– Myślałem, że takie imprezy są tylko dla żółtodziobów, którzy jeszcze nic nie widzieli. – Pomyślałem sobie, że dzisiaj będę obowiązkowym mentorem. – Wzruszył ramionami. – Poza tym ten akurat pokaz będzie naprawdę wart obejrzenia, nawet jeśli oglądać przyjdzie tylko twarze widzów. Na blacie jednego z masywnych warsztatów stał solidny cylinder wysokości jakichś czterech stóp i szerokości dwóch. Krawędzie miał gładko złączone, nie wystawały żadne spoiny spawów, a opalizująca metaliczna powierzchnia była matowa – podejrzewałem, że nie jest to zwykła stal. Wędrowałem spojrzeniem po pomieszczeniu, póki w pewnym momencie niespodzianie nie natknęło się na Felę – stała w tłumie, wraz z resztą czekając na początek pokazu. – Nie wiedziałem, że Fela tu pracuje – powiedziałem do Maneta. Pokiwał głową. – Jasne, że tak. Już jakieś dwa semestry. – Dziwne, że jej nigdy nie spotkałem. – Zamyśliłem się, przyglądając się, jak rozmawia z inną kobietą. – Mnie też to dziwi – zauważył Manet, śmiejąc się cicho, porozumiewawczo. – Ale nie bywa tu zbyt często. Zajmuje się rzeźbą, a pracuje w wypalonej glinie i szkle. Do nas przychodzi, bo mamy odpowiednie narzędzia. Sygaldria jej nie interesuje. Dzwon na zewnętrznej wieży wybił godzinę. Kilvin rozejrzał się dookoła, zerkając na każdego z zebranych. Ani przez moment nie wątpiłem, że doskonale wie, kogo brakuje. – Co najmniej przez kilka cykli będziemy mieli to w warsztacie – oznajmił zwyczajnie, gestem wskazując stojący obok pojemnik. – Prawie dziesięć galonów płynnej lotnej substancji: Regim Ignaul Neratum. – Tylko on tak go nazywa – cicho rzekł Manet. – Dla nas to jest koścismoła. – Koścismoła? Pokiwał głową. – Jest żrąca. Jeżeli wylejesz sobie kroplę na rękę, w dziesięć sekund przeżre ciało aż do kości. Podczas gdy wszyscy się przyglądali, Kilvin włożył grube rękawice i do szklanej fiolki odlał z pojemnika uncję ciemnego płynu. – Należy pamiętać, żeby ochłodzić wcześniej fiolkę, ponieważ substancja paruje w temperaturze pokojowej. – Szybko zakorkował buteleczkę i podniósł do góry, żeby wszyscy mogli zobaczyć. – Potrzebny jest też doszlifowany korek, ponieważ płyn jest nadzwyczaj lotny. A jako gaz cechuje się napięciem powierzchniowym i lepkością jak rtęć. Jest cięższy od powietrza i nie ulega konwekcji. Wewnętrzna lepkość daje mu spoistość. Bez dalszych wstępów Kilvin cisnął fiolkę do najbliższego kotła ogniowego. Rozległ się ostry, czysty odgłos pękającego szkła. Z wysokości, na jakiej się znajdowałem, widziałem, że kocioł ogniowy musiał być specjalnie wyczyszczony na tę okazję. Poza tym był całkiem pusty – tylko płytka, okrągła dziura w litym kamieniu. – Szkoda, że mistrz nie ma w sobie więcej ze zgrywusa – cicho szepnął mi na ucho Manet. – Elxa Dal zrobiłby to znacznie lepiej. Ciemny płyn tymczasem głośno syczał i bulgotał, ogrzewając się od kamienia kotła ogniowego; wkrótce zaczął wrzeć. Z wysokości widziałem, jak gęsty, oleisty dym powoli wypełnia dno kotła. W ogóle nie zachowywał się jak zwykły dym czy opary mgły. Nie mieszał się konwekcyjnie z powietrzem. Gromadził się kałużą, skupiony niczym maleńka, ciemna chmurka. Manet klepnął mnie w ramię. Spojrzałem na niego w samą porę, żeby uniknąć oślepienia rozbłyskiem, gdy w chmurze nastąpił samozapłon. Zewsząd docierały zaniepokojone okrzyki – domyśliłem się, że większość dała się przyłapać. Manet wyszczerzył się do mnie i mrugnął porozumiewawczo. – Dzięki – powiedziałem i odwróciłem się, by dalej obserwować. Po powierzchni oparów tańczyły zębate płomienie w barwach sodowej czerwieni. Dzięki temu, że dodatkowo ogrzewały parującą substancję, ta kipiała jeszcze szybciej, póki wreszcie płomienie nie zaczęły lizać znajdujących się na wysokości pasa mężczyzny brzegów kotła ogniowego. Nawet w miejscu, gdzie się znajdowałem, czyli wysoko na pomoście, czułem na twarzy ciepły podmuch. – A jak, do diabła, to nazwiesz? – zapytałem cicho. – Ognimgła? – Można i tak – odparł. – Kilvin prawdopodobnie powiedziałby: samozapłon wywołany kontaktem z powietrzem. Jednak niemalże natychmiast ogień zgasł, zostawiając w pomieszczeniu kwaśny zapach rozgrzanego kamienia. – Oprócz właściwości korozyjnych – ciągnął Kilvin – w stanie gazowym substancja jest łatwopalna. Kiedy ogrzeje się dostatecznie, zapala się od kontaktu z powietrzem. Wytwarzane w trakcie tego procesu ciepło wywołuje kaskadową reakcję egzotermiczną. – Tworząc wodospad wielkiego, przeklętego ognia – mruknął pod nosem Manet. – Jesteś lepszy niż chór w tragedii – cicho zwróciłem mu uwagę, próbując utrzymać kamienną twarz. – Pojemnik jest tak skonstruowany – Kilvin wskazał ręką – że utrzymuje czynnik w niskiej temperaturze i pod ciśnieniem. Proszę, uważajcie, póki będzie w warsztacie. Nie zbliżajcie się do pojemnika z żadnym silnym źródłem ciepła. – Wypowiedziawszy te słowa, Kilvin odwrócił się i poszedł do swego gabinetu. – To wszystko? – zapytałem. Manet wzruszył ramionami.
|