Po
pierwsze użyźnia w ten sposób ziemię, po drugie zabija za pomocą soku inne mogące
wegetować w pobliżu rośliny. Należy pamiętać, że owoce drzewa pessinith są wysoce trujące
zarówno dla rdzennych mieszkańców Etli, jak i dla wszystkich gatunków ciepłokrwistych
tlenodysznych. Dwa centymetry sześcienne ich soku wprowadzone do organizmu istoty o
masie Orligianina, Kelgianina albo Ziemianina powodują szybką utratę przytomności i zgon
przed upływem jednej standardowej godziny. Trzy centymetry sześcienne wywołują
analogiczny efekt u Hudlarianina albo Tralthańczyka. Śmiertelność wynosi sto procent i nie
ma na tę truciznę antidotum. Badania nad jej medycznym wykorzystaniem w małych
dawkach nie przyniosły pozytywnych rezultatów...
- Dziękuję, biblioteko - powiedział Braithwaite spokojnie. Wydawał się całkiem
opanowany, ale wyłączając komunikator, uderzył w klawisz z taką siłą, jakby chciał zabić
największego wroga. Przez dłuższą chwilę patrzył na Hewlitta bez mrugnięcia. Pacjent był
pewien, że zaraz usłyszy jednoznaczną diagnozę, ale psycholog nie okazał niedowierzania.
Był raczej zaciekawiony.
- Wystarczy kilka kropli soku pessinith, aby zabić dorosłego człowieka - powiedział
cicho. - Pan zaś miał cztery lata i opróżnił cały owoc. Potrafi pan to jakoś wyjaśnić, pacjencie
Hewlitt?
- Wie pan, że nie.
- I ja też nie - stwierdził porucznik.
Hewlitt wciągnął głęboko powietrze i powoli je wypuścił.
- Rozmawiamy już ponad cztery godziny i to chyba wystarczy panu, aby ocenić, czy
jestem hipochondrykiem. Proszę o diagnozę. Nie tyle uprzejmą, ile szczerą.
- Spróbuję być i szczery, i uprzejmy - rzekł psycholog i westchnął. - Pański przypadek
nie należy do łatwych. Zdarzyły się panu w dzieciństwie epizody, które musiały wywrzeć
silny wpływ na późniejsze życie, ale nie znalazłem na razie niczego, co mogłoby
spowodować zaburzenia. Ma pan spójną osobowość, inteligencję powyżej średniej, na
dodatek najwyraźniej pokonuje pan z wolna przejawianą wcześniej ksenofobię. Poza
nadwrażliwością i postawą obronną, która wynika z okazywanego panu dotąd niedowierzania,
nic panu nie jest.
- Dotąd? - spytał Hewlitt. - Czy to znaczy, że pan mi wierzy?
Braithwaite zignorował go.
- Pańskie zachowanie nie wskazuje na hipochondrię. Ktoś taki, jak wiemy, symuluje
objawy choroby, aby uzyskać zainteresowanie czy współczucie lub uciec przed głęboko
skrywanymi problemami, którym nie potrafi stawić czoła. W sumie hipochondria jest formą
obrony, rodzajem uprzedzającego ataku. Gdyby tak było, byłby pan mistrzem w ukrywaniu
swoich problemów. Ewentualnie musiałoby chodzić o coś tak strasznego, że wolałby pan o
tym zapomnieć. Nie sądzę jednak, aby coś pan przede mną ukrywał. Z drugiej strony, trudno
mi przyjąć, że zjadł pan owoc pessinith, spadł z tego drzewa i przeżył. To już nie byłby
szczęśliwy zbieg okoliczności, ale prawdziwy cud! - Spojrzał przeciągle na Hewlitta. -
Medycyna nie radzi sobie z cudami. Ja także nie znajduję dla nich miejsca. To raczej domena
Liorena. Niemniej nawet Ojczulek krzywi się na to słowo, bo wierzy, że postęp nauk
medycznych odeśle je w końcu do lamusa. A pan wierzy w cuda?
- Nie. Nigdy w nic nie wierzyłem.
- W porządku. To oszczędzi nam wątków metafizycznych. Jest jeszcze jeden element,
który dobrze byłoby wyeliminować, mianowicie pańska dziecięca ksenofobia. Być może
została spowodowana przez jakiś incydent z obcym, który tak pana wystraszył, że wyparł go
pan z pamięci. Chciałbym przeprowadzić pewien test.
- Czy mogę odmówić udziału? - spytał Hewlitt.
- To naprawdę nie jest szpital psychiatryczny - rzekł porucznik. - Mój dział odpowiada
za stan ducha personelu tej placówki. Mamy tu przedstawicieli ponad sześćdziesięciu różnych
gatunków. Robimy, co możemy, aby wszyscy czuli się dobrze i nie skakali sobie do gardeł.
Czasem bywa to niełatwe. Test pozwoli mi ustalić, czy można oddać pana w kleszcze
Medalonta, czy może lepiej będzie skierować pana do planetarnej jednostki psychiatrycznej.
Hewlitta ogarnęła złość. Ta sama, którą odczuwał już wiele razy, połączona z
zakłopotaniem i rozpaczą. Od najlepszego szpitala Federacji oczekiwał jednak czegoś więcej.
- Co pan chce zrobić? - spytał.
- Nie mogę powiedzieć - odparł Braithwaite z uśmiechem. - To będzie nieprzyjemne i
|