– Tato!
Przez następne dziesięć minut nie było słychać nic poza śmiechem, płaczem i całusami. Mary
Margaret pierwsza przyszła do siebie i spytała stanowczo:
– Może teraz ktoÅ› mi wytÅ‚umaczy, co siÄ™ staÅ‚o?
– Martin i ja wróciliÅ›my do Harbour Head zbyt późno, aby wyruszyć przez zatokÄ™ – rzekÅ‚a matka. –
Byłoby szaleństwem płynąć w taki sztorm, choć prawie odchodziłam od zmysłów na samą myśl o was. I
tak dobrze, że nie znałam całej prawdy, bo tego już bym nie wytrzymała. Zostaliśmy na noc w mieście, a
co najważniejsze, rano zjawił się ojciec.
– PrzypÅ‚ynÄ™liÅ›my tej nocy – powiedziaÅ‚ kapitan Campbell. – ByÅ‚o ciemno, choć oko wykol, żadnego
światła, a właśnie zaczynał sypać śnieg. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy i martwiłem się okropnie, aż
nagle latarnia na Big Dipper, której tak długo i bezskutecznie wypatrywaliśmy, zabłysła nad horyzontem.
Wszystko się od razu wyjaśniło. Czy wiesz, Mary Margaret, że gdyby nie to światło, nigdy nie
przedostalibyśmy się przez rafę? Uratowałaś, córeczko, statek swojego ojca i życie wszystkich ludzi na
pokładzie.
20
– Och! – westchnęła Mary Margaret, a Å‚zy szczęścia zabÅ‚ysÅ‚y w jej oczach. – Jak dobrze, że już po
wszystkim! Mamusiu, musiałam przywiązać Nellie. Nie było wyjścia. Wuj George złamał nogę i jest
bardzo chory, i nie przygotowałam śniadania, i ogień już wygasł... Ale najważniejsze, że tatuś wrócił...
Jestem taka zmęczona....
Mary Margaret usiadła na chwilkę, chcąc zaraz wstać, by pomóc matce rozpalić ogień, ale skłoniła
tylko główkę i zanim zdążyła się zorientować, zasnęła wsparta o ramię ojca.
Przełożył Stanisław Sikorski
21
ZEMSTA ROBERTA TURNERA
Kiedy Robert Turner doszedł do owego zielonego, porośniętego paprociami trójkąta, gdzie droga
prowadząca ze stacji rozwidlała się, stanął niepewny, którą z odnóg wybrać. Lewa prowadziła do starej
siedziby Turnerów, w której spędził swoje chłopięce lata i gdzie ciągle jeszcze mieszkali jego krewni,
prawa natomiast wiodÅ‚a w stronÄ™ wybrzeża, do Cove – posiadÅ‚oÅ›ci Jamesonów.
Ponieważ zatrzymał się w Chiswick, aby obejrzeć tę majętność przed jej rychłą licytacją, zdecydował
ruszyć w stronÄ™ Cove, a potem brzegiem – drogÄ…, której, jak sÄ…dziÅ‚, nie zapomniaÅ‚ w ciÄ…gu czterdziestu
lat, przez stary zagajnik brzozowy należący do Aleca Martina – do domu kuzynostwa. ZastanawiaÅ‚ siÄ™
jedynie, czy brzozy ciągle tam jeszcze stoją i czy grunt ten nadal jest własnością Martina.
Miał akurat tyle czasu, aby dojść do gospodarstwa Turnerów w porze obiadowej. Potem jeszcze tylko
krótka wizyta u Toma – Tom, pomimo że rozpaczliwie nudny, byÅ‚ jego dobrym znajomym – i nocny
ekspres do Montrealu.
Odwrócił się i zdecydowanym krokiem człowieka czynu ruszył drogą do Cove.
Po chwili jednak nieświadomie zwolnił.
Jakże dobrze pamiętał ten stary trakt, mimo że upłynęło już czterdzieści lat, odkąd ostatni raz tędy
przechodził piętnastoletni chłopak wyruszający w świat.
Wszystkie te lata prawie nie zmieniły miejscowego krajobrazu. Chociaż zauważył pewne drobne
różnice: wzgórza, pola, drogi zdawały się teraz niższe, mniejsze i węższe od zapamiętanych z
dzieciństwa; pojawiły się nowe domy, a pas lasu ciągnący się za zabudowaniami przerzedził się
gdzieniegdzie. Reszta bez zmian. Z łatwością odnajdywał znajome miejsca. Dostrzegł wspaniały
wiśniowy sad Milligana obsypany śnieżnobiałym kwieciem; wydawało się, że drzewa posiadły tajemnicę
wiecznej mÅ‚odoÅ›ci – byÅ‚y bowiem tak samo ukwiecone jak wtedy, kiedy widziaÅ‚ je po raz ostatni. Cóż,
dla niego czas nie stał w miejscu tak jak dla tego wiśniowego sadu, zauważył ponuro. Wiosnę życia miał
już dawno za sobą.
Ludzie, których spotykał po drodze, patrzyli na niego z niejakim zdziwieniem, jako że obcy byli w
|