– Kontuzja kolana to nie załamanie nerwowe, Ned...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Zaczynał się już męczyć, a Błękitni Bracia napierali coraz bardziej, aż wreszcie zmęczony opadł na kolana; jego urywany oddech dochodził aż do uszu Springera...
»
brzucha, pośladki, uda, kolana, podudzia, kostki u nóg, stopy i palce u nóg...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
Cordelia siedziała otępiała, obejmując rękami kolana...
»
nerwowo słuchawkę...
»
Ned mógł tylko wziąć ją w ramiona i mocno przytulić...
»
W dziedzinie finansów amerykańskich siła żydowska ujawnia się za pośrednictwem prywatnych instytucji bankowych...
»
SP500,19700529,74
»
v "Rządy prawa" są również - jako istotny składnik europejskiego dziedzic=...
»
Poszukiwanie rozwiązań integratywnych wysoki stopień konsensusu co do norm mająwynikiem społecznej zmiany...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


– Tak, wiem, a mimo to... – Znowu zamilkł, a potem dodał: – Kiedy zwerbowali cię Celtics, miałeś kontrakt z firmą Nike?
– Nie. Z Converse.
– Zerwali kontrakt? Wycofali się zaraz potem?
– Nie skarżę się.
Esperanza bez pukania otworzyła drzwi. Nic nowego. Nigdy nie pukała. Na usta Neda Tunwella natychmiast powrócił uśmiech. Ten facet był niezmordowany. Popatrzył na Esperanzę z uznaniem. Jak większość mężczyzn.
– Mogę z tobą zamienić kilka słów, Myronie?
Ned pomachał do niej ręką.
– Cześć, Esperanza.
Odwróciła się i udała, że go nie dostrzega. Jeden z jej licznych talentów.
Myron przeprosił gościa i wyszedł za nią z salki. Na biurku Esperanzy stały tylko dwie fotografie. Jedna przedstawiała jej psa, śliczną kudłatą suczkę imieniem Chloe, zajmującą pierwsze miejsce na jakimś psim konkursie. Esperanza była zagorzałą miłośniczką takich wystaw i choć to hobby jest niezbyt rozpowszechnione u mieszkających w śródmieściu Latynosów, radziła sobie całkiem nieźle. Na drugim zdjęciu Esperanza walczyła z jakąś kobietą. Pojedynek zapaśniczy w stylu wolnym. Śliczna i gibka Esperanza występowała kiedyś zawodowo pod pseudonimem Mała Pocahontas – Indiańska Księżniczka. Przez trzy lata Mała Pocahontas była uwielbianą przez tłumy kibiców przedstawicielką organizacji Piękno i Uroda Zapaśnictwa, powszechnie znanej jako PIUZ (ktoś zaproponował kiedyś, żeby zmienić tę nazwę na Piękno i Chwała Zapaśnictwa, ale mediom nie podobał się skrót). Mała Pocahontas w wydaniu Esperanzy była skąpo odzianą (najczęściej w zamszowe bikini) boginią seksu, oklaskiwaną i pożądaną przez fanów, gdy co tydzień walczyła ze złem, niezmiennie je zwyciężając. Nieco zmodyfikowany wariant klasycznego pojedynku Dobra ze Złem. Zdaniem Myrona te cotygodniowe pojedynki bardziej przypominały walki kobiet w tych filmach, których akcja toczy się w więzieniu. Esperanza w roli pięknej i niewinnej więźniarki, osadzonej na oddziale dla szczególnie groźnych przestępczyń. Jej przeciwniczką była Olga, sadystyczna strażniczka więzienna.
– Dzwoni Duane – powiedziała Esperanza.
Myron odebrał telefon przy jej biurku.
– Cześć, Duane. Co się stało?
Tamten rzucił pośpiesznie:
– Przyjedź tu, człowieku. Jak najszybciej.
– O co chodzi?
– Gliny siedzą mi na karku. Zadają mi mnóstwo gównianych pytań.
– O co pytają?
– O tę dziewczynę, którą dziś ktoś zastrzelił. Myślą, że miałem z tym coś wspólnego.
3
– Daj mi któregoś z nich do telefonu – powiedział Myron Duane’owi.
Po chwili w słuchawce odezwał się inny głos.
– Tu detektyw Roland Dimonte z wydziału zabójstw. – Mówił zniecierpliwionym tonem jak typowy gliniarz. – Z kim mówię, do diabła?
