Własnymi siłami wykonał karoserię, wyposażył wehikuł
w najróżniejsze swoje wynalazki i potem darował mi go. Samochód wuja Gromiłły
zachował wszystkie wspaniałe właściwości ferrari 410: szybkość dochodzącą do 280
kilometrów na godzinę. Miał tylko jedną wadę: był brzydki jak noc, wyglądał jak
skrzyżowanie czółna z namiotem, przypominał jakąś straszliwą larwę wybałuszającą oczy
swoich dziwacznych reflektorów...
Czterdzieści kilometrów za Pragą znaleźliśmy się w pobliżu sporego kompleksu
leśnego. Domyśliłem się, że Blacha zechce teraz umknąć gdzieś w las i tam mnie zgubić.
Leśną ścieżką motocykl pojedzie bardzo łatwo, lawirując między drzewami. A samochód
może utknąć wśród pni.
Blacha jednak najpierw wjechał na dość szeroką piaszczystą przesiekę. Dodałem gazu,
dwanaście cylindrów wehikułu otrzymało ogromną ilość benzyny. Wystarczyła niemal
chwila - i oto wyprzedziłem jawę Blachy, a potem zagrodziłem mu drogę. Błyskawicznie
wyskoczyłem, a wraz ze mną Protazy.
Blacha usiłował zawrócić, aby znowu dać drapaka. Zdołałem jednak złapać kierownicę
motocykla. Dwoma łapami oparł się o kierownicę również Protazy, z warczącą rozwartą
mordÄ….
- Panie kochany, o co chodzi? - oburzył się Blacha. - Napada pan na mnie jak jakiś zbój.
Przecież mówiłem, że nie mam ikony do sprzedania.
PotrzÄ…snÄ…Å‚em kierownicÄ… jawy.
- Zsiadaj! Mam z tobą do pogadania. No, zsiadaj - powtórzyłem rozkazująco, a Protazy
już się sposobił, żeby chwycić Zdenka za nogę i ściągnąć go z motocykla.
- Panie kochany, ja nie wiem, o co panu chodzi. Chce mi pan ukraść motocykl? - zapytał
przerażony.
Machnąłem ręką.
- Nie jeżdżę pojazdami jednośladowymi. Mój wehikuł mi wystarcza.
- Tak - sapnął Zdenek Blacha, niechętnie zsiadając z jawy - wozik ma pan zupełnie
dobry. Tylko dlaczego on taki dziwny?
- Dziwny? - zastanowiłem się. - Chyba domyślasz się, że muszę się maskować. To wóz
opancerzony, przystosowany do walki.
52
- Co pan mówi? - zdumiał się Blacha. - Kim pan jest, jeśli wolno zapytać?
Nie od razu odpowiedziałem. Najpierw zlustrowałem postać Zdenka Blachy. I
doszedłem do wniosku, że temu chłopakowi, który należał chyba do praskich chuliganów,
zaimponować może nie jakiś tam muzealnik (nie miał przecież szacunku do obiektu
muzealnego, włamując się do pracowni alchemicznej), ale zachwycają go raczej różne
sławne rzezimieszki.
- Może jestem gangsterem, chłopcze, ale tobie nic do tego - powiedziałem niedbale.
Aby okazać mu zupełne lekceważenie, wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i nie
częstując go zapaliłem.
- Obejrzyj sobie mój wozik - zaproponowałem. - A potem pogadamy.
Podniosłem maskę wehikułu i paląc papierosa zasiadłem na zbutwiałym pieńku przy
drodze. Prot przykucnął obok mnie i tylko powarkiwał, gdy Zdenek Blacha gapił się na
silnik wehikułu, a później na tablicę rozdzielczą wewnątrz wozu.
Wiedziałem, że dwanaście cylindrów wielkich jak gary, zrobi na nim wrażenie. Zegary
na tablicy rozdzielczej przypominały kabinę odrzutowca. Jeden służy do wskazywania
szybkości, drugi wskazuje szybkość w węzłach, gdy wehikuł pływa po wodzie, inny zegar
informuje o obrotach silnika. W ogóle, dużo mam w wehikule przeróżnych urządzeń,
które mogą zaimponować nawet znawcy samochodów.
