- Åšpi snem sprawiedliwej...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedziaÅ‚ Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniajÄ… mnie do formalnego oskar­Å¼enia...
»
Z drugiej strony - albo raczej wÅ‚aÅ›nie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miaÅ‚a bezlitosny zmysÅ‚ porzÄ…dku i sprawiedliwoÅ›ci...
»
Niż jednak zachorzał, sprawił to, że z tego pułku niektórzy wyszli, niektórzy zostali...
»
Spory midzy organizacjami, wzajemne oskar|enia (rabin Szajewicz nie uznaje legalno[ci wyboru przewodniczcego $ ), sprawiBy, |e w 1999 r
»
Jedyny czyn, jaki nie sprawił pani Bogusi żadnej trudności, to ustawienie na stole dodatkowego nakrycia...
»
Towarzysz Duvala miał krótkie, czarne dredy, które sprawiały, że jego głowa wyglądała jak kaktus...
»
sto sprawia ktopot zro-zumienie zasady odwra-calnoœci...
»
Po posiłku wybrała się z nim na pole, by zobaczyć, co sprawia mu tyle kłopotu...
»
nostka jest przekonana, ¿e cz³onkowie rodziny spi-skuj¹ miêdzy sob¹, w jaki sposób ograniczyæ jej ak-tywnoœæ fizyczn¹ tak, by podupad³a na zdrowiui musia³a...
»
Jeden z Hucułów tak mi opowiadał o sobie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wiesz, biedny Manu miał jakieś okropne koszmary. Zawsze zresztą odbywa się to tak samo: on potem zasypia, ale ja jestem tak wytrącona z równowagi, że w końcu wstaję. Przyszło mi do głowy, że pewno wam gorąco, tobie albo Remorinowi, więc zrobiłam lemoniady. To ci lato; w dodatku te mury zupełnie odcinają dopływ powiet­rza z zewnątrz. A więc jestem podobna do tamtej kobiety...
- Trochę tak - powiedział Oliveira - ale to nie ma żadnego znaczenia. Tylko ciekaw jestem, dlaczego uznałem, że jesteś różowo ubrana.
- Wpływ otoczenia. Upodobniłeś ją do innych.
- Pewnie, właściwie to proste, jeżeli wszystko wziąć pod uwagę. Ale ty? Skąd ci przyszło do głowy grać w klasy? Też się upodobniłaś?
- Rzeczywiście - przytaknęła Talita - skąd mi to przyszło do głowy? Właściwie nigdy nie lubiłam grać w kla­sy. Tylko nie rozwijaj tych swoich teorii o opętaniu, nie jestem niczyim upiorem.
- Nie musisz tak krzyczeć.
- Niczyim - powtórzyła Talita zniżając głos. - Jak weszłam, zobaczyłam te klasy, był kamyk... Więc zagrałam i poszłam sobie.
- Przegrałaś w trzecim kwadracie. Madze to samo by się zdarzyło, nie ma najmniejszej wytrwałości, najmniejszej oce­ny odległości, czas rozłazi jej się w rękach, o wszystko się potyka. Dzięki czemu jest absolutnie bezbłędna w wykrywa­niu fałszywej doskonałości u innych. Ale zdaje mi się, że mówiłem o windzie.
- Coś tam powiedziałeś, a potem wypiłeś lemoniadę. Nie, czekaj, najpierw wypiłeś lemoniadę.
- Pewno wymyślałem sobie od idiotów; kiedy przyszłaś, byłem w pełni szamańskiego transu, zdecydowany rzucić się w tę dziurę, aby raz na zawsze skończyć z przypuszczeniami. Ależ kostropate słowo.
- Dziura kończy się w piwnicy - powiedziała Talita. - Są tam karaluchy, jeżeli cię to interesuje, i kolorowe ścierki do podłogi. Wszystko jest wilgotne, czarne, no, a tuż obok umarli. Manu mi wszystko opowiedział.
- Manu śpi?
- Tak. Miał złe sny, coś krzyczał, że zgubił krawat. Już ci mówiłam.
- Noc wielkich zwierzeń - Oliveira przeciągle popa­trzył na nią.
- Bardzo wielkich - potwierdziła Talita. - Maga dotąd była tylko imieniem, teraz ma już i twarz. Jeszcze się tylko waha co do koloru sukien, o ile się nie mylę.
- Suknie nie mają znaczenia, skąd mogę wiedzieć w co będzie ubrana, jak znowu ją zobaczę. Może będzie naga, a może będzie miała na rękach małego i będzie mu śpiewała Les Amants du Havre... Ale ty nie znasz tej piosenki.
- Mylisz się - odpowiedziała. - Często ją grają w Ra­dio Belgrano. La-la-la, la-la-la...
Oliveira wykonał miękki ruch, jakby chciał dać jej w twarz, co zmieniło się w pieszczotę. Talita cofnęła głowę i uderzyła się o ścianę korytarza. Skrzywiła się masując kark, ale nie przestała nucić. Dał się słyszeć suchy trzask, a potem szum, który w mroku korytarza zabrzmiał zupełnie szafiro­wo. Usłyszeli, że winda jedzie do góry, spojrzeli na siebie i zerwali się na równe nogi. Któż mógł o tej porze... Trzask na pierwszym piętrze i szafirowy szum. Talita cofnęła się, stanęła za Oliveira. Trzask. Za okratowaną szybą ukazała się różowa piżama. Oliveira podbiegł do dźwigu i otworzył drzwi. Dmuchnęło niemal chłodne powietrze. Stary spojrzał na niego, jakby go nie znał, i w dalszym ciągu głaskał gołębia, po którym można było poznać, że kiedyś był biały; nieustające głaskanie ręki starego zmieniło mu barwę na ciemnoszarą. Nieruchomy, z przymkniętymi oczami spoczy­wał we wnętrzu dłoni, która go podtrzymywała na wysoko­ści piersi, podczas gdy palce niezmordowanie przesuwały się od szyi do ogona, od szyi do ogona.
- Niech pan idzie spać, don López - powiedział Olivei­ra ciężko oddychając.
- Gorąco w łóżku - odparł don López. - Niech pan tylko popatrzy, jaki on zadowolony, kiedy go wyprowadzić na spacer.
- Ale już późno. Niech pan idzie do siebie.
- Przyniosę panu świeżutkiej lemoniady - obieca­ła Talita-Nightingale.
Don Lopez pogłaskał ptaka i wysiadł z windy. Usłyszeli, że schodzi po schodach.
- Każdy tu robi, co mu się żywnie podoba - mruknął Oliveira zamykając windę. - Któregoś dnia wszyscy popod-rzynają sobie gardła. To wisi w powietrzu. Ten gołąb wyglądał zupełnie jak rewolwer.
- Trzeba by zawiadomić Remorina. Stary przyjechał z podziemia, to dziwne.
- Popilnuj tutaj przez chwilę, a ja zjadę sprawdzić, czy nikt więcej tam nie rozrabia.
- ZjadÄ™ z tobÄ….

Powered by MyScript