– Mówi Myron Bolitar. Adwokat pana Richwooda.
– Adwokat, tak? Myślałem, że jest pan jego agentem.
– Jestem jednym i drugim – rzekł Myron.
– Naprawdę?
– Tak.
– Ma pan dyplom prawnika?
– Wisi na ścianie mojego gabinetu. Mogę go przynieść, jeśli pan chce.
Dimonte wydał z siebie dziwny dźwięk. Mogło to być prychnięcie.
– Były zawodnik. Były federalny. A teraz mówi mi pan, że jest również cholernym prawnikiem?
– Można mnie nazwać człowiekiem renesansu – zapewnił Myron.
– Ach tak? Powiedz mi pan, Bolitar, która uczelnia przyjęła kogoś takiego jak pan?
– Harvard – odparł Myron.
– O, to robi wrażenie.
– Sam pan zapytał.
– Cóż, masz pół godziny, żeby tu dotrzeć. Potem zawlokę twojego chłopaka na komisariat. Kapujesz?
– Naprawdę miło się z tobą gawędziło, Rolly.
– Zostało ci dwadzieścia dziewięć minut. I nie nazywaj mnie Rolly.
– Nie próbujcie przesłuchiwać mojego klienta pod moją nieobecność. Zrozumiano?
Roland Dimonte nie odpowiedział.
– Zrozumiano? – powtórzył Myron.
Po chwili usłyszał:
– Chyba są jakieś zakłócenia na linii, panie Bolitar.
Dimonte rozłączył się.
Miły facet.
Myron oddał słuchawkę Esperanzy.
– Mogłabyś mnie wyręczyć i spławić Neda?
– Jasne.
Myron zjechał windą na parter i pobiegł w kierunku parkingu. Ktoś krzyknął za nim: „Zmykaj, O.J.!”. W Nowym Jorku roi się od dowcipnisiów. Mario rzucił Myronowi kluczyki, nie odrywając oczu od gazety.
Samochód stał niedaleko wyjazdu z piętrowego parkingu. W przeciwieństwie do Wina, Myron nie był kimś, kogo można by nazwać fanem motoryzacji. Samochód był dla niego środkiem transportu, niczym więcej. Jeździł fordem taurusem. Szarym fordem taurusem. Kiedy wyruszał do miasta, panienki nie zbiegały się chmarami.
Przejechał prawie dwadzieścia przecznic, zanim zauważył szaroniebieskiego cadillaca z kanarkowo żółtym dachem. Widząc ten samochód, Myron poczuł lekki niepokój, być może wywołany przedziwnym zestawieniem kolorów. Szaroniebieski z żółtym dachem? Na Manhattanie? Pasowałby do Boca Raton, dzielnicy emerytów, gdzie mógłby nim jeździć dziadek imieniem Sid, który zawsze zostawia włączony lewy migacz. Tam można zobaczyć taki wóz, ale nie na Manhattanie. Co więcej, Myron przypomniał sobie, że przebiegł obok takiego samego samochodu, kiedy pędził do garażu.
Czyżby był śledzony?
To możliwe, chociaż mało prawdopodobne. Myron znajdował się w centrum Manhattanu i jechał w kierunku Siódmej Alei. Mniej więcej milion innych pojazdów robiło to samo. To mógł być przypadek. Zapewne był. Myron zanotował ten fakt w pamięci i pojechał dalej.
Duane niedawno wynajął mieszkanie na rogu Dwunastej Ulicy i Szóstej Alei. W John Adams Building, na obrzeżu Greenwich Village. Myron nieprzepisowo zaparkował na Szóstej Alei, przed chińską restauracją, minął odźwiernego i pojechał windą do apartamentu 7 G.
Drzwi otworzył mu mężczyzna, który zapewne był detektywem Rolandem Dimonte’em. Nosił dżinsy, zieloną wełnianą koszulę i czarną skórzaną kamizelkę. Miał również parę najpaskudniejszych butów z wężowej skóry, jakie Myron widział w swoim życiu: śnieżnobiałe w czerwone cętki. I tłuste włosy. Kilka kosmyków przylgnęło mu do czoła, niczym paski lepu na muchy. Z ust sterczała mu wykałaczka – wykałaczka! W nalanej twarzy tkwiła para głęboko osadzonych oczu, wyglądających jak dwa wepchnięte w ostatniej chwili, brązowe kamyki.
Myron uśmiechnął się.
– Cześć, Rolly.

Powered by MyScript