A na tych miejsce, co wyszli, weszliśmy insi, mianowicie ja ze swoim towarzystwem i Wespezjan Rusiecki ze swoim. Rucki też sam został z niektórymi ze swego pułku rotmistrzami. Zaprowadzono i armatę do Osipowa. Został i sam książę Rużyńskie z nami, ale już chory i tamże tydzień tylko chorzawszy, umarł'; którego ciało wywieziono do Polski. Myśmy zostali na Osipowie, a pan Zborowski z tą częścią większą pomknęli się ku Smoleńsku i zaszedł aż blisko Wiążmy pod Carowo Zamieście, od nas pewnie mil trzydzieści. Moskwa to bacząc, że nas tak daleko nasi za sobą zostawili, wyprawili naprzód WałujowaJ pod Wołok ze dwiema tysięcy ludzi. Jak przyszedł, już się tam duńscy Ko-zacy nie chcieli trzymać. Musieliśmy z Osipowa chodzić, i zwiedliśmy ich do siebie, a nie ufając im z sobą w zamku, postawiliśmy ich w ' Wołok Łamski, albo Wołokołamsk. [2] 4 IV 1610r. Grigorija Wałujewa -jednego z zamachowców na pierwszego Dymitra. 64 Mikołaj Marchocki ostrożku, co go był Rucki, Osipowa przedtem dobywając, dla siebie zrobił. Nastąpiła potem rozciecz zimy, co nam też bezpieczeństwo na tym zamku do czasu czyniło; a spodziewaliśmy się, że nas król od Smoleńska i z tymi naszymi mieli rychło ratować. Zeszła zima, Wałujow został na Wołoku, dwie mili od nas, a my na Osłpowie. Już nam wyjazdy nie były bezpieczne i języków z trudnością już było dostawać. Wyszło na też wiosnę znowu ze Szwecjej wojska cudzoziemskiego z Hedward Hornem i z Piotrem Delawilą, który miał dziewięć set Francuzów, było tych wszystkich kilka tysięcy. - Ci stanęli blisko Pohorełego Zameczku1, od nas najdalej mil dziesięć. Przebrawszy się z tysiącem najmniej człeka Francuzów i Niemców i dwa tysiąca Moskwy z Wałujowem, Delawilą był nad nimi starszym, przyszli pod nas czatą z petardami. W tydzień jakoś, albo dalej po Wielkiejnocy~. Nasza straż niebardzo była na petardy ostrożna. [Gdy] już słońce miało wschodzić, sam Delawilą z konia zsiadłszy, poszedł. Przysądzili petardę do przygrodkowej bramy, uczyniła efect, że wyrzuciła wrota. Wpadli sami cudzoziemcy w przygrodek. Jedni obrócili się na blamki, i blamkami drewnianymi poszli ku blamkom dziedzińcowym. Dziedziniec był murowany, a przygrodek drzewiany. Drudzy i większa ich część, poszli w dziedziniec, bo brama dziedzińcowa nie była zawarta, a nasi też z przygrodka tamże uciekali. Opanowali Niemcy z Francuzami blamki drzewiane. Już ich było w placu dziedzińcowym pełno, i konnych, i pieszych. Zabijali kogo natrafili. My, którzyśmy w dziedzińcu swoje mieszkania mieli, na zatrąbienie trwogi porwawszy się, pobieżeliśmy z rusznicami na blamki, spodziewając się, że to niebezpieczeństwo jeszcze za murem. Przypadnę ja do tego miejsca, gdzie blamki przygrodkowe z dziedzińcowymi schodzą; trafiłem się z naszymi, którzy już uchodzili z Chodzi o Pogorełoje Grodiszcze. W tym miejscu przypis na marginesie: „było to 12-go Maif\ przy czym ,12-go"jest skreślone; Wielkanoc w 1610 r. była 11 kwietnia. Historia moskiewskiej wojny... 65 blamków. Mówię: „stójcie, jakoście cnotliwi"; o jużesz mówią: „próżno stać, Niemcy w zamku". Przyszło i mnie z nimi w zamek wchodzić. Drudzy, co zdesperowali o obronie, skakali za zamek z muru. Skoczyło ich z półtora sta i uszli na błota, które tam były przyległy pod ten zamek. Tych potem, zbywszy z siebie nieprzyjaciela, dotrębowaliśmy się, żeby się wrócili. Wracali się ze wstydem, bardziej już Niemców spodziewając się, niż nas w zamku zastać. My zaś, cośmy się w zamek obrócili, w jedne stronę wszyscy zgarnęliśmy się. Mieliśmy bramę na drugą stronę dziedzińca, i furtkę, ale były kłódkami mocnymi zam-knione; by że byli mogli odsiec, przyszłoby było, kto by był mógł, z zamku uchodzić. Ale kiedy już nadziei nie było ujścia, desperacja sprawiła w nas rezolucją1. Pomyśliwszy sobie, że jednako umrzeć, bijąc się jako i kryjąc, a wsiadło nas było na konie niemało. Przypadł Rucki na koniu także i rzecze Jakoście cnotliwi, skoczmy do nich". I tak nie w nadzieję zwycięstwa, bo podobieństwa nie było, ale tylko jakby chcąc umrzeć, bijąc się, nie więcej jak tylko nas trzech skoczyło: Rucki, Rusiecki a ja do wszystkiej gwardiej, co była w placu. Wystrzeliwszy z rusznic, wpadliśmy na nich z ręcznymi broniami, że kiedy się już na nas zamieszali i nas ogarnęli. Mnie jeden trącił pistoletem w gębę i strzelił. Z łaski Bożej tylko oparzył prochem, twarz a wargę rozkrwawił podobno szrotem. Palec także śrutem obraził. Konia też pode mną postrzelili, a na plecach było sieczonych razów kilka, [choć] kaftanik nie puścił. Do zbroi tam żadnemu z nas było nie przyszło, i haftki tam nie było u żadnego z nas zapiętej. A wtem, kiedy się oni na nas trzech zabawiali, dał Pan Bóg naszym rezolucją, że ich skoczyło kilkadziesiąt koni, wsparli i wsiadłszy dobrze na nich, wyjechali na nich z zamku z dziedzińca. Jam był został zrażony z konia na placu i mój koń postrzelony, wybieżał z nimi. Legło wtenczas trupa ich na placu przeszło osiemdziesiąt. Wzięli żywo dwudziestu. Nimeśmy się z nimi rozprawili w placu, Pan Bóg tego ostrzegł, że nam blamków murowanych tamci, co byli na przygrodkowych blam- [1] desperacja sprawiła w nas rezolucją - zwątpienie (brak nadziei) sprawiło w nas zdecydowanie (odwagę) 66 Mikołaj Marchocki kach nie opanowali. Tylko dwaj towarzyszów moich: Wojciech Do-brzyniecki i Wawrzyniec Kosakowski, a trzeci z nimi pachołek Woj-szków, mego krewnego (ten Woj szyk tam zabit), blamków nam, zasadziwszy się u schodków z rusznicami, dotrzymali.
|