Nie wiem, czemu się spodziewałem, że Dahaun pojedzie ze mną, toteż zaskoczyło mnie to, iż nie wyraziła takiej chęci...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Pewnie zechce pan zobaczyć zwłoki?— Ależ nie! Zwłoki mnie nie interesują...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
88 — E! — powiada on do mnie ze słodkawą miną...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiała się w ten sposób, że w...
»
— Posłano mnie tutaj, żebym dowiedział się, czego potrzebujecie — zwrócił się do najstarszej kobiety...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
musi dostawać palpitacji dlatego, że odwiozła mnie policja, zacząłem szukać w sieci tego słowa, które powiedział Payne, nim umarł...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nieoczekiwane rozstanie skojarzyło mi się z przecię­ciem liny, od której zależało czyjeś bezpieczeństwo.
- A ty, ty nie pojedziesz ze mną?
Dahaun dosiadła już swego wierzchowca. Teraz obrzuciła mnie długim, badawczym spojrzeniem.
- Dlaczego?
Nie znalazłem innej odpowiedzi poza szczerą prawdą. - Dlatego, że nie mogę cię tak opuścić...
- Czy aż tak bardzo ciążą ci przyjęte zobowiązania?
- Jeżeli dług wdzięczności za uratowanie życia, stanowi zobowiązanie, to tak. Ale to nie wszystko. Poza tym, gdybym nawet nie był twoim dłużnikiem, nadal szukałbym twojej drogi.
- Nie możesz tego zrobić.
Skinąłem głową. - Nie mogę tego zrobić, nie musisz mi o tym przypominać, pani. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań, wybór należy do ciebie.
Dahaun bawiła się jednym z tak długich warkoczy, że muskały one zielononiebieskie kamienie zdobiące jej pas.
- Dobrze powiedziane. - Najwyraźniej coś ją roz­bawiło i nie byłem całkiem pewny, czy chciałbym teraz usłyszeć jej śmiech. - Poza tym doszłam do wniosku, że zobaczywszy jednego przybysza z Estcarpu; chciałabym ujrzeć ich więcej - twoją siostrę, która mogła wywołać niebezpieczne dla wszystkich zamieszanie. Wybieram więc twoją drogę... tym razem. Ho! - Zawołała, a jej wierz­chowiec ruszył z miejsca wielkim skokiem.
Wdrapałem się na Shabrę, próbując utrzymać się na jego grzbiecie, kiedy mknął, by dołączyć do swej towarzyszki. Słońce przebiło się przez chmury i gdy jego promienie oświetliły Dahaun, włosy jej nie były już ciemne. Niesforne pasma powiewające za nią na wietrze przybrały tę samą bladozłotą barwę, co jej pas i bransolety, Dahaun wybuchła płomieniem światła i życia.
 
ROZDZIAŁ XII
 
Raptem spostrzegłem jakieś stworzenie mknące niezgrab­nymi skokami w kierunku przeciwnym do naszego. Czasami kulejąc biegło ono na trzech łapach, przednią podkurczyw­szy, to znów zgięte wpół, potykając się, kuśtykało na dwóch. Dahaun zatrzymała swego wierzchowca i czekała, aż to stworzenie się do niej zbliży. Podniosło ono wąską głowę i warknęło szczerząc kły. W kącikach jego czarnych warg bielały płaty piany, które pokrywały również cętkowaną sierść na jego karku i barkach, przednia zaś łapa, którą istota ta trzymała w górze, kończyła się czerwoną plamą poszarpanego ciała.
To coś warknęło i stąpając na sztywnych nogach starało się ominąć Dahaun w pewnej odległości. Kiedy do niej podjechałem, włosy mi się zjeżyły u podstawy czaszki, gdyż nie było to zwierzę, lecz niesamowita mieszanka dwóch gatunków - człowieka i wilka.
- Zgodnie z paktem. - Wypowiedziane przez owo stworzenie słowa przypominały mi na poły kaszlnięcie, na poły warknięcie. Wykonało ono lekki ruch zranioną łapą-ręką.
- Zgodnie z paktem - przyznała Dahaun. - To dziwne, że ty, Fikkoldzie, szukasz tego, co się tam znajduje. Czyżby sprawy przybrały taki zły obrót, że Ciemności muszą szukać pomocy u Światła?
Wilkołak znów warknął, a jego oczy zabłysły gniewnie. Stanowiły one żółtoczerwone jamy zła, przeciw któremu wzdryga się zdrowe ludzkie ciało i dusza.
- Przyjdzie taki czas - prychnął.
- Tak, przyjdzie czas, Fikkoldzie, kiedy poddamy próbie Moce nie w małych potyczkach, lecz w walnej bitwie. Ale wydaje się, że ty już wziąłeś udział w bitwie i że nie wyszło ci to na zdrowie.
Żółtoczerwone ślepia uciekły od Dahaun, jakby nie mogły długo spoglądać na jej złocistą aureolę, i wpiły się we mnie. Fikkold warknął jeszcze głośniej i zgarbił się, jak gdyby chciał się na mnie rzucić. Sięgnąłem po brzeszczot, którego nie było u mego boku.
Dahaun powiedziała ostro:
- Powołałeś się na prawo, Fikkoldzie, czyżbyś teraz zamierzał je złamać?
Wilkołak odprężył się, wysuwając czerwony jęzor z pa­szczy.

Powered by MyScript