Dopadł do otworu i zobaczył, że drugi wybuch wyrwał niemal dwumetrową dziurę w podłodze centrum. Stanął na rumowisku i zajrzał ostrożnie do wnętrza sterowni. Omiótł spojrzeniem połowę sali, ale widział tylko nieruchome ciała i iskrzące panele. Podciągnął się na górę i zamarł. Ktoś poruszył się w odległym kącie sali. Zawada przypadł do podłogi mierząc w stronę, z której dobiegł dźwięk. Przez kilka sekund nie słyszał nic prócz przytłumionych strzałów z korytarza. A potem szelest powtórzył się. Szelest i ciche jękniecie. – Wiem, że tam jesteś – odezwał się na tyle głośno, żeby tamten na pewno usłyszał, i przywarł do krawędzi otworu, gotów na każdy podejrzany dźwięk zsunąć się na dół. – Poddaję się... – jęknął człowiek ukryty za generatorami. – Nie mam broni... Nie jestem nawet żołnierzem. – Wstań i wyjdź z ukrycia! – rozkazał Zawada. Szelest przybrał na sile. Tamten najwyraźniej wstawał. Robił to jednak bardzo niezdarnie, może był ranny. – Wyjdź powoli i trzymaj ręce na widoku. Sylwetka mężczyzny pojawiła się w polu widzenia niczym zielonkawa zjawa. Adam nie mógł widzieć szczegółów, ale tamten musiał być ranny, może nawet poważnie. Stał krzywo i przyciskał jedną rękę łokciem do ciała. Obie dłonie trzymał zgodnie z instrukcją na widoku. – Kim jesteś? – zapytał Zawada. – Jestem technikiem. Żołnierze zabrali mnie, bo znam się na hydraulice i mechanice, a we Wrocławiu brakowało specjalistów... – Jesteś z Wrocławia? – zdziwił się Zawada. – A niby skąd mam być? – odparł tamten nie mniej zdziwiony. – To dlaczego kolaborujesz z poznaniakami? – padło następne pytanie. – Z jakimi poznaniakami? – Mężczyzna nagle wyprostował się i wyjął automat zza pleców; już nie udawał rannego. – Pan jest pewnie z tego oddziału, który wysłano na rekonesans? – powiedział i głośno odetchnął. Adam przytaknął, choć tamten nie mógł tego widzieć. – Co to wszystko znaczy? – zapytał zdziwiony. – To pan nic nie wie? – odpowiedział kolejnym pytaniem wrocławianin. – Oni się poddali... Zawada nie słuchał dalszych wyjaśnień. Sięgnął do komunikatora i zaczął wywoływać swoich ludzi. * * * Zmierzchało już, gdy dotarli za most Zwierzyniecki. Transportery opancerzone zatrzymały się na parkingu przy dawnej wytwórni filmów. Adam spojrzał przez wizjer na szpalery ludzi z pochodniami, rozciągające się z tego miejsca aż do wejścia do Hali Ludowej. Zadrżał bezwiednie, gdy poczuł na ramieniu rękę gwardzisty. – Idziemy. – Czyjeś ręce pociągnęły go do włazu i znalazł się na ulicy. Nadal było gorąco, ale po spędzeniu kilkudziesięciu długich minut w dusznym transporterze, teraz mógł chociaż odetchnąć pełną piersią. Ruszył przed siebie mechanicznym krokiem, zbyt zmęczony, by zwracać uwagę na rozkrzyczanych ludzi, zajmujących każdy skrawek wolnej przestrzeni. Nawet na przewróconej iglicy siedziało pełno gapiów. To zauważył, ale raczej mimowolnie. Zaraz też o nich zapomniał. W głowie pulsował mu niepokojący rytm. W oddali ktoś bił w bębny. Obaj strażnicy pilnowali, żeby nie zataczał się za bardzo. Pilnowali też, by się nie zatrzymywał. Do wejścia było tak blisko, a zarazem tak daleko. Kilka stopni, których nawet nie zauważył, doprowadziło go do holu, a boczny korytarz do wnętrza największej budowli Wrocławia. Okrągłą salę, zdolną pomieścić kilkanaście tysięcy ludzi, w połowie wypełniał skandujący tłum. Sznury gwardzistów trzymały się za ręce, odgradzając pusty środek od zatłoczonych niemiłosiernie boków. Zawada wszedł pod ogromną kopułę wąskim przejściem między zgromadzonymi, co rusz szarpany przez zbyt krewkich wrocławian. Starał się nie zwracać uwagi na tych ludzi. Wiedział, dlaczego go tu przyprowadzono. Rozumiał, ale szczerze mówiąc wolałby spędzić ostatnie godziny w swojej kwaterze i spać, po prostu spać. Niestety, rozkaz Burmistrza był wyraźny. Na szczęście kilka kroków dalej szpalery rozchodziły się i na podest dotarł już bez większych problemów. Strażnicy doprowadzili go na miejsce i posadzili w fotelu obok Adamczyka. Komandos uśmiechnął się, ale była to namiastka uśmiechu. Trzeci fotel stał pusty, ale Zawada wiedział, że i Filipek musi pojawić się na tym przedstawieniu. Pomimo ran, jakie odniósł w czasie walki o lotnisko, na pewno zostanie przewieziony do Hali. Taki był rozkaz Pana Jana, polecenie, którego nie mogli zlekceważyć. Zwłaszcza że mieli być jednymi z głównych bohaterów zbliżającego się widowiska. Adam powoli odpływał w błogą nieświadomość. Ciepło, wygodny fotel i wrzawa zlewająca się w monotonny dźwięk, usypiały go jak szum wiosennego deszczu. – Nie zasypiaj. – Gwardzista potrącił go lekko ręką.
|