– Obudziłeś się – powiedziała takim tonem, jakby to był niezwykły wyczyn, coś, co powinno przynajmniej trochę go ucieszyć.
– Um – powiedział. Miał zamiar powiedzieć „tak”, ale wyszło mu „um”.
– Wiesz, co się stało? Gdzie byłeś i dlaczego?
Potrząsnął głową.
– Um.
– Zostałeś paskudnie wykorzystany przez Yuuzhan Vongów i uwa-runkowany na wykonywanie ich rozkazów. Oparłeś się jednak tym manipulacjom i prawdopodobnie zapobiegłeś tragedii. Twój opór spowodował pewne uszkodzenia fizyczne, dlatego tu jesteś.
Czuł się tak, jakby się znalazł przed zaporą oddzielającą go od wspomnień... i nagle tama runęła, wspomnienia zalały go falą, uderzyły weń, uniosły go... Pamiętał, że znajdował się na Coruscant, kiedy miasto zostało podbite przez Yuuzhan; pamiętał, jak się ukrywał i uciekał, jak go w końcu schwytali i wzięli do niewoli. A potem minęło wiele dni – ile?
Chyba dwa, choć wydawało się, że pół życia. Leżał na stole, który się ruszał, słuchał Yuuzhan Vongów, którzy mówili mu, co ma robić, czuł
przeszywający ból, kiedy tylko wypracował w sobie dość siły, by odrzucić ich słowa i odmówić wykonania rozkazów. Ból przychodził nawet wtedy, kiedy odmowa ukryta była głęboko w jego sercu; nawet kiedy nie potrząsał głową, nie mówił i nawet spojrzeniem nie dawał znaku, że się buntuje. Stół zawsze wiedział, zawsze sprawiał mu ból, aż pewnego dnia słowa Yuuzhan przebiły się przez zasłonę, a on nie mógł się im oprzeć, nie mógł odmówić nawet w najgłębszej głębi ducha.
A potem pozwolono mu „uciec” i wrócić do swojego pracodawcy, historyka Wolama Tsera, z którym opuścili Coruscant i znaleźli się na Borleias, w tymczasowej twierdzy pogrążonej w chaosie armii Nowej Republiki. Tam szpiegował operacje Nowej Republiki, naukowca Danni Quee i pilotkę Jainę Solo.
Dopiero kiedy się dowiedział, że jedną z nich ma porwać, a drugą za-bić, znalazł w sobie dość siły, aby oprzeć się bólowi, który przychodził
25
zawsze, kiedy nie spełniał natychmiast żądań Yuuzhan Vongów. I padł, pewien, że ból go zabije.
– Czy jest pan wciąż z nami, panie Elgrin?
– Um – mruknął. – Tak.
Otworzył oczy; Kalamarianka, pochylała się nad nim z rozchylo-nymi ustami. Jej oczy poruszały się niezależnie od siebie, kiedy go obserwowała.
Z doświadczenia wiedział, że taki wyraz twarzy oznacza lekkie zdenerwowanie, choć osoba znająca jedynie ludzkie rysy z pewnością by tego nie dostrzegła.
– Pan Elgrin? Tylko... Elgrin. Albo Tam.
– Tamie, jestem Cilghal. Będę z tobą pracować, aby pokonać skutki tego, co ci uczyniono. – Przechyliła głowę na ludzką modłę, może nabrała tej maniery w kontaktach z ludźmi. – Przykro mi, ale muszę ci powiedzieć, że odwaga, z jaką stawiłeś czoło uwarunkowaniu, nie ule-czyła cię. Wciąż cierpisz od skutków tego uwarunkowania. Będziemy wspólnie pracować, żeby je przezwyciężyć. Żebyś mógł normalnie funkcjonować.
– Jeśli tak jest... dlaczego ból głowy jeszcze mnie nie zabił?
Cilghal wzięła jego rękę w swoje. Miała gładkie, duże dłonie z bło-ną między palcami – większe niż Tam, ale nie zimne, jak mu się wydawało. Skierowała palce Tama na jego czoło. Wyczuł coś w rodzaju hełmu, jakieś urządzenie pokrywające cały czubek jego głowy.
– Ta aparatura wyczuwa nadejście twoich bólów – wyjaśniła. –
Sygnały elektroniczne zakłócają receptory bólu, zmniejszając go lub eliminując całkowicie. Później dopasujemy ci implant, który spełni tę samą rolę, ale nie będzie widoczny. Implant pozwoli ci również nagradzać siebie poprzez uwolnienie endorfin za każdym razem, kiedy zrobisz coś, co uznasz za sprzeczne z wolą Yuuzhan Vongów. Uważamy, że stopniowo zdołasz w ten sposób uwolnić się od uwarunkowania.
– Ale po co? Przecież będę sądzony. I rozstrzelany. Za zdradę.
|