- Panie szanowny - zawołał w końcu Zdenek Blacha - to chyba czołg albo samolot!
Machnąłem ręką.
- Nie lata - powiedziałem - ale pływa po wodzie. Owszem, niezły wozik.
- PÅ‚ywa?
- A tak. Z tyłu jest śruba - rzuciłem obojętnie, zaciągając się dymem papierosa.
Zdenkowi na krótką chwilę aż mowę odjęło. Obejrzał śmigło śruby, a potem długą
chwilę stał patrząc na mnie w milczeniu.
- Panie szanowny, gdzie się jeździ takimi wozami? - wyszeptał.
- W Patagonii to zwykła rzecz. Wszyscy mamy takie.
- Niech pan nie żartuje. Kim pan jest?
Starannie zgasiłem papierosa.
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, chłopie - rzekłem protekcjonalnie. - Ty o mnie nic nie
wiesz, za to ja bardzo dużo wiem o tobie. A to, co wiem, mówi mi, że wpakowałeś się w
bardzo złą sprawę.
- Jaką sprawę? Ja pana nic nie rozumiem... - przestraszył się.
- Słuchaj no, bratku - rzekłem. - Nie jestem z milicji. Możesz ze mną mówić szczerze,
za kratki cię nie wpakuję. Nic mnie nie obchodzi blaszka, po którą włamałeś się na Złotą
UliczkÄ™.
- Pan o tym wie? - zdumiał się.
- Wiem wszystko, chłopie. Interesuje mnie co innego. Ta ikona, którą sprzedałeś.
Wyjaśnić ci muszę, że w pewnym kraju kilku takich facetów jak ja obrabowało pewne
muzeum i zabrało trochę starych obrazów. Tak się złożyło, że ktoś nam te obrazy świsnął i
prysnął z nimi do innego kraju. I ot, tu w Pradze, trafiliśmy na ślad naszych obrazów.
Okazuje się, że facet, który nam świsnął obrazy, nazywa się Zdenek Blacha.
- Co pan mówi? Przecież ja nigdy nie wyjeżdżałem z Czechosłowacji. Nigdy też nie
byłem w Polsce. Pan jest z Polski, prawda? Poznaję to po rejestracji samochodu.
Znowu wzruszyłem ramionami.
53
- Numery rejestracyjne zmieniam jak rękawiczki. Nieważne, skąd jestem, chłopie.
Ważne jest, że mam nareszcie faceta, który nam świsnął obrazy. Ikonę sprzedałeś, trudno.
Ale gdzie jest reszta obrazów? Od razu na wstępie zaznaczam, że należę do ludzi
łagodnych, lecz moi koledzy po fachu, jak na przykład Czarna Rączka, lubią... mokrą
robotę. I jeśli nie powiesz mi prawdy, za życie twoje nie ręczę.
Chłopak był naprawdę przerażony. Oto znajdował się w lesie sam na sam z dziwnym
człowiekiem. Uciec nie mógł, bo pilnował go wielki pies. Dziwny człowiek nie krzyczał
na niego, a zachowywał się niedbale, lekceważąco, co znaczyło, że chyba rozporządza nie
lada jaką bronią. Nie groził milicją, co znaczyło, że jest z przestępczego światka. Ani
chybi gangster, jak z amerykańskich filmów, a Zdenek Blacha chyba bardzo lubił takie
filmy.
- Ja wam obrazów nie ukradłem... Zrobił to... Robert - wydusił z siebie.
- Robert? To przecież imię. A jak brzmi nazwisko tego faceta?
- Nie znam jego nazwiska. Kazał się nazywać Robert. Tyle o nim wiem, co i o panu.
- To jakaś nowa piosenka? - udałem zdumienie. - Proszę bardzo, zaśpiewaj mi ją. Ja
|