Nieoczekiwane rozstanie skojarzyło mi się z przecięciem liny, od której zależało czyjeś bezpieczeństwo. - A ty, ty nie pojedziesz ze mną? Dahaun dosiadła już swego wierzchowca. Teraz obrzuciła mnie długim, badawczym spojrzeniem. - Dlaczego? Nie znalazłem innej odpowiedzi poza szczerą prawdą. - Dlatego, że nie mogę cię tak opuścić... - Czy aż tak bardzo ciążą ci przyjęte zobowiązania? - Jeżeli dług wdzięczności za uratowanie życia, stanowi zobowiązanie, to tak. Ale to nie wszystko. Poza tym, gdybym nawet nie był twoim dłużnikiem, nadal szukałbym twojej drogi. - Nie możesz tego zrobić. Skinąłem głową. - Nie mogę tego zrobić, nie musisz mi o tym przypominać, pani. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań, wybór należy do ciebie. Dahaun bawiła się jednym z tak długich warkoczy, że muskały one zielononiebieskie kamienie zdobiące jej pas. - Dobrze powiedziane. - Najwyraźniej coś ją rozbawiło i nie byłem całkiem pewny, czy chciałbym teraz usłyszeć jej śmiech. - Poza tym doszłam do wniosku, że zobaczywszy jednego przybysza z Estcarpu; chciałabym ujrzeć ich więcej - twoją siostrę, która mogła wywołać niebezpieczne dla wszystkich zamieszanie. Wybieram więc twoją drogę... tym razem. Ho! - Zawołała, a jej wierzchowiec ruszył z miejsca wielkim skokiem. Wdrapałem się na Shabrę, próbując utrzymać się na jego grzbiecie, kiedy mknął, by dołączyć do swej towarzyszki. Słońce przebiło się przez chmury i gdy jego promienie oświetliły Dahaun, włosy jej nie były już ciemne. Niesforne pasma powiewające za nią na wietrze przybrały tę samą bladozłotą barwę, co jej pas i bransolety, Dahaun wybuchła płomieniem światła i życia. ROZDZIAŁ XII Raptem spostrzegłem jakieś stworzenie mknące niezgrabnymi skokami w kierunku przeciwnym do naszego. Czasami kulejąc biegło ono na trzech łapach, przednią podkurczywszy, to znów zgięte wpół, potykając się, kuśtykało na dwóch. Dahaun zatrzymała swego wierzchowca i czekała, aż to stworzenie się do niej zbliży. Podniosło ono wąską głowę i warknęło szczerząc kły. W kącikach jego czarnych warg bielały płaty piany, które pokrywały również cętkowaną sierść na jego karku i barkach, przednia zaś łapa, którą istota ta trzymała w górze, kończyła się czerwoną plamą poszarpanego ciała. To coś warknęło i stąpając na sztywnych nogach starało się ominąć Dahaun w pewnej odległości. Kiedy do niej podjechałem, włosy mi się zjeżyły u podstawy czaszki, gdyż nie było to zwierzę, lecz niesamowita mieszanka dwóch gatunków - człowieka i wilka. - Zgodnie z paktem. - Wypowiedziane przez owo stworzenie słowa przypominały mi na poły kaszlnięcie, na poły warknięcie. Wykonało ono lekki ruch zranioną łapą-ręką. - Zgodnie z paktem - przyznała Dahaun. - To dziwne, że ty, Fikkoldzie, szukasz tego, co się tam znajduje. Czyżby sprawy przybrały taki zły obrót, że Ciemności muszą szukać pomocy u Światła? Wilkołak znów warknął, a jego oczy zabłysły gniewnie. Stanowiły one żółtoczerwone jamy zła, przeciw któremu wzdryga się zdrowe ludzkie ciało i dusza. - Przyjdzie taki czas - prychnął. - Tak, przyjdzie czas, Fikkoldzie, kiedy poddamy próbie Moce nie w małych potyczkach, lecz w walnej bitwie. Ale wydaje się, że ty już wziąłeś udział w bitwie i że nie wyszło ci to na zdrowie. Żółtoczerwone ślepia uciekły od Dahaun, jakby nie mogły długo spoglądać na jej złocistą aureolę, i wpiły się we mnie. Fikkold warknął jeszcze głośniej i zgarbił się, jak gdyby chciał się na mnie rzucić. Sięgnąłem po brzeszczot, którego nie było u mego boku. Dahaun powiedziała ostro: - Powołałeś się na prawo, Fikkoldzie, czyżbyś teraz zamierzał je złamać? Wilkołak odprężył się, wysuwając czerwony jęzor z paszczy.
|