W Kalifornii wszyscy jeździli samochodami. - Może mi opowiesz o tym obozie, Richard? - To jedyne, o czym ojciec zabronił mi tobie mówić. Razem z rodzicami wiedzieliście, że czasami wyjeżdżamy na wakacje do północnej Kalifornii. Mówił, że to w porządku, ale miałem nie mówić ci o pociągu ani o Camp Readiness. Powiedział, że jeśli ci wypaplam, to się wścieknie, bo to tajemnica. - Richard urwał na chwilę. - Powiedział, że jeśli się wygadam, to nigdy więcej mnie tu nie zabierze. Myślałem, iż to dlatego, że nasi ojcowie powinni być we wszystkim wspólnikami. Teraz wiem, że chodziło o coś więcej. Linia tramwajowa splajtowała przez samochody i autostrady. - Urwał z namysłem. - Jedno zwróciło moją uwagę w miejscu, do którego mnie zabrałeś, Jack. Chociaż to niesamowite, nie śmierdziało tam węglowodorami. Mógłbym dostać świra na tym punkcie. - Jack ponownie pokiwał w milczeniu głową. - Spółka tramwajowa sprzedała w końcu całą linię - razem z klauzulą o zasiedzeniu i całą resztą - firmie zajmującej się zabudową terenów. Ta z kolei miała nadzieję, że ludzie zaczną osiedlać się w głębi lądu. Tyle że się nie doczekali. - A potem kupił ją twój ojciec. - Tak. Chyba tak, naprawdę nie wiem. Nigdy nie mówił zbyt dużo o kupnie linii... ani o tym, jak zastąpił tory tramwajowe kolejowymi. - Kosztowało to na pewno mnóstwo pracy, pomyślał Jack. Przypomniały mu się odkrywki z rudą i pozornie niewyczerpane zasoby niewolników Morgana z Orris. - Wiem, że je zastąpił, ale tylko dlatego, że dostałem książkę o kolei i dowiedziałem się, że jest różnica w rozstawie osi. Tramwaje jeżdżą po torach rozmiaru dziesięć, a to jest szesnastka. - Jack przykląkł. Istotnie dojrzał bardzo słaby, podwójny zarys pomiędzy szynami - ślady po dawnych torach kolejowych. - Miał mały, czerwony pociąg - powiedział z rozmarzeniem Richard. - Tylko lokomotywę i dwa wagony. Jeździł na oleju dieslowskim. Ojciec śmiał się z tego i mówił, że jedyną rzeczą odróżniającą chłopców od mężczyzn jest cena ich zabawek. Na wzgórzu nad Point Venuti znajdowała się stara zajezdnia tramwajowa. Zajeżdżaliśmy tam wynajętym samochodem i wchodziliśmy do środka. Przypominam sobie, jak pachniała stacja - staro, ale miło... tak jakby była pełna blasku słońca. A pociąg tam stał. A mój tata... mówił: “Wszyscy pasażerowie do Camp Readiness proszeni są o wsiadanie. Richard! Masz bilet?”. Była lemoniada... albo herbata z lodem... a my wsiadaliśmy do kabiny... czasami zostawialiśmy z tyłu rzeczy... zapasy... ale wsiadaliśmy z przodu... i... i... - Richard przełknął i otarł dłonią oczy. - I bardzo dobrze się bawiliśmy. - Tylko on i ja. Było naprawdę klawo. - Rozejrzał się z oczami lśniącymi od nieprzelanych łez. - W Camp Readiness umieszczono obrotnicę do zawracania pociągu - powiedział. - W tamtych czasach. Dawnych czasach. Chłopiec wydał straszliwy, zduszony szloch. - Richard... Jack spróbował go dotknąć. Richard strząsnął jego rękę i cofnął się, ocierając łzy z policzków grzbietami dłoni. - Nie byłem wtedy tak dorosły - kontynuował z uśmiechem. - Nic wtedy nie było takie dorosłe, prawda, Jack? - Owszem - zgodził się Jack i nagle sam się rozpłakał. Och, Richard. Mój drogi. - Nie było - powtórzył Richard z uśmiechem, rozglądając się po napierających na tory zaroślach i ocierając łzy brudnymi grzbietami dłoni. - Nic wtedy nie było takie dorosłe. W dawnych czasach, kiedy byliśmy po prostu dziećmi. Wtedy, kiedy żyliśmy w Kalifornii i nikt nie mieszkał gdzie indziej. - Popatrzył na Jacka i spróbował się uśmiechnąć. - Pomóż mi, Jack - powiedział. - Czuję się, jakby noga uwięzła mi w jakiejś dur-durnej puł-łapce i... i... Richard osunął się na kolana i włosy mu opadły na zmęczoną twarz, Jack ukląkł obok niego, a ja nie jestem w stanie powiedzieć wam nic więcej - jedynie to, że pocieszali się najlepiej, jak potrafili, a to, jak pewnie wiecie z własnego gorzkiego doświadczenia, nigdy nie wystarcza. 8 - Siatka była wtedy nowa - odezwał się Richard, gdy jako tako wrócił do równowagi. Uszli nieco dalej. Lelek zaśpiewał na wysokim, krzepkim dębie. Woń soli w powietrzu stała się jeszcze silniejsza. - Pamiętam to. I znak - CAMP READINESS na nim napisano. Był tam tor przeszkód, liny do wspinaczki i inne liny, na których się przeskakiwało nad wielkimi kałużami. Przypominało to nieco obozy piechoty morskiej z filmów o drugiej wojnie światowej. Goście, którzy posługiwali się tym sprzętem, wcale jednak nie wyglądali jak marines. Byli tłuści i wszyscy ubierali się tak samo - w szare dresy z niewielkim napisem: CAMP READINESS na piersiach i czerwonymi lamówkami na bokach nogawic. Wszyscy wyglądali, jakby lada chwila mieli dostać zawału serca czy udaru, a może jednego i drugiego naraz. Czasami tu nocowaliśmy. Parę razy zostaliśmy na cały weekend. Nie w tym blaszaku - to były baraki dla gości, którzy płacili za to, żeby nabrać kondycji. - Jeśli o to właśnie im chodziło. - No, zgadza się. O to właśnie im chodziło. Tak czy inaczej, nocowaliśmy w wielkim namiocie na pryczach. Czacha dymiła. - Richard znów uśmiechnął się z rozrzewnieniem. - Masz rację, Jack, nie wszyscy klienci, którzy się tu przewijali, wyglądali jak biznesmeni, starający się zdobyć kondycję. Inni... - Co z tymi innymi? - zapytał cicho Jack.
|