Uczyniła to odruchowo, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Miłe słowa powitania nie przechodziły jej przez gardło, błysnęła w niej nawet iskierka sympatii dla tego jakiegoś szwagra… co za szwagier i po kim? Po siostrze…? Po żonie…? …który zaczął gadać i witać się, zdejmując z niej pierwszy ciężar. Dzięki niemu zyskała czas na opanowanie uczuć. — A to proszę — udzieliła z opóźnieniem łaskawej odpowiedzi. — Jak Henio chce, niech sobie ogląda. Toż chyba wie, gdzie garaż? I do gabinetu zaraz pójdziemy, tylko się woda na herbatę zagotuje. A Tadzio sernika kawałek zje? Tadzio nie był wprawdzie pewien, czy w tym serniku nie napotka strychniny, ale odmowę uważał za zbyt ryzykowną. Pocieszała go myśl, iż ów sernik jedli wszyscy, a zbiorowego zabójstwa pani Bogusia nie miała chyba w planach? Ponadto zdaje się, że jadły to dzieci… Zdecydowawszy się symulować niepamięć w kratkę, Karpiowski podniósł się od stołu. Garaż bez wątpienia musiał być pomieszczeniem parterowym, postanowił go znaleźć. Mamrocząc pod nosem jakieś usprawiedliwienia i wyrazy nadziei, skierował się ku wyjściu. — Bez krępacji — rzekła pani Bogusia cierpko. — Może Henio iść przez dom. Zezwolenie wystraszyło go ciężko. Jak, do licha, ma iść do garażu przez ten obcy mu kompletnie dom? Któreś drzwi tam wiodą niewątpliwie, tylko które…? Z holu…? W holu tych drzwi było kilkoro. Na los szczęścia i w przypływie desperacji Karpiowski z rozmachem otworzył pierwsze z brzegu i zanim pojął, że widzi komórkę z rozmaitym sprzętem, na głowę poleciał mu cały stos papieru toaletowego. Świadoma rozterki ojca Elżbieta już zrywała się ponownie, bąkający jakieś pochwały na temat sernika Tadzio upuścił łyżeczkę i zerwał się również. Pani Bogusia nie mogła się zerwać, bo właśnie nalewała herbatę z elektrycznego czajnika, i zdenerwowała się niebotycznie. — Co mi tam Henio po kątach szpera, co to za jakieś nowe mody, od tej choroby Henio źle widzi…?! Bubel wkroczył do akcji. — Łaskawa pani, to brak równowagi, trzeba współczuć nieszczęściu — pouczył przyciszonym głosem, zarazem ujmując czajnik i całując jedną pulchną rączkę. — Henio w inne miejsce chce iść, a gdzie indziej go nogi niosą. — Pijany, znaczy…? — Nie, cóż znowu, pamięć mu szwankuje i tak go trochę rzuca nie tam gdzie trzeba. Ale to przejdzie za jakiś czas. Szczególnie przy takiej kobiecie jak pani, wolałbym panią niż anioła, niech pani nie zwraca uwagi… — Mam nie zwracać uwagi, a oni mi tam pół domu rozwalą! — Wykluczone, Henio jeszcze do takich sił nie wrócił. A szkoda pani zdrowia i urody, dwa domy nie są tego warte, co ja mówię, dwieście…! Pani Bogusia poczuła w sobie jakieś straszne rozdarcie w dwie przeciwne strony. Gorzej, nawet w trzy. Rwało ją do komórki, gdzie Elżbieta z Tadziem pośpiesznie upychali papier, trzymało przy stole, gdzie dźwięczały dawno nie słyszane, zaskakujące komplementy, korciło ogólnie, bo wreszcie wybuchły w niej gwałtowne, acz niejasne podejrzenia. Zleźli się tu, Jak na zamówienie, i grzebią po zakamarkach, czy to nie spisek Jakiś przeciwko niej? I ten tu szwagier do niego należy? Dlaczego właściwie tego szwagra nigdy dotychczas nie widziała? — Zaraz — powiedziała stanowczo i jednak podniosła się od stołu. — Niech ja tam zrobię porządek. Pan tu jeszcze może serniczka, proszę bardzo… Widząc panią Bogusię, wpływającą do holu niczym fregata, grożąca paszczami dział, i na myśl, że Bubel został sam, Elżbieta jak szalona rzuciła się do jadalni. Papier toaletowy już wrócił na miejsce, Tadzio zamknął drzwi komórki, Karpiowski, zakłopotany, jął składać ukłony surowej bogini. — Ja najmocniej Bogusię przepraszam, pomyliłem się. Może to nieprzyzwoite, przychodzić z wizytą, kiedy człowiek jeszcze nie wrócił do zdrowia… Pani Bogusia była dokładnie tego samego zdania. — …ale jeszcze gorzej zaniedbać żonę najlepszego przyjaciela. Ja zaraz błąd naprawię…
|