Mieszka, który do innego obejścia i innych stosunków przywykł z Jordanem, drażniła zarówno wyniosłość biskupa, jak i to, że pod bokiem jego, który zwykł...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– SkoroÅ› go nie widziaÅ‚, skÄ…d możesz wiedzieć, że byÅ‚ na strychu? – Toć jego wÅ‚asna żona musiaÅ‚a chyba wiedzieć, gdzie przebywa! –...
»
spełnienie przez przychodzącego świeżo człowieka, w jego historyczności, posiada ono moc, która budzi, a nie moc, która obdarza, bo ta raczej zwodziłaby...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
· Automatyczne uleganie autorytetom oznaczać może uleganie jedynie symbolom czy oznakom autorytetu, nie zaś jego istocie...
»
współobywatelom, że wÅ‚aÅ›ciwie jego wypychano, ażeby siÄ™ biÅ‚ z synem margrabiego o obra- zÄ™ ksiÄ™cia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
Jednakże gdy opuÅ›ciÅ‚ swe zakrwawione rÄ™ce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniaÅ‚y i napuchÅ‚y tak, że nie mógÅ‚ dÅ‚użej wytrzymać dotyku...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuÅ“ci³ ze swego oÅ“rodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wytworzenie siê przywi¹zania zale¿y od wra¿liwoœci matki na potrzeby dziecka, ale równie¿ od jego temperamentu (dzieci czêœciej reaguj¹ce strachem silniej reaguj¹...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Niemniej przyznanych biskupowi wyłączności przestrzegał uznając dodatnie strony działalności Ungera. Nie mógł zaś przed sobą zaprzeczyć, że biskup był w swoim prawie przed swój sąd ściągając duchownego o kościelne przestępstwo oskarżonego i żądając pomocy dla wymuszenia praw, które sam książę mu przyznał. Drażniło jednak Mieszka zarówno zachowanie Ungera, jak i to, że biskup, znając życzliwość księcia dla Jaskotela, postawił sprawę na ostrzu i załatwienia jej do porozumienia z księciem nie odłożył. Teraz chcąc sprawę załagodzić Mieszko siebie wpierw opanować musiał, dlatego czekał, aż się uspokoi zupełnie, po czym udał się do świetlicy. Gdy książę wszedł, duchowni powstali. Mieszko głową im skinął i zwracając się do Ungera siadać prosił i przedstawić, z czym przychodzi.
Unger rzeczowo i zgodnie z prawdą zaiście opowiedział, z całego jednak przemówienia przebijała zimna zawziętość przeciw Jaskotelowi, którego ukaranie uczynić widocznie pragnął odstraszającym przykładem dla innych, co by prawa kościelne naruszać, a osobę biskupa znieważać śmieli. Mieszko wraz pomiarkował, do czego Unger zmierza i choć burzył się w sobie, widział, że biskup wszystko postawić potrafi, byle swego dopiąć. Dlatego, by go ułagodzić, rzekł:
- Słuszne, by za wyrządzone szkody i pobicie pachołków, winowajca grzywny zapłacił. Ale wyznam, że i mojej trochę w tym jest winy, żem Jaskotelowi dla jego własnych i ojca jego zasług, może nad miarę folgował. Za niego też zapłacę i osadę Zembocin z należnymi do niej łąkami i borem, oraz osadzonymi niewolnikami, na wieczne czasy wam ofiarowuję. - I uśmiechając się z przymusem dodał: - Grzech zaś, jaki popełnił, myślę, że mu wybaczycie i klątwę zdjąć z niego zechcecie zważywszy, że człek ten miły mi jest i potrzebny, zarówno w pokoju jak i wojnie. Biskup, który do twardej przeprawy się gotował, ustępliwością księcia trochę był zaskoczony, wrodzona oschłość jednak i wygórowane poczucie swego stanowiska nie pozwoliły mu całkiem ustąpić. Nie chcąc jednak zaostrzać sprawy bez potrzeby, odparł:
- Skoro za przestępcę hojność wasza nagradza krzywdę, podziękować mi jeno przystoi. Klątwę z jego domu zaraz zdejmę, a i z niego, gdy boso, z powrozem na szyi pokutę uczyni i na kolanah wszem wobec, za obrazę Kościoła w mojej osobie przeprosi. Mieszkowi serce podniosło się do gardła. Przez chwilę patrzył na biskupa nieodgadnionym wzrokiem, po czym rzekł spokojnie, choć nieco ochrypłym głosem:
- Dziękuję wam i za to. Rad będę zawsze do waszych próśb się przychylić, jako wy do mojej się przychylacie. To rzekłszy wstał i sztywno skinąwszy głową wyszedł. Powstali wszyscy kłaniając się, ale na nikogo nie spojrzał. Gdy wrócił do siebie, usiadł ciężko i jeszcze ciężej się zadumał. Nadszedł zaraz szatny Przedwój Zaręba, by księciu pomóc zdjąć szaty uroczyste. Mieszko wstał z westchnieniem i rzekł jakby do siebie:
- StarzejÄ™ siÄ™.
