Zaleciłaś mi, aby ci się spowiadać z moich radości i utrapień...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Wejrzyj na mnie, broń mnie od zasadzek nieprzyjaciół widzialnych i niewidzialnych, wspomagaj mnie we wszystkich moich potrzebach, pocieszaj w cierpieniach mego...
»
- Znajdź sześciu mężczyzn, którzy umieją obchodzić się z bronią i którzy gotowi byliby podjąć się ochrony moich najbliższych, Najlepiej byłych...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Autostopem co kilka lat przenosiło swą siedzibę, a więc i budynek centrali, na inną planetę, gdzie natychmiast wybuchała radość i próżna euforia...
»
Obiecałem wspiąć się na wyżyny moich zdolności dyplomatycznych...
»
Mary Margaret spojrzała w jego stronę i z okrzykiem radości podbiegła, by rzucić mu się na szyję...
»
kadego, w kadych praktycznie warunkach i okolicznociach, mona jewic zaleci do powszechnego stosowania...
»
Nosicieli fenyloketonurii można zidentyfikować dzięki testom bioche­micznym i mogą oni skorzystać z poradnictwa genetycznego (Stern, 1981)...
»
Nie wiem, czemu się spodziewałem, że Dahaun pojedzie ze mną, toteż zaskoczyło mnie to, iż nie wyraziła takiej chęci...
»
się Bogu do ziemi, a potem wrócił do Jerozolimy i, złożywszy wielkie ofiary przed Przybytkiem, podejmował wszystkich Judejczyków biesiadą...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nie ma już dla mnie rado­ści z dala od ciebie; co do utrapień, koję je powtarzając sobie, że zajmuję stanowisko, na które ty mnie posłałaś z woli Boga. Ale naj­
większa przykrość to to, że nikt ze mną nie mówi o tobie i ja nie mogę o tym mówić z ni­kim. Pokojówki moje, a raczej mej ciotki (bo bardziej jej są oddane niż mnie), odpowiadają, kiedy staram się sprowadzić rozmowę na przed­mioty, które mi są tak drogie: „Niech jaśnie panienka pamięta, że jest Francuzką i że po­winna zapomnieć o kraju dzikich.” Ach, raczej zapomniałabym samej siebie, niżbym miała za­pomnieć miejsca, gdzie się urodziłam i gdzie ty żyjeszl Ten kraj raczej jest dla mnie kra­jem dzikich; żyję w nim bowiem samotna nie mając nikogo, z kim bym się mogła podzielić miłością, jaką zachowa dla ciebie aż do grobu, najmilsza, najukochańsza mamusiu, twoja po­słuszna i przywiązana córka
Wirginia de La Tour
Polecam twej dobroci Marię i Dominga, któ­rzy tyloma staraniami otoczyli me dzieciństwo; popieść też za mnie Wiernego, który odnalazł mnie w lesie.
Paweł był bardzo zdziwiony, że Wirginia nie rzekła nic o nim, ona, która w swoich wspo­minkach nie przepomniała domowego psa; nie wiedział, że choćby list kobiety był najdłuższy, zawsze swą najdroższą myśl pomieści ona na samym końcu.
W dopisku Wirginia polecała osobliwie Paw­łowi dwa rodzaje nasion: fiołki i skabiozy. Przesyłała mu nieco wskazówek co do natury tych roślin i miejsc najwłaściwszych dla ich zasiania. „Fiołek — pisała — wydaje mały
kwiatek ciemnofioletowego koloru, lubi kryć się pod krzewami, ale jego uroczy zapach zdra­dzi go rychło." Polecała Pawłowi, aby je po­siał nad źródełkiem, u stóp kokosu. „Skabio- za — dodawała — rodzi ładny kwiatek, blado- niebieski, z czarnym biało nakrapianym dnem. Można by myśleć, że jest w żałobie. Z tej przy­czyny nazywają ją też kwiatem wdowim. Lubi rosnąć na miejscach stromych i smaganych przez wiatry." Prosiła go, aby posiał te kwiaty na skale, gdzie rozmawiali z sobą ostatniej no­cy, i aby przez miłość dla niej nazwał tę skałę Skałą Pożegnania.
Włożyła te nasiona do woreczka uszytego z bardzo prostej materii, ale woreczek ów wy­dał się Pawłowi bez ceny, skoro ujrzał na nim splecione litery P i W, wyszyte włosami, w których po ich piękności poznał włosy Wir­ginii.
