Zaledwie Luis zajął tę naturalną warownię, gdy kilkunastu dzikich, uzbrojonych w łuki, maczugi i dzidy, stanęło rzędem o paręset kroków...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Psychoterapia grupowa ma szereg zalet, ktrych nie ma terapia indywidualna: l) pacjent znajduje si itu w naturalnej sytuacji spoecznej, w ktrej dowiaduje si, e jego...
»
wypędzeni ze swojego alegorycznego raju wolnego od zła – inaczej mówiąc, stracili naturalny, pełny kontakt ze swoimi Wyższymi Ja...
»
Całe nieporozumienie polega na tym, że przyzwyczailiśmy się kojarzyć bogactwo z pieniędzmi, czasem z majątkiem, a z Naturą czy Bogiem, to już prawie wcale nie...
»
Naturalne więc wydaje się pytanie, co stało się z uśpionymi kontami z czasów holokaustu w amerykańskich bankach...
»
PROSZÊ O RÊKÊ ARYSTOTELES powiedzia³, ¿e „rêka ludzka jest najdoskonalszym narzêdziem, jakim natura obdarzy³a cz³owieka”...
»
jednokomrkowych (lub zoonych zaledwie z paru komrek) glonw, niektre pierwotniaki wydzielaj na zewntrzusztywniajce struktury, tworzce skorupki...
»
Wsppraca z naturalnymi systemami wsparcia...
»
Ogarnęło mnie nagłe uczucie dezorientacji, trwające zaledwie ułamek sekundy...
»
Poskromicielka dzikich zwyczajów plemienia, Która czyni człowieka człowiekowi bratem I koczownicze namioty zamienia W nieruchome, spokojne chaty...
»
już nie zazdrość i irytacja, a prawdziwa nienawiść do jego kroków, sztucznego śmiechu i głosu zawładnęła Olgą Michajłowną...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Młodzieniec samą tylko tarczą mógł się zastawiać od pocisków nieprzyjaciół; ale wiedział, że ich strzały, choć rażą z bliska i w nagie wymierzone ciało, w oddaleniu mało są szkodliwe. Nie korzystał więc z bezpiecznego schronienia za skałami, występując w otwarte miejsce, gdzie swobodniej mógł się poruszać.
Szczęściem dla mężnego obrońcy sam Kaonabo, ścigając za kobietami, w których gronie spodziewał się Ozemy, nie był wtedy obecny; zapalczywa bowiem odwaga groźnego naczelnika Karaibów byłaby może od razu zakończyła walkę na korzyść przewagi liczebnej. Bez niego napastnicy nie śmieli stanowczo nacierać, ograniczając się tymczasowo do wypuszczenia pojedynczych strzał, które Luis odbijał końcem swego miecza. Pogardliwe to przyjęcie ich zaczepki dziki okrzyk wzbudziło w szeregu nieprzyjaciół.
Powtórny napad bardziej był gwałtowny. Ośmiu Indian, opatrzonych w łuki, napięło jednocześnie cięciwy, a choć pociski o nadstawioną odbiły się tarczę, oblężeniec jednak otrzymał kilka stłuczeń. Już dzicy nowe nakładali strzały, gdy młoda dziewica opuściła kryjówkę i z założonymi na krzyż rękoma stanęła przed Luisem.
— Ozema! Ozema! zawołali oblegający.
Na próżno Luis zaklinał księżniczkę, aby się usunęła; żadna namowa skłonić jej nie mogła do opuszczenia drogiego sercu swemu obrońcy. Nie chcąc narazić jej życia, Luis rad nierad musiał z nią razem schronić się w bezpieczne miejsce.
Zaraz potem w gromadzie napastników zjawił się wojownik dzikiego wejrzenia, któremu hałaśliwie opowiadać zaczęto dotychczasowe wypadki.
- Kaonabo? zapytał Luis Ozemy.
Dziewczyna czule spojrzała na młodzieńca i potrząsnęła głową.
- Nie! nie! odrzekła z żywością; Kaonabo, nie! nie!
Luis zrozumiał, że pierwsza część odpowiedzi znaczyła, iż przybysz nie jest Kaonabo, a druga wyrażała wstręt jej osoby do naczelnika Karaibów.
Narada przeciwników wkrótce była ukończona, i sześciu z nich rzuciło się ku schronieniu oblężonych. Wtedy Luis wyszedł z kryjówki i stanął w obliczu nieprzyjaciela. Dwie dzidy uderzyły w jego tarczę, ale miecz młodziana błysnął w powietrzu, i ręka najbliższego wojownika razem z maczugą padła na ziemię.
Tak zręczne i niespodziewane cięcie przeraziło nacierających, którzy nie znali jeszcze w boju użycia żelaza, i szybka ta manipulacja wydała się im cudem.
W tej chwili okrzyk radości w gronie Indian zapowiedział przybycie posiłków, na których czele tym razem znajdował się sam Kaonabo. Doniesiono mu zaraz o wszystkim, i wojowniczy kacyk widocznie był zdziwiony czynami naszego bohatera. Po upływie kilku minut naczelnik kazał cofnąć się towarzyszom do pewnej odległości i złożywszy swoją broń, postąpił ku Luisowi z oznakami przyjaźni.
Dwaj przeciwnicy zbliżyli się do siebie z grzecznością i wzajemnym zaufaniem. Karaib zaczął przemowę, z której Luis zrozumiał tylko imię pięknej Indianki. Ozema wyszła także z ukrycia, a rubaszny wielbiciel zwrócił do niej swe słowa, namiętnie często przyciskając rękę do serca. Księżniczka odpowiedziała z pośpiechem osoby co z góry już powzięła postanowienie. Pod koniec, żywo zapłoniona, wskazała na Luisa i rzekła po hiszpańsku:
— Kaonabo, nie! nie!... Luis! Luis!
Z nieopisanym wyrazem groźnego oburzenia naczelnik Karaibów przyjął to oświadczenie na korzyść cudzoziemca. Gniewnie potrząsając rękę powrócił do swoich, i kazał natychmiast ponowić napaść.
Tym razem wypuszczono znów z daleka grad strzał, przed którymi Luis, troszcząc się o życie nie odstępującej go Ozemy, schronić się musiał za skałę. Dowódca poprzedni, któremu Kaonabo wymówił bezskuteczność pierwszego natarcia, chcąc zatrzeć tę zmazę, rzucił się z maczugą ku Luisowi. Pod gwałtownym jego uderzeniem ręka mniej silna byłaby się ugięła, ale bohater nasz, zaprawiony w tylu walkach, wytrzymał je i widząc, że wszystko zależy od stanowczego w tym razie zwycięstwa, jednym zawinięciem miecza głowę Karaiba odłączył od ciała.

Powered by MyScript