- Dziękuję za zaufanie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Azji oraz Indii przybywa z pieniędzmi, przedsiębiorczością, rodzinnymi firmami, silnymi, opartymi na zaufaniu związkami z członkami własnej grupy...
»
mieście pracowali ludzie przydzieleni dosfery zaufania i przyjazności...
»
Ten uśmiech nie budził zaufania...
»
— Dziękuję ci, mamo, i wam wszystkim, ale mam jeszcze coś do zrobienia w Domu Kronik...
»
ANTONIUSZ Prócz mego gniewu nie zyskasz niczego...
»
Prezesa i Wodza nie było już wśród nas, ich miejsce zajął jednak Dziki Bill Wharton...
»
- Znów zbyteczne pochlebstwa, Granger...
»
szczęścia w Hiszpanii...
»
- Zwiadowcy? - spytał z powątpiewaniem Nalesean...
»
wprawdzie mały, ale złożony z przyjaznych osób...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Miło mi słyszeć, że docenia pan moje wysiłki.
Nie zważając na ironiczny ton Gerwazego, Canning przyjrzał mu się badawczo.
- Mógłbym panu pomóc wykorzystać pańskie zdolności. Gdyby zechciał pan ze mną współpracować, zaszedłby pan bardzo daleko.
- W zupełności wystarcza mi moje dziedziczne miejsce w Izbie Lordów - powiedział chłodno Gerwazy. - Powinna pana pocieszyć wiadomość, że nie pozwolę, by ktokolwiek inny wykorzystał moje źródła informacji dla własnych celów politycznych.
- Przypuszczam, że będę musiał się tym zadowolić.
Gerwazy po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Tak myślę.
Canning skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Gerwazy usiadł za biurkiem. Czuł się bardzo zmęczony. Canning nie był pierwszym i z pewnością nie ostatnim politykiem, który próbował go skorumpować.
Wyjął swój złoty zegarek i zobaczył, że jest po dziewiątej wieczorem. Minęły już trzy dni od niewiarygodnej nocy z Dianą Lindsay i nie było ranka, by o niej nie myślał. Dzielnie opierał się chęci natychmiastowego zobaczenia się z nią. Chociaż niechętnie, musiał przyznać, że kobiety są mu potrzebne, z pewnością nie była mu niezbędna jakaś szczególna kobieta. Udowodniwszy sobie siłę woli, odczuwał teraz ogromną potrzebę zobaczenia się z Dianą, pławienia się w jej ciepłej, cudownej zmysłowości.
Szybko napisał liścik i dał gwineę jednemu z pracujących jeszcze portierów z prośbą o zaniesienie wiadomości na Charles Street 17 i poczekanie na odpowiedź. Potem powrócił do niezliczonych raportów, zastanawiając się, który z agentów i informatorów jest bardziej uczciwy i wiarygodny. Jego rady mogły potem decydować o życiu lub śmierci setek nieznanych mu osób. Praca tak go pochłonęła, że był niemal zaskoczony, kiedy portier wszedł do niewielkiego biura i wręczył mu jego własny list, który został opieczętowany stemplem przedstawiającym kupidyna przykładającego palec do pełnych warg.
Pomimo zabawnej pieczęci, Gerwazy posmutniał, gdyż przez chwilę wydawało mu się, że na pewno go odrzuciła, będąc zajęta przez innego mężczyznę lub z jakiegoś niejasnego kobiecego powodu. Zmusiwszy się do opanowania, złamał pieczęć i rozpostarł kartkę. Uśmiechnął się.
Na dole, eleganckim pismem, Diana przekazywała: Przyjdź i czuj się jak u siebie w domu.
Diana szykowała się już do snu, kiedy nadeszła wiadomość od St. Aubyna. Na myśl o jego wizycie ogarnęła ją wielka radość. Przez trzy dni zastanawiała się, co takiego zrobiła, że nabrał do niej niechęci.
Myślała, że mogła to spowodować odmowa przyznania mu prawa wyłączności albo zniechęciła go nieudolnością w łóżku, chociaż wychodząc od niej, nie miał żadnych zażaleń.
Kolejna próba uwodzenia wydawała się jej niewłaściwa, więc szybko ubrała się w morelową suknię i sczesała włosy do tyłu, przewiązując je odpowiednio dobraną kolorystycznie aksamitną wstążką. Była świadoma tego, że jeśli Gerwazy postanowił składać jej regularne wizyty, już tego wieczoru będzie musiała ustalić ich reguły.
Służba poszła już spać, więc wpuściła go osobiście. Na widok Gerwazego na chwilę zabrakło jej tchu. Od początku uważała go za atrakcyjnego mężczyznę, ale teraz, kiedy dobrze już wiedziała, jak wspaniała muskulatura kryje się pod ubraniem, odczuwała ogromną chęć dotykania go. Może nawet powinna pozwolić sobie na odrobinę śmiałości... Madeline mówiła, że mężczyźni lubią, jeśli od czasu do czasu kobieta przejmuje inicjatywę.
Nieśmiało postąpiła o krok, położyła ręce na ramionach Gerwazego i uniosła twarz do pocałunku. Niespodziewanie ciepły uśmiech rozjaśnił jego twarz. Namiętnie odwzajemnił pocałunek, przytulając ją do siebie tak mocno, że omal nie pogruchotał jej żeber.
- Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale czasami muszę zaczerpnąć tchu - powiedziała, wybuchając perlistym śmiechem.
- Ja też - odpowiedział. Uwolnił ją i sięgnął do kieszeni. - Powiedziałaś mi, że lubisz niespodzianki. - Wręczył jej małą mosiężną figurkę.
Diana z zafascynowaniem wpatrywała się w misterne orientalne cacko. Czterocalowa figurka przedstawiała wdzięczną kobiecą postać, trzymającą kwiat.
- Jest bardzo piękna, Gerwazy. Czy to jakaś hinduska bogini?
Przytaknął.
- Tak, to Lakszmi, hinduska bogini szczęścia i bogactwa, małżonka Wisznu. W ręku trzyma kwiat lotosu. Miałem ją w swoim gabinecie w Whitehall w nadziei, że przyniesie mi szczęście. Było późno i nie miałem już szans na znalezienie innego prezentu dla ciebie. Przepraszam... figurka nie ma wielkiej wartości, ale ponieważ interesowałaś się Indiami, pomyślałem, że może ci się spodobać.
Popatrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem.
- Bardzo mi się podoba, ale nie chciałabym okradać cię z czegoś, co lubisz.
Próbowała oddać mu figurkę, ale zacisnął na niej jej dłoń. Czuła ciepło jego palców.
- Lakszmi to także bogini wdzięku i kobiecego piękna. Z pewnością jej miejsce jest u ciebie.
Diana pomyślała, że Gerwazy ma talent do prawienia komplementów. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Odwzajemnił uśmiech, ukazując jej oblicze, którego prawie nigdy nie ujawniał publicznie. Była bliska pocałowania go jeszcze raz, lecz zwyciężył rozsądek, którego uczyła się słuchać przez wszystkie lata macierzyństwa.
- Powiedziałeś, że przyjechałeś prosto z Whitehall. Jadłeś kolację?
Wicehrabia przeżył zaskoczenie.
- Jadłem śniadanie - odpowiedział.

Powered by MyScript