Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nie umiem ci powiedzieć, jak trudno nam to przyszło, bo zanim przybył do nas ojciec Orybazy, żaden z nas muchy nawet nie ukrzywdził. Ponawialiśmy więc błagania, prosiliśmy go na kolanach, by nieco popuścił i zmniejszył surowość nakazów wiary, ale on kategorycznie twierdził, że dla umiłowanego bliźniego należy czynić wszystko bez żadnego wyjątku. Tak tedy nie byliśmy mu w stanie odmówić. Rozumieliśmy przy tym, że jesteśmy istotami mało znaczącymi i niegodnymi wobec tego męża świątobliwego i że zasługuje on na największe wyrzeczenie z naszej strony. Wierzymy też gorąco, że przedsięwzięcie dobrze się powiodło i że ojciec Orybazy króluje teraz w niebie. Tutaj masz, ojcze czcigodny, worek z sumą, jaką zebraliśmy na proces kanonizacyjny, bo tak trzeba, to nam ojciec Orybazy, pytany, dokładnie wyjaśnił. Muszę powiedzieć, że stosowaliśmy tylko jego ulubione tortury, o których prawił nam z największym zapamiętaniem. Sądziliśmy, że będą mu miłe, jednakowoż opierał się, a zwłaszcza niechęć budziło w nim łykanie wrzącego ołowiu. Nie dopuściliśmy jednak myśli, że ten kapłan co innego nam mówił, a co innego myślał. Krzyk zaś, jaki podnosił, był tylko dowodem nieukontentowania niskich, cielesnych cząstek jego jestestwa i lekceważyliśmy go w myśl nauki, że należy poniżać ciało, aby tym wyżej wznieść ducha. Pragnąc go podtrzymać, przypominaliśmy mu zasady, które nam głosił, na co ojciec Orybazy odpowiedział jednym tylko słowem, całkiem niepojętym i niezrozumiałym; nie wiemy, co by znaczyło, bo nie znaleźliśmy go ani w książeczkach do nabożeństwa, które nam wręczył, ani w Piśmie Świętym.
Zakończywszy opowieść ojciec Lacymon otarł kroplisty pot z czoła i przez czas dłuższy siedzieliśmy w milczeniu, które sędziwy dominikanin przerwał w końcu słowami:
— No i niechże pan sam powie, jak tu być duszpasterzem w takich warunkach?! Albo znowu ta historia! — Ojciec Lacymon uderzył ręką w list rozpostarty na stole. — Ojciec Hipolit donosi mi z Arpetuzy, tej małej planety Wagi, że mieszkańcy jej zupełnie przestali zawierać małżeństwa, nie płodzą więcej dzieci i zagraża im całkowite wygaśnięcie!
— Dlaczegoż to? — spytałem zdumiony.
— Dlatego, bo kiedy usłyszeli, że obcowanie cielesne jest grzechem, tak bardzo zapragnęli zbawienia, że wszyscy ślubowali i zachowują czystość! Od dwu tysięcy lat Kościół głosi wyższość troski o zbawienie duszy nad sprawami doczesnymi, lecz nikt nie brał tego dosłownie, na miły Bóg! Ci Arpetuzańczycy poczuli co do jednego powołanie i wstępują masowo do klasztorów; wzorowo przestrzegają reguły, modlą się, poszczą i umartwiają, a tymczasem upada przemysł, rolnictwo, nadciąga głód i zagłada grozi planecie. Napisałem o tym do Rzymu, ale jak zwykle odpowiedzią jest milczenie…
— Bo też to bardzo ryzykowne — zauważyłem — nieść wiarę na inne planety…
— A co mieliśmy robić? Kościół nie śpieszy się, Ecclesia non festinat, jak wiadomo, bo królestwo jego nie jest z tego świata, ale kiedy kolegium kardynałów obradowało i wahało się, tymczasem na planetach zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać misje kalwinów, baptystów, redemptorystów, mariawitów, adwentystów i sam nie wiem jakie jeszcze! Musieliśmy więc ratować, co się da. No, drogi panie, skoro już to powiedziałem… pójdź pan ze mną.
Ojciec Lacymon wprowadził mnie do swego gabinetu. Jedną ścianę zajmowała olbrzymia błękitna mapa nieba gwiazdowego; cała jej prawa strona była zaklejona papierem.
— Widzi pan! — wskazał tę część zakrytą.
— Cóż to oznacza?
— Zgubę, drogi panie. Zgubę ostateczną. Obszary te zamieszkują ludy o niesłychanie wysokiej inteligencji. Głoszą one materializm, ateizm i zalecają skupiać wszystkie wysiłki wokół rozwoju nauki, techniki i doskonalenia warunków życia na planetach. Posyłaliśmy do nich naszych najmędrszych misjonarzy, ojców salezjanów, benedyktynów, dominikanów, ba, nawet jezuitów, natchnionych głosicieli słowa bożego, mówców miodoustych; wszyscy, wszyscy powracali ateistami!!
Ojciec Lacymon podszedł nerwowo do stołu.

Powered by MyScript