Po raz pierwszy sam przyznał to przed sobą. Nie dlatego, że z wiekiem nawiedzać go zaczynały cierpienia, o które nie dbał, lub by opuszczała go sprawność cielesna, którą ruchliwym życiem i wewnętrzną siłą utrzymywał. Nie zawodził go też umysł, bystrzejszy i szerszy niż kiedykolwiek. Lecz opuszczała go pewność siebie i odporność na niepowodzenia. Dawniej zmiatał przed sobą wszelki opór, prawie o tym nie myśląc, jak wiatr plewę. Dzisiaj biskup żądania mu śmie stawiać, a prośbie waży się odmówić. Kłótnik w gniewie wytrzebić kazał akwilejskiego patriarchę. Mieszko nie zwykł dać się ponosić gniewowi, ale Ungerowi to zakarbuje. Gryzło jednak księcia zuchwalstwo biskupa, tak że niemal chory się poczuł.
Siedział i rozmyślał ponuro. Wspomniał, że podobne, choć przelotne i ledwo uświadomione uczucie po raz pierwszy wywołał w nim Bolko, gdy nieposłuszeństwo zaczął okazywać. Nieoczekiwane rozdrażnienie Mieszka zwróciło się przeciw synowi. Spodziewał się jego oporu przeciw zamierzonemu małżeństwu. Nie zawaha się dać mu odczuć, kto tu jeszcze jest panem.
Długo siedział i dumał. Wstał wreszcie i skierował się do komnat Ody. Młodsi synowie jeszcze żadnych trosk mu nie przysparzali. Mieszko i Świętopełk razili go czasem w niemieckiej mowie się przekomarzając, choć bystra Oda baczyła, by przy ojcu słowiańskiego jeno używali języka. Najmłodszy natomiast Lambert, niemowlę prawie, najbardziej do ojca podobny i najbardziei do niego przywiązany, zawsze radośnie go witał dając księciu przeżyć uczucia, które ominęły go za młodu. Mieszko na chwilę zapomnieć chciał o zgryzocie.
Bawił się właśnie z Lambertem, gdy nadbiegł komornik z wiadomością, że nadjechali Bolko ze Stoigniewem. Mieszko odrzekł niechętnie, że gdy będzie chciał z nimi mówić, sam zawoła. Tymczasem przybyli, oddawszy konie do stajni, weszli do dworca i oporządziwszy się z drogi, spożywali posiłek w milczeniu, czekając na powrót komornika. Dopiero gdy służba wyszła, Stoigniew ozwał się do Bolka:
- Pamiętaj, cośmy mówili.
- Pamiętam - odparł Bolko - jeno czy nie zapomnę, gdy z ojcem mówić będę.
- Niczego z kniaziem uporem nie wskórasz. Od sporów z rodzicem sił ci nie przybędzie, a z każdej z nim zadzierki korzysta kto inny. Usta Bolka, okryte już ciemnym puchem, zacięły się, gładkie czoło pod równo przystrzyżoną grzywką przeorała zmarszczka gniewu.
- I ojcu zadzierki ze mną nie na korzyść wyjdą. Czemuż to ja mam jeno ustępować?! - burknął zawzięcie. - Oda to uknuła ten związek ze swą krewniaczką, by swoje stanowisko umocnić i zabezpieczyć swoim szczeniakom to, co po ojcu dla nich wydrzeć się spodziewa. Ale nie pomoże jej nic, odbiorę wszystko!
- Tym łatwiej, im mniej będziesz miał do odbierania - odparł Stoigniew. - Czy Oda swoje osiągnie, obaczymy. Bacz, byś ty swoje osiągnął. I pamiętaj, że wielu jest takich jak Jaskotel, co ci przeciw każdemu pomogą, byle nie przeciw ojcu. Miłują starego kniazia i boją się go.
Bolko zamyślił się, a Stoigniew ciągnął:

Powered by MyScript