
A może zająłem się takimi bezpodstawnymi przypuszczeniami, żeby uciec od realnego świata, żeby nie widzieć bolesnych faktów?
Błękitne niebo i czarne odmęty.
Coś białego, co unosi się na wodzie...
Zapuściłem silnik seville i ruszyłem w drogę powrotną.
 
Melissa obudziła się, lecz pozostała milcząca. Leżała na plecach. Głowę opierała na trzech poduszkach, włosy miała splecione w gruby warkocz. Przekrwione oczy. Noel siedział obok w bujanym fotelu, trzymając ją za rękę.
Do pokoju weszła Madeleine w czarnej sukni. Poruszała się dostojnie niczym galera, która przybija co chwila do jakiejś przystani. Wycierała kurze, otwierała i zamykała szuflady. Na nocnym stoliku stał rodzaj pucharu wykonanego z dębu i metalu. Opuszczono zasłony, by nie przedostawały się tu oślepiające promienie słoneczne.
Melissa powitała mnie powściągliwym uśmiechem. Uścisnąłem jej rękę i spytałem, czy mógłbym coś dla niej uczynić.
Przecząco pokręciła głową. Madeleine, wciąż uwijając się ze ściereczką i miotełką, rzekła:
– Czy mam zejść na dół, ma petite choute, przynieść lunch?
Melisa pokręciła głową.
Madeleine wzięła puchar i zwróciła się do mnie:
– Coś do jedzenia dla pana, monsieur docteur?
Zwrot „monsieur docteur” oznaczał zapewne, że moje akcje poszły u niej w górę. Ciekawe dlaczego? Warte odnotowania.
Nie jadłem od rana, ale nawet gdybym nie był głodny, to nie mogłem zawieść oczekiwań tej damy.
– Bardzo dziękuję – odparłem. – Prosiłbym o coś lekko strawnego.
– Stek? – zapytała. – Czy kotlety cielęce?
– Poproszę cielęcinę.
Skinęła głową, wsunęła ściereczkę do kieszeni i wyszła.
Pozostając w towarzystwie Melissy i Noela, poczułem się jak niepotrzebny stary kawaler. Tak dobrze czuli się we własnym towarzystwie, że trzecia osoba to już dla nich tłum krępujących gapiów.
Wyszedłem na korytarz i cicho zamknąłem drzwi. Skierowałem kroki ku tylnej części domu. Natrafiłem na kręcone schody, którymi zbiegła Gina, szukając Melissy po niefortunnej rozmowie na temat Harvardu.
Wszedłem na górę. Znalazłem się w pustym przedpokoju naprzeciw dwuskrzydłowych drzwi z drzewa cedrowego.
W zamku tkwił wielki, stylowy klucz. Przekręciłem go i wkroczyłem w ciemność. Szukając po omacku, natrafiłem na kontakt i zapaliłem światło. Znalazłem się w przeogromnym pomieszczeniu, które sprawiało wrażenie strychu. Miało około trzydziestu metrów długości i piętnaście metrów szerokości. Ściany wyłożone były boazerią, a na podłodze leżała zakurzona klepka sosnowa. Wzdłuż sufitu biegły drewniane belki z doczepionymi do nich żarówkami. W obu końcach sali znajdowały się mansardowe okna przysłonięte ceratą.
Prawa część strychu była zapełnione meblami, stojącymi lampami, kuframi i skórzanymi walizkami, które przywodziły na myśl czasy podróży koleją żelazną. Były tam kolekcje rzeźb w drzewie, brązie i kamieniu, zbiory ozdobnych kałamarzy, staromodnych zegarów z kukułką i kurantami, menażeria wypchanych zwierząt, figurki z kości słoniowej i inkrustowane drogocennymi kamieniami szkatułki. Rozmaitość rogów jelenich, niektóre z nich umocowane do drewnianych tabliczek, a niektóre pozwiązywane rzemieniami. Rulony zwiniętych dywanów, skóry, zbiór szkła, które mogło pochodzić od Tiffany’ego. Stojący niedźwiedź polarny o szklanych ślepiach, z otwartą paszczą, jedną łapę wznosił wysoko, a w drugiej trzymał wypchanego łososia.
Po lewej stronie do ściany przymocowane były dwa rzędy długich kieszeni. W tych kieszeniach-półkach znajdowały się obrazy, niektóre płótna były nieoprawione, a niektóre w bogatych ramach. Po środku stały sztalugi i płaska teczka na szkice. Na sztalugach ustawione było zagruntowane płótno, na którym widać było niewyraźny rysunek ołówkiem.
Obok teczki na szkice stała malowana, sosnowa skrzynia. Podważyłem zardzewiały skobel i podniosłem wieko. Wewnątrz znajdowało się kilkanaście pędzli z sobolowego włosia, pobrudzonych farbą i stwardniałych, co czyniło je bezużytecznymi, pokryta rdzą szpachelka do mieszania farby, tubki z zeschniętymi na kość farbami olejnymi. Na dnie skrzyni było parę kawałków papieru. Sięgnąłem po nie. Całe strony wyrwane z czasopism: „Life”, „National Geographic”, „American Heritage” z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Przede wszystkim krajobrazy. Zapewne miały pobudzać wyobraźnię, być inspiracją. Pomiędzy nimi była fotografia z napisem pięknym wykaligrafowanym czarnym atramentem: „5 marca 1971. Renowacja?”.
Zdjęcie kolorowe na dobrej jakości papierze.
Dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta – stojący na tle drewnianych drzwi. Drzwi z rzeźbami Chaucera.
Kobieta miała wzrost i kształty Giny Dickinson. Figura modelki, gdyby nie wydatny brzuch. Ubrana była w białą jedwabną suknię i białe buciki. Na głowie miała słomiany kapelusz o szerokim rondzie. Blond włosy sięgały ramion. Twarz była dokładnie obandażowana. Pozostawiono tylko miejsce na oczy.
W jednej ręce trzymała bukiet ciemnoczerwonych róż. Druga spoczywała na ramieniu mężczyzny.

Powered by MyScript