Rozumiem, że mam przekazać mu swoją pracę. Tan uniósł wzrok. - Li? Widzieliście się z Li Aidangiem? - Nie mówiliście, że prokurator miał zastępcę. - To nie ma znaczenia. Li nic nie umie, to tylko szczeniak. Jao sam wykonywał całą pracę. Li czyta książki. Chodzi na zebrania. Oficer polityczny. - Tan popchnął w jego stronę teczkę w czerwone pasy, znak Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. - Zabójca już od młodości był chuliganem kulturowym. W 1989 brał udział w zamieszkach w Lhasie. Słyszeliście o powstaniu z osiemdziesiątego dziewiątego? Oficjalnie do rozruchów, których pierwszym aktem było zajęcie przez mnichów świątyni Dżokang w Lhasie, nie doszło. Oficjalnie nikt nie miał pojęcia, jak wielu mnichów zginęło, gdy pałkarze otworzyli ogień z karabinów maszynowych. W kraju, w którym oddaje się zmarłych ptakom, łatwo stracić rachubę zgonów. - Kilka lat później mieliśmy tu incydent - ciągnął Tan. - Na placu targowym. - Słyszałem. Niektórzy mnisi zostali okaleczeni. Miejscowi nazwali to Buntem Kciuków. Tan zignorował go. Czy to prawda, pomyślał Shan, że to właśnie on zarządził amputację kciuków? - On też tam był. Większość z nich dostała trzy lata ciężkich robót. On dostał sześć, jako jeden z pięciu prowodyrów zamieszek. Jao prowadził jego sprawę. Piątka z Lhadrung, tak ich nazwano. - Pokręcił głową z odrazą. - Wciąż udowadniają to, co twierdzę. Że za pierwszym razem byliśmy dla nich zbyt łagodni. A teraz... stracić Jao przez jednego z nich... -W oczach zapłonął mu gniew. - Mogę przygotować dla sądu listę świadków - oświadczył sztywno Shan. - Doktor Sungze szpitala. Żołnierze, którzy znaleźli głowę. Trzeba też będzie wskazać przedstawiciela strażników Czterysta Czwartej, żeby opowiedział im o odkryciu zwłok. - Komu? - Zespołowi z prokuratury. - Już wam mówiłem. Do diabła z Li. - Nie możecie go powstrzymać. On pracuje dla Ministerstwa Sprawiedliwości. - Powiedziałem już, on jest od polityki. Po prostu odbywa staż, żeby uzbierać sobie punkty, zanim wróci do domu. Nie ma doświadczenia z poważnymi przestępstwami. Shan spojrzał mu w oczy, by się upewnić, że się nie przesłyszał. Czy Tan istotnie sądził, że w Ministerstwie Sprawiedliwości są jakieś enklawy wolne od polityki? To nie przypadkiem prezes sądu okręgowego w Lhadrung cieszył się największym posłuchem w partii. - On pracuje dla Ministerstwa Sprawiedliwości - powtórzył wolno. - Powiem, że jest zbyt blisko. Jak gdyby ścigał zabójcę własnego ojca. Osąd zniekształcony przez żal. - Pułkowniku, na początku mieliśmy śmierć nieznajomego, którą dałoby się zatuszować raportem powypadkowym. Potem doszedł związany z tym zgonem strajk w Czterysta Czwartej. Coś takiego trudniej już przeoczyć. Teraz macie nie tylko zbrodnię dokonaną na urzędniku bezpieczeństwa publicznego, ale i aresztowanie znanego wroga publicznego. To zauważą wszyscy. Partia będzie się temu uważnie przyglądała. - Nie wierzę wam, Shan. Wy się nie boicie polityków. Wy nimi gardzicie. Właśnie dlatego znaleźliście się w Tybecie. Spodziewał się znaleźć na twarzy Tana rozbawienie. Ale nie. Pułkownik spoglądał na niego z ciekawością. - Chcecie się wycofać ze względu na sumienie, mam rację? - ciągnął. - Naprawdę uważacie, że nasze dochodzenie nie będzie w pełni uczciwe? Shan zacisnął dłonie, aż zbielały mu kostki. Znów przegrał. - W moim wydziale w Pekinie urządzaliśmy zebrania krytyki. Zarzucano mi, że nie potrafię dostrzec nadrzędności prawdy ustalonej poprzez konsensus. Tan wpatrywał się w niego w milczeniu, które przerwał w końcu krótkim, gardłowym śmiechem. - A więc wysłali was do Tybetu. Ach ten minister Qin. Nie można mu odmówić poczucia humoru. - Wesołość Tana ulotniła się, gdy uważniej spojrzał w twarz Shana. Wstał i znów podszedł do okna. - Mylicie się, towarzyszu - powiedział do szyby - sądząc, że ludzie tacy jak ja nie mają sumienia. Nie obarczajcie mnie winą za to, że nie potraficie tego zrozumieć. - Nie umiałbym wyrazić tego lepiej. Tan odwrócił się z zakłopotaniem, które szybko przerodziło się w irytację.
|