Na pewno żaden z nas nigdy nie będzie miał muskularnej
sylwetki księcia Szczerego, lecz ja pod tym względem byłem znacznie bardziej
podobny do następcy tronu. Książę Władczy miał prawie dziesięć lat więcej niż
ja, lecz każdy by dostrzegł, że w naszych żyłach płynie ta sama krew. Śmiało odpowiedziałem na jego spojrzenie. Pragnąłem rozwlec flaki najmłodszego księcia
po świeżo zamiecionej podłodze.
Błysnął w uśmiechu zębami.
— BÄ™kart — powitaÅ‚ mnie wesoÅ‚o. UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ szerzej. Szczególny ton nie
pozostawiał wątpliwości, że książę zamierzał mnie obrazić.
— Witam i pozdrawiam, Książę WÅ‚adczy — rzekÅ‚em, pozwalajÄ…c sobie na
taką samą złośliwość. Oczekiwałem jego reakcji z lodowatym spokojem, którego
istnienia w sobie nawet nie podejrzewałem. To on musiał uderzyć pierwszy.
Na długą chwilę czas się zatrzymał. Potem królewski syn opuścił wzrok, strzą-
snął wyimaginowany pyłek z rękawa. Ominął mnie i odszedł. Nie ustąpiłem mu
z drogi. Nie potrącił mnie, jak to zwykle czynił. Wypuściłem z płuc wstrzymywa-ne dotąd powietrze i poszedłem swoją drogą.
Nie znałem strażnika trzymającego wartę przed królewskimi komnatami, ale
od razu zaprosił mnie do środka oszczędnym gestem dłoni. Westchnąłem i po-
stanowiłem sprostać jeszcze jednemu zadaniu. Powinienem od nowa nauczyć się
twarzy oraz nazwisk. Teraz, kiedy dwór pękał w szwach od gości przybywają-
cych z wyrazami szacunku dla nowej władczyni, coraz częściej znajdowałem się
w sytuacji, gdy poznawali mnie ludzie, których ja nie znałem.
— Tak na moje oko, to pewnie Bastard — usÅ‚yszaÅ‚em któregoÅ› dnia sÅ‚owa
sprzedawcy boczku skierowane do kuchcika.
Czułem się zagrożony. Wszystko dookoła zmieniało się zbyt szybko.
Zaskoczył mnie wygląd królewskiej komnaty. Spodziewałem się zastać okna
otwarte na rześki morski wiatr, króla zajętego jakąś pracą przy stole, uważne-
go i skupionego niczym kapitan statku odbierający meldunki. Zawsze taki był:
krzepki starzec, surowy dla siebie, wymagajÄ…cy wobec innych. Roztropny, jak
jego imię. Tym razem nie czekał mnie w pierwszej komnacie. Podszedłem do
otwartych drzwi sypialni, zajrzałem do środka.
Panował tam półmrok. Powietrze było zatęchłe i nieruchome, jak w komna-
cie nie zamieszkanej lub długo nie wietrzonej. Jakiś nieznajomy mi pokojowiec
hałaśliwie zbierał zastawę ze stolika przystawionego do wielkiego łoża pod bal-dachimem. Zerknął na mnie bez zainteresowania, wziął za służącego. Czekałem,
by zaanonsował królowi moje przyjście, skoro jednak zupełnie mnie ignorował,
z wahaniem zbliżyłem się do łoża.
— Królu? Panie mój? — Choć milczaÅ‚, oÅ›mieliÅ‚em siÄ™ mówić dalej: — Przy-
byłem na twoje wezwanie.
91
Król Roztropny siedział w cieniu baldachimu, wsparty o poduszki. Otworzył
oczy.
— Kto. . . Ach, to ty, Bastardzie. UsiÄ…dź. OsiÅ‚ku, przynieÅ› mu krzesÅ‚o. I za-
stawÄ™. — SÅ‚użący oddaliÅ‚ siÄ™ wykonać polecenie. — Brak mi Szafarza — wyznaÅ‚
wÅ‚adca. — ByÅ‚ przy mnie tak dÅ‚ugo, że nie musiaÅ‚em mu już mówić, czego sobie
życzę.
— PamiÄ™tam go, mój panie. Gdzie jest teraz?
— OdszedÅ‚ na zawsze. JesieniÄ… zaczÄ…Å‚ kaszleć i już nie przestaÅ‚. Bardzo gÅ‚oÅ›no oddychaÅ‚.
Pamiętałem tego służącego. Nie był młodym człowiekiem, ale też nie star-
cem. Zaskoczyła mnie wiadomość o jego śmierci. Stałem w posępnym milczeniu.
Osiłek przyniósł mi krzesło, kubek i talerz. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, gdy usiadłem, nie prosząc o pozwolenie. Jeszcze się nie nauczył, że król Roztropny ustalił własny protokół.
— A ty, panie mój, czy czujesz siÄ™ dobrze? Nie pamiÄ™tam, byÅ› późno wstawaÅ‚
z łóżka.
Król poruszył się zniecierpliwiony.
— WÅ‚aÅ›ciwie nie jestem chory, tylko sÅ‚aby. JeÅ›li siÄ™ szybciej poruszÄ™, mam
zawroty głowy. Każdego ranka spodziewam się odmiany, lecz gdy próbuję wstać,
ziemia kołysze mi się pod stopami. Leżę więc, w łożu zjadam nieco i wypijam,
dopiero potem wolno się podnoszę. Około południa czuję się jak za dawnych dni.
Przyczyna mej słabości leży zapewne w zimowych chłodach, choć medyk twier-
dzi, że zawiniła stara rana od miecza. Byłem młodszy niż ty, kiedy ją dostałem.
Widzisz? Ciągle mam po niej ślad, ale sądziłem, że została dawno zaleczona.
|