List serdecznej i cnotliwej panienki wycisnął z oczu łzy całej rodzinie. Matka odpisała imie­niem całej gromadki, aby została lub wróciła, wedle woli, upewniając, iż od chwili jej wy­jazdu wszyscy stracili najlepszą cząstkę swego szczęścia i że co się jej zwłaszcza tyczy, jest niepocieszona.
Paweł napisał bardzo długi list, w którym upewniał, że uczyni ogród godnym jej i że połączy w nim rośliny Europy i Afryki, jak ona splotła imiona ich obojga w swym dziele. Przesyłał Wirginii owoce kokosu znad jej źródła, zupełnie już dojrzałe. Nie dołącza (do­dawał) żadnego z tutejszych nasion, iżby prag­nienie ujrzenia ich owoców skłoniło ją do
rychłego powrotu. Błagał, by się poddała co rychlej gorącym życzeniom całej rodziny, a je­go w szczególności, gdyż niepodobna mu ko­sztować żadnej radości z dala od niej.
Paweł zasiał z największą starannością euro­pejskie ziarna, zwłaszcza fiołki i skabiozy. Kwiaty owe zdawały się mieć podobieństwo z charakterem i losem Wirginii, która mu je tak szczególnie poleciła. Ale czy to zwietrzały w ciągu drogi, czy może raczej klimat nie był odpowiedni, wykiełkowało ich tylko niewiele, a i te nie rozwinęły się pełno.
Tymczasem zawiść, która skwapliwie uprze­dza nawet szczęście ludzi, zwłaszcza w kolo­niach francuskich, stała się na wyspie źródłem pogłosek wielce bolesnych dla Pawła. Majtko­wie, którzy przynieśli list, upewniali, że Wir­ginia niebawem wychodzi za mąż. Wymieniali magnata, który ma ją zaślubić: niektórzy mó­wili nawet, że rzecz już się stała i że byli jej świadkami. Zrazu Paweł lekceważył wia­domości przyniesione przez handlowy statek, który często rozpuszcza fałszywe nowiny w miejscach, kędy przejeżdża. Ale ponieważ wielu mieszkańców przez obłudną litość śpieszyło mu wyrażać współczucie z powodu tego wydarze­nia, zaczął dawać niejaką wiarę tym plotkom. Zresztą w wielu romansach, które czytał, wi­dział, iż zdradę uważa się za żart; że zaś wie­dział, iż książki te zawierają dość wierny obraz obyczajów Europy, lękał się, by córka pani de La Tour nie zepsuła się w tym kraju i nie zapomniała dawnych ślubów. Wiedza, jakiej nabył, już go czyniła nieszczęśliwym. Co zaś
\
dopełniło miary jego obaw, to, iż później, przez pół roku, wiele statków zawinęło z Europy, a żaden nie przyniósł wiadomości o Wirginii.
Nieszczęśliwy młodzian, wydany na pastwę wszystkich burz serca, zachodził często do mnie, aby przy pomocy mojej znajomości świata utwierdzić lub rozpraszać swe niepokoje.
Mieszkam, jak panu mówiłem, o półtorej mi­li stąd, nad rzeczką, która płynie wzdłuż Dłu­giej Góry. Tam pędzę życie sam, bez żony, dzieci i niewolników.
Po rzadkim szczęściu znalezienia dobranej to­warzyszki, najmniej nieszczęśliwym stanem jest niewątpliwie żyć samemu. Każdy człowiek, któ­ry dużo ucierpiał od ludzi, szuka samotności. Bardzo nawet godnym uwagi jest, że wszystkie ludy nieszczęśliwe przez swoje wierzenia, oby­czaje lub ustrój wydały liczne klasy obywateli zupełnie oddanych samotności i bezżeństwu. Do takich należeli Egipcjanie w dobie upadku, Grecy z epoki cesarstwa, takimi są, za naszych dni, Hindusi, Chińczycy, nowożytni Grecy, Wło­si i większość wschodnich i południowych lu­dów Europy. Samotność sprowadza częściowo człowieka do naturalnego szczęścia, oddalając odeń niedole społeczne. W naszych krajach rozszczepionych tyloma przesądami, dusza znaj­duje się w ciągłym niepokoju; bez przerwy to­czy sama w sobie tysiące burzliwych i sprzecz­nych mniemań, za pomocą których członkowie ambitnego i lichego społeczeństwa starają się ujarzmić jedni drugich. Ale w samotności du­sza odrzuca te obce omamy, które ją mącą,
i wraca do prostego poczucia samej siebie, na­

Powered by